Otruł syna i samego siebie. Wcześniej porywał dziecko i pojawił się w „Uwadze”

Otruł syna i samego siebie. Wcześniej porywał dziecko i pojawił się w „Uwadze”

Policja, zdjęcie ilustracyjne
Policja, zdjęcie ilustracyjneŹródło:Fotolia / barnaba
W jednej z warszawskich sal zabaw dla dzieci ojciec otruł siebie i swojego syna. Żadnego z nich nie udało się uratować. Okazuje się, że mężczyzna już wcześniej wielokrotnie porywał swoje dziecko.

Do tragedii doszło na warszawskim Bemowie w niedzielę 25 listopada po godzinie 17. Do wyznaczonego przez sąd spotkania ojca dziećmi doszło na sali zabaw. Wszystkiemu przyglądał się wyznaczony do sprawy kurator, bowiem na co dzień opiekę rodzicielską sprawuje w tym przypadku matka. W pewnym momencie 35-letni Tomasz M. zabrał 4,5-letniego syna do łazienki. Tam miał zażyć substancję chemiczną o nieznanym jeszcze składzie. Tę samą truciznę podał dziecku. Obie ofiary otrucia zmarły.

„Wszyscy chcą ze mnie zrobić wariata”

W piątek 23 listopada 35-latek umieścił na  list otwarty do Sądu Okręgowego we Wrocławiu, który wcześniej wydał mężczyźnie zakaz przebywania z dziećmi bez udziału kuratora. „Obserwując poczynania Sądu można odnieść wrażenie, że nikomu nie zależy na uspokojeniu sprawy i zażegnaniu konfliktu, który osiągnął już chyba apogeum. Jakim prawem Państwo reglamentujecie czas, jaki mogę spędzać z moimi dziećmi. Taki stan rzeczy powoduje frustrację i w dalszym ciągu tylko zaognia konflikt” – napisał Tomasz M.

„Wszyscy chcą ze mnie zrobić wariata i psychopatę tylko dlatego, że domagam się równouprawnienia i prawa do opieki nad moimi biologicznymi dziećmi. Nie zrezygnuję z moich dzieci nigdy i mojej postawy nie zmienię i będę trwał przy moich dzieciach” – dodał.

Wystąpił w „Uwadze”

Dzień przed publikacją listu nastąpiła emisja programu „Uwaga”, w którym pojawił się Tomasz M., oraz pani Justyna, która była w trakcie rozwodu z mężczyzną. Okazało się, że 35-latek miał prokuratorskie zarzuty. Dotyczyły one uporczywego nękania małżonki i dzieci, nachodzenia w domu rodziny i znajomych żony. Najpoważniejszy zarzut dotyczył uprowadzeń rodzicielskich czteroletniego synka. Uprowadzenia za każdym razem kończyły się interwencją policji. – Porwań było dużo, nawet nie liczyłam. Jeździł za mną i za dziećmi do parków, na place zabaw. Pojawiał się wszędzie – mówiła pani Justyna.

W rozmowie z dziennikarzami Tomasz M. utrzymywał, że „nie jest wariatem”. – Nie jestem człowiekiem, który mógłby zrobić coś sobie, albo dziecku. Nie jestem osobą, która może robić skrajne rzeczy – przekonywał.