„Pacjenta, który cierpi, nazywa się ćpunem”. Walka o medyczną marihuanę rozgorzała na nowo

„Pacjenta, który cierpi, nazywa się ćpunem”. Walka o medyczną marihuanę rozgorzała na nowo

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krzewy konopi indyjskich
Krzewy konopi indyjskich Źródło: Fotolia / stokkete
Temat wykorzystania marihuany do celów medycznych powrócił ze zdwojoną siłą. Medialny rozgłos sprawie nadała choroba rzecznika SLD Tomasza Kality oraz jego apel do rządzących, w ślad za którym przyszła decyzja Marszałka Sejmu o „odmrożeniu” tzw. ustawy o legalizacji leczniczej marihuany. Wydaje się, że sprawy mają szanse pójść do przodu. Jest jednak kilka "ale”…

– Siedem miesięcy to zajęło. Można powiedzieć, że rzeczywiście: łaskawy marszałek Kuchciński – ze śmiechem komentuje Piotr Apel z Kukiz'15. W poniedziałek nieoczekiwanie pojawiła się informacja o skierowaniu zgłoszonej w lutym przez Piotra Liroya-Marca w imieniu ugrupowania Pawła Kukiza nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Właśnie pod tą nazwą kryje się projekt, który nie tylko zakłada zwiększenie możliwości stosowania leków na bazie konopi, ale też daje chorym możliwość samodzielnego hodowania krzaków marihuany po spełnieniu odpowiednich wymogów.

Jaki jest cel? – Marihuana ma udowodnione, zgodnie ze współczesnymi kanonami nauki, działanie przeciwbólowe w bólach neuropatycznych, w stwardnieniu rozsianym w leczeniu spastyczności, w zapobieganiu nudnościom i wymiotom w chemioterapii, wyniszczeniu – wylicza dr Jerzy Jarosz, anestezjolog i specjalista leczenia bólu, współzałożyciel oraz pracownik Fundacji Hospicjum Onkologicznego Św. Krzysztofa w Warszawie. Dla zainteresowanych, m.in. chorych na lekooporną padaczkę, czy cierpiących na silne bóle nowotworowe, przyjęcie takiego prawa oznaczałoby prawdziwą rewolucję. Czy uda się ją przeprowadzić? Wiele wskazuje na to, że wcale nie będzie to takie proste.

Pierwszy pacjent

Swojego ambiwalentnego stosunku nie kryje Dorota Gudaniec, mama 7-letniego Maxa chorego na lekooporną padaczkę, która stała się jedną z twarzy walki o legalizację marihuany medycznej. – Serce mi mówi, że to ten moment, kiedy powinno dojść do przełomu, bo toczymy tę walkę już ponad dwa lata, wydaje nam się, że pokazaliśmy już, że to potrzebna regulacja, by pacjenci mogli korzystać z dobrodziejstwa natury tak naprawdę. To mówi serce  – rozum niestety podpowiada coś innego – komentuje pani Dorota. 28 września 2014 r. jej syn jako pierwszy w  Polsce pacjent przyjął pierwszą dawkę legalnie sprowadzonej, za zgodą Ministerstwa Zdrowia, medycznej marihuany – lek pod nazwą Bediol. Przeprowadzenia terapii Maxa podjął się dr Marek Bachański z warszawskiego Centrum Zdrowia Dziecka, który w październiku 2015 r. został dyscyplinarnie zwolniony w atmosferze kontrowersji z powodu stosowanych przez niego eksperymentalnych terapii lekami na bazie kannabinoidów. Dorota Gudaniec, która walkę z chorobą Maxa opisuje na blogu, twierdzi, że dzięki leczeniu marihuaną stan jej syna uległ diametralnej poprawie. Może też mówić o dużym szczęściu, bo pacjentów takich jak jej syn – którzy otrzymali zgodę na import docelowy – jest niewielu.

Jest procedura – kto korzysta?

Wydawało się, że przełom nastąpił 8 marca tego roku, kiedy to Ministerstwo Zdrowia wydało komunikat w sprawie refundacji produktów leczniczych na bazie ziela konopi indyjskich. Resort zdrowia przypomniał w nim, że istnieje możliwość sprowadzania z zagranicy produktów zawierających kannabinoidy, co więcej – poinformował o możliwości refundacji. Również cena brzmiała niezwykle obiecująco – za opakowanie leku pacjenci mieli zapłacić 3,20 zł . – Komunikat spowodował napływ telefonów z prośbą o wystawienie wniosków o import docelowy i refundację. W rzeczywistości, ten komunikat to było mydlenie ludziom oczu. Minister przypomniał zasady, które od dawna istnieją – mówi doktor Jerzy Jarosz, który prowadzi punkt konsultacyjny  dla pacjentów i ich lekarzy zainteresowanych medycznymi właściwościami konopi indyjskich. Liczby potwierdzają jego słowa. Z udzielonej przez Ministerstwo Zdrowia odpowiedzi na interpelację poselską Piotra Liroya-Marca wynika, że do kwietnia decyzję o refundacji wydano w przypadku dwóch pacjentów – na 30 wniosków, które wpłynęły. W obu przypadkach chodziło o terapię lekoopornej padaczki, na którą w Polsce choruje około 120 tys. osób.

