Susza nasza powszednia

Susza nasza powszednia

Dodano: 
Wyschnięta Wisła
Wyschnięta WisłaŹródło:Newspix.pl / Aleksander Majdański
Spośród państw kontynentalnej Europy mamy najmniej wody. I mimo że susze następują rok po roku, wciąż nie jesteśmy w stanie jej zatrzymywać.

Wisła odsłania dno, płonie Biebrzański Park Narodowy, każdego dnia idą z dymem hektary lasów. Susza ponownie przyszła do Polski. I może nas kosztować więcej niż zeszłoroczna. Bo wskutek wieloletnich zaniedbań nadal nie potrafimy zatrzymywać wystarczających ilości wody.

W oczekiwaniu na deszcz

Oszczędzajmy wodę – apelował 23 kwietnia minister rolnictwa i rozwoju wsi Jan Krzysztof Ardanowski. ‒ Obserwujemy kolejny rok klęskę suszy, która niszczy gospodarkę i bardzo szkodzi rolnictwu.

– Obecna susza w Polsce jest kumulacją skutków kilku zjawisk – tłumaczy Sergiusz Kieruzel z Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie. – To siódmy rok z rzędu, kiedy w Polsce Środkowej zimą zabrakło pokrywy śnieżnej – a właśnie powoli topniejący śnieg zasila w wodę gleby, rzeki i wody podziemne – dodaje.

Po niemal bezśnieżnej, ciepłej zimie - wysokie jak na tę porę roku temperatury wzmagały parowanie, po prawie bezdeszczowym marcu - jak podają meteorolodzy, wielkość opadów była znacznie niższa od średniej wieloletniej, przyszła wiosna. Kilkanaście słonecznych dni kwietnia spowodowało skurczenie się zasobów wodnych w glebie. A właśnie teraz rośliny rozpoczęły wegetację i są w fazie wzrostu.

Mapy wilgotności gleby pokazują, że susza już dotknęła pas środkowej Polski – od Dolnego Śląska przez Łódzkie, południową Wielkopolskę, część Kujaw, północne Mazowsze, a także zachodnią Lubelszczyznę. Również ściółka leśna na większości obszaru kraju jest wysuszona ‒ straż pożarna codziennie jest wzywana do kilkuset pożarów lasów. Od niedzieli 19 kwietnia płonie Biebrzański Park Narodowy. Wisła na wysokości warszawskich Bulwarów Wiślanych wskazuje zaledwie 57 cm (23 kwietnia) i jej poziom z dnia na dzień się obniża. Co gorsza, obniża się również poziom wód gruntowych, stanowiących rezerwuar wody pitnej.

Susza, która jeszcze kilkadziesiąt lat temu pojawiała się w Polsce co pięć lat, teraz występuje praktycznie co roku. Jak długo powinien padać deszcz, żeby teraz oddalić jej widmo? – Co najmniej 60 dni – mówi Sergiusz Kieruzel. – Tak pokazują zlecone przez nas analizy. Ale to powinien być kapuśniaczek, a nie ulewne, nawalne deszcze, które szybko spływają i nie zasilają wód podziemnych ani nie poprawiają na dłużej sytuacji.

Niestety długoterminowe prognozy dużych opadów w najbliższych miesiącach nie przewidują. Prawdopodobnie czeka nas powtórka z roku ubiegłego.

Woda przecieka przez palce

Mamy naprawdę mało wody. Statystycznie w ciągu roku przypada jej na Polaka mniej niż 1600 m sześć., czyli niewiele więcej niż na mieszkańca Egiptu. Podczas suszy ta ilość może się jeszcze znacząco skurczyć

‒ Pod względem zasobów wody plasujemy się na szarym końcu Europy. W przeliczeniu na mieszkańca w Polsce jest jej mniej niż w pozostałych państwach Unii z wyjątkiem Malty i Cypru – mówi prof. Paweł Rowiński, hydrolog i hydrodynamik, wiceprzewodniczący Polskiej Akademii Nauk. ‒ Co gorsza, zatrzymujemy tylko 6,5 proc. wody. To bardzo mało w porównaniu z innymi krajami Europy, na przykład Hiszpanią, w której zatrzymuje się ok. 40 proc. wód opadowych – dodaje.

Zdaniem prof. Rowińskiego, ten niski wskaźnik to skutek wielu dziesięcioleci zaniedbań. – Gospodarka wodna w Polsce zawsze spadała na dalszy plan. Jest bardzo chłonna, jeśli chodzi o środki finansowe, ale te inwestycje nie dają natychmiastowego, spektakularnego efektu – tłumaczy prof. Rowiński. – W dodatku musi ona godzić rozbieżne cele: zatrzymywanie wody na wypadek suszy i ochronę przeciwpowodziową.