Na barierę finansową  stojącą przed innymi pacjentami zainteresowanymi preparatami na bazie konopi, zwraca uwagę doktor Jarosz. – Mamy w Polsce zarejestrowany lek Sativex – dla kogo on jest przeznaczony? – pyta. – Około 2400 złotych kosztuje powiedzmy miesięczna kuracja. A potrzebują go chorzy z przewlekłym bólem – zaznacza. – Tu się przeciwstawia biznes. Jeżeli można się leczyć rośliną, to się nie kupi drogiej insuliny, czy tabletek – wtóruje mu Dorota Gudaniec, która przywołuje badania, z których wynika, że leki na bazie kannabinoidów mogłyby okazać się pomocne także dla cukrzyków.

Jedna, czy dwie marihuany?

Alternatywę dla importowanych produktów medycznych, zgodnie z proponowaną ustawą, miałyby stanowić konopie indyjskie samodzielnie uprawiane przez chorych lub wyspecjalizowane fundacje.  Tu jednak pojawia się szereg zastrzeżeń i kontrowersji, od nazewnictwa poczynając…

– Nie ma marihuany medycznej i niemedycznej – tłumaczył podczas konferencji 2 września minister zdrowia, który wyjaśnił, że bardziej zasadne jest stosowanie określenia „marihuana wykorzystywana w medycynie”.  Konstanty Radziwiłł nie krył też swojego podejrzenia wobec „zainteresowania właśnie tymi substancjami”. Jego zdaniem jest ono rodzajem  „promocji tego miękkiego narkotyku, który jest śmiertelnie niebezpieczny”.

Oburzenia słowami ministra nie kryje dr Jarosz. – To, co mówił minister zdrowia, jest niedopuszczalne. Określił ludzi, którzy starają się o legalizację medycznej marihuany jako propagatorów narkomanii. Trzeba by było zapytać, co propagują ci, którzy przeciwstawiają się legalizacji – czy nie czarny rynek i dilerkę? – pyta lekarz. Jak zaznacza, dostępność marihuany na czarnym rynku to niebezpieczeństwo także dla chorych, którzy – często nie mogąc liczyć na konsultację lekarza w tym względzie – zdobywają ją bez wskazań – "bo usłyszeli, że komuś pomogło". Dodaje, że terapia nielegalnie pozyskaną marihuaną wcale nie kosztuje chorych mniej, niż leki z importu.

"Nie można kłamać"

Słowa ministra Konstantego Radziwiłła oburzyły też orędownika legalizacji medycznej marihuany, Piotra Liroya-Marca. – Nie można kłamać, porównując marihuanę do dopalaczy – mówił poseł Kukiz’15 na antenie TVP Info. – Dla mnie to sytuacja niedopuszczalna – wtóruje mu Dorota Gudaniec. – Minister powiedział rzeczy, które są absolutnie niezgodne z prawdą. Chciałabym wierzyć, że tak powiedział, bo tego nie zweryfikował, bo ktoś mu podał zły zestaw informacji. Obawiam się jednak, że dobrze wiedział, co mówi i bardziej zależało mu, żeby go zdyskredytować w oczach opinii publicznej, niż podejść rzetelnie. Z tej wypowiedzi można było wywnioskować, ze każdy, kto używa psychoaktywnych środków w lecznictwie, jest narkomanem, czyli pacjenta, który cierpi, nazywa się po prostu ćpunem – mówi.

W osobnych listach otwartych stanowisko ministra oprotestował m.in. dr Jarosz oraz Koalicja Medycznej Marihuany. „ Minister Radziwiłł straszy, że marihuana jest » śmiertelnym narkotykiem «. Na jakiej podstawie, chcielibyśmy wiedzieć? Pojęcie »śmiertelny« oznacza  »taki, który spowodował lub może spowodować śmierć« (Słownik języka polskiego PWN http://sjp.pwn.pl/sjp/smiertelny-I;2527914.html). Prosimy ministra zdrowia o podanie konkretnych przypadków, kiedy marihuana spowodowała czyjąś śmierć. Według naszej wiedzy, nie ma żadnych danych ani prac naukowych, które by tę tezę potwierdzały” – czytamy w liście otwartym, którego autorzy przywołują stanowisko eksperta.

– Nie jest na świecie znany żaden przypadek śmierci, spowodowanej zażyciem lub przedawkowaniem marihuany – mówi prof. Jerzy Vetulani, psychofarmakolog, neurobiolog, członek PAN, cytowany w liście otwartym.