W latach 70. XX wieku zbudowano kilkanaście zbiorników retencyjnych do gromadzenia wody na wypadek suszy. Z kolei po wielkiej powodzi 1997 r. powstawały przede wszystkim tzw. zbiorniki suche, gromadzące wodę w wypadku fali wezbraniowej. Inwestycje, które dziś są realizowane, będą gotowe dopiero za kilka lat. Zgodnie z przyjętym w ubiegłym roku rządowym programem rozwoju retencji, który zakłada przeprowadzenie 94 inwestycji wodnych, w 2027 r. ma być zatrzymywanych 15 proc. wód opadowych. Na razie jednak ta woda nam przecieka przez palce.

Sposobem na zatrzymanie wody jest jednak nie tylko budowanie wielkich zbiorników retencyjnych, ale również mniej kosztowna tzw. mała retencja, która lokalnie wpływa na bilans wodny. To tworzenie niewielkich zbiorników na deszczówkę, oczek wodnych i stawów, sadzenie drzew, renaturyzacja małych rzek oraz ochrona terenów podmokłych. Czyli zatrzymywanie wody tam, gdzie spadła.

Program małej retencji prowadzą od kilku lat Wody Polskie.


‒ Wraz samorządami i spółkami wodnymi skupiającymi rolników zrealizowaliśmy pilotażowy program dla terenów rolniczych. Polega on na odtworzeniu przybrzeżnych rozlewisk rzecznych, budowie lub odbudowie zastawek na rowach melioracyjnych i zarządzaniu retencją korytową ‒ mówi Sergiusz Kieruzel. – Te rozwiązania będziemy wdrażać w całym kraju.

Wody Polskie namawiają na wprowadzenie rozwiązań małej retencji. Na przykład radzą właścicielom ogródków (i służbom zajmującym się zielenią miejska), by zamienili trawniki, których utrzymanie wymaga tysięcy litrów wody, w kwietne łąki, które zamiast chłonąć hektolitrami wodę, doskonale zachowują wilgoć w glebie (takie miejskie łąki już powstały np. we Wrocławiu). I nakłaniają rolników, by sadzili drzewa między polami, co zwiększa wilgotność ziemi na polach nawet o 25 proc.

Jak jednak zatrzymać wodę w miastach, które betonujemy i asfaltujemy ponad miarę, pozwalając deszczówce bez przeszkód spływać do rzek?

– Na świecie dzięki różnorodnym rozwiązaniom architektonicznym i urbanistycznym całe aglomeracje stają się miastami-gąbkami – mówi prof. Paweł Rowiński. – Na przykład w Kopenhadze czy Szanghaju tworzy się obszary zielone z roślinnością zatrzymującą wodę. W wielu miastach powstają zielone ogrody na dachach domów, a w Singapurze takie ogrody znajdują się nawet na autobusach.

Prostym sposobem na zatrzymanie wody w mieście jest „rozszczelnienie betonu” – np. kładzenie na parkingach betonowych kratownic, zamiast asfaltowania, dzięki czemu woda spływa do gruntu, a także tworzenie zbiorników na deszczówkę, która może służyć do polewania ogródków.

- Nawadnianie ogródków wodą pitną to po prostu marnotrawstwo – mówi Sergiusz Kieruzel. – To właśnie podlewanie ogrodów było główną przyczyną ubiegłorocznych problemów z wodą pitną w wieku polskich gminach.

Wrocław już teraz dofinansowuje zbiorniki na deszczówkę i zakładanie zbierających wodę ogrodów deszczowych, rozwiązania mające na celu łapanie wody opadowej wspierają Warszawa, Sopot, Lublin. Jednak polskim miastom wciąż daleko do modelu gąbki, która magazynuje wodę deszczową, by wykorzystać ją w okresie niedoborów.

Kosztowna susza

Susza to nie tylko obniżony poziom wody w rzekach. To także obciążenie dla gospodarki. Straty w rolnictwie na skutek ubiegłorocznej klęski oszacowano na 3 mld zł. Susza mocno uderzyła po kieszeniach konsumentów, bo ceny warzyw, owoców, a także mięsa wystrzeliły w górę. W całym ubiegłym roku ceny żywności były o prawie 5 proc. wyższe niż w poprzednim. Prognozy na ten rok nie są optymistyczne – według reportu banku Credit Agricole wzrost cen żywności może być nawet wyższy i wynieść 5,2 proc.

Susza wywiera również skutki długoterminowe, odłożone w czasie.

‒ To na przykład degradacja gleby, która z roku na rok się staje się coraz mniej przydatna dla rolnictwa. Ten proces, który nazywa się pustynnieniem czy stepowieniem, następuje już w województwie wielkopolskim – mówi prof. Paweł Rowiński

Zanim staniemy się pustynią w sercu Europy, oszczędzajmy wodę. Nie tylko w tym roku może się nam jeszcze bardzo przydać.