Doktor Jerzy Jarosz zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt szkodliwości wypowiedzi ministra. – W cywilizowanym świecie medycznym jest przyjęte, że o lekach przeciwbólowych na bazie opioidów,  marihuany też, nie mówi się "narkotyki", bo to ma znaczenie pejoratywne, odstrasza pacjentów i ci, którzy powinni otrzymać leczenie, nie otrzymują go. Bo kto się chce leczyć "narkotykiem", jak go boli? – pyta retorycznie doktor.

Kaczyński, Szczypińska, Pawłowicz...

Ogromne kontrowersje narosłe wokół kwestii legalizacji marihuany do celów medycznych oraz jej rzeczywistej przydatności w lecznictwie w jakiś sposób rozwiać mogą prace parlamentarnego zespołu ds. medycznej marihuany, którego pierwsze posiedzenie zaplanowano na przyszły wtorek.

Chorym i ich rodzinom nadzieję daje także zainteresowanie przedstawicieli partii rządzącej. – 13 września spotykam się z panią Jolantą Szczypińską (posłanką PiS – red.), która jest bardzo mocno zainteresowana tematem – zapowiada Dorota Gudaniec. Wspomina też swoją rozmowę z prezesem Prawa i Sprawiedliwości. – Jarosław Kaczyński powiedział, że trzeba sprawę uregulować, bo ludzie nie mogą cierpieć. Spotkanie było bardzo rzeczowe, serdeczne, ludzkie. Był żywo zainteresowany tym, jak wygląda leczenie Maxa. Bardzo liczę na kolejne spotkania, by pokazać mu to po ludzku. Tu trzeba odejść od polityki – podkreśla pani Dorota.

W kwestii  medycznej marihuany przez długi czas lobbował Piotr Liroy-Marzec, który wśród parlamentarzystów chwalony jest za upór i poświęcenie sprawie. – Rozmawiałem z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Nie wyraził żadnych przeciwwskazań, tak samo poseł Pawłowicz. Wielu posłów jest za tym – przekonuje Liroy w jednym z wywiadów. W skład parlamentarnego zespołu, poza nim, wchodzą też członkowie .Nowoczesnej Ryszarda Petru.

Batalia w Sejmie i wyrok TK

Niezależnie od działań zespołu, w Sejmie toczyły się będą prace nad nowelizacją ustawy, którą na początek zajmie się komisja zdrowia. –  Teraz ciężka praca przed nami, żeby przekonać posłów wszystkich ugrupowań, w możliwie największej ilości, żeby poparli ten projekt – mówi o zgłoszonej przez Kukiz’15 ustawie poseł Piotr Apel. Z dużą ostrożnością do tematu podchodzi  doktor Jerzy Jarosz, który wskazuje na stan niepewności i zawieszenia. – Z jednej strony wyjmują projekt z sejmowej „zamrażarki", z drugiej strony minister zdrowia wychodzi i mówi, że marihuana nie różni się od innych narkotyków i trzeba maksymalnie utrudnić jej stosowanie. Tymczasem na całym świecie dyskutuje się, jak znieść bariery dostępności leków przeciwbólowych ­­– przypomina. W tę retorykę 17 kwietnia 2015 roku wpisał się Trybunał Konstytucyjny, który zasygnalizował Sejmowi zasadność podjęcia działań ustawodawczych zmierzających do uregulowania kwestii medycznego wykorzystania marihuany. W komunikacie TK szczególny nacisk położono na badania sygnalizujące możliwość wykorzystania marihuany w celach medycznych, w szczególności dla łagodzenia negatywnych objawów chemioterapii stosowanej w chorobach nowotworowych.

Rzecznik chorych

Z powodu własnej choroby orędownikiem legalizacji leczniczej marihuany stał się rzecznik SLD Tomasz Kalita, który walczy z wielopostaciowym glejakiem. „Ponoć pomaga olej z marihuany. To straszne, że aby zrobić w mojej sytuacji wszystko, co możliwe, musiałbym łamać prawo. Oby mój post dał rządzącym do myślenia” – napisał 13 sierpnia w poście na Facebooku ciężko chory polityk.. Wydaje się, że na początek dał – już 19 sierpnia Sojusz Lewicy Demokratycznej złożył do Marszałka Sejmu petycję z apelem o legalizację medycznej marihuany oraz tzw. ustawę Kality – propozycję regulacji prawnych w tym zakresie. Po niespełna dwóch tygodniach Marek Kuchciński zdecydował o skierowaniu wcześniej złożonego przez Kukiz’15 projektu do dalszych prac.

O tym, jak Kalita – rzecznik partii oraz Kora – znana wokalistka mimowolnie stali się rzecznikami wielu chorych – piszemy w bieżącym numerze tygodnika „Wprost”.

Czytaj też:
Jak Kora i Kalita dali nadzieję tysiącom ludzi