W planowaniu obostrzeń rząd kieruje się badaniem, które... badaniem nie jest?

W planowaniu obostrzeń rząd kieruje się badaniem, które... badaniem nie jest?

Dodano: 
Kobieta w maseczce
Kobieta w maseczce Źródło:Unsplash / Pille-Riin Priske
Podejmując decyzje o kolejnych obostrzeniach, rząd kieruje się nie konkretnym badaniem, a modelem danych. A to wielka różnica.

Na tę ważną różnicę zwrócili w swoim artykule uwagę dziennikarze serwisu Konkret24.tvn24.pl, Krzysztof Jabłonowski i Gabriela Sieczkowska. Na czym konkretnie ta rozbieżność polega?

Na jakiej podstawie podejmowane są decyzje o obostrzeniach?

Ministerstwo Zdrowia, podejmując decyzję o kolejnych restrykcjach, powołuje się na źródła: WHO, ECDC oraz jeden z artykułów opublikowanych w prestiżowym medycznym czasopiśmie „Nature”. Taką informację otrzymali dziennikarze Konkretu24 od Justyny Maletki z biura komunikacji resortu. Na sam artykuł powoływali się wcześniej w wywiadach minister zdrowia Adam Niedzielski (wywiad dla RMF FM) czy wiceminister obrony Marcin Ociepa (TOK FM). I o ile wytyczne WHO i ECD, takie jak: unikanie miejsc wypoczynku, także tych, w których uprawia się sporty zimowe czy spotkań towarzyskich, zwłaszcza w zamkniętych pomieszczeniach (również masowych imprez) rzeczywiście pokrywają się z decyzjami o restrykcjach w Polsce, o tyle z artykułem w „Nature” sprawa wygląda inaczej.

Model danych a badanie

O tekście w „Nature”, o którym mowa, pisaliśmy już w listopadzie 2020 roku, natomiast artykuł autorstwa naukowców z Uniwersytetu Stanforda i Northwestern University dostępny jest w sieci pod tym linkiem. Badacze przeanalizowali dane z ponad 98 milionów telefonów komórkowych, w których zainstalowano aplikację SafeGraph, mającą pomóc w zapobieganiu rozprzestrzeniania się epidemii. Wzięto pod uwagę dane z 10 największych amerykańskich miast i prześledzono wzorce przemieszczania się użytkowników komórek w czasie od marca do maja 2020 roku. Po to, by móc wskazać miejsca, w których najłatwiej zakazić się koronawirusem. Wytypowano 10 procent miejsc, które odpowiadały 80 procentom zachorowań na COVID-19. Zastosowany przez badaczy model wykazał, że najłatwiej jest się zakazić w zatłoczonych miejscach, takich jak sklepy spożywcze, kościoły, hotele, restauracje.

Rząd, bazując właśnie na tych danych, opublikował również grafikę, mającą obrazować ryzyko zakażenia w konkretnych miejscach.

twitter

Wbrew tytułowi jednak, grafika ta nie obrazuje ryzyka zakażenia np. w szkole, a listę zakażeń, które mogłyby się pojawić, gdyby szkoły zostały otwarte. Jak zauważa przywoływany przez Kontrakt24 dr. hab. Przemysław Biecek, statystyk, np. salonów samochodowych jest mniej niż szkół, więc i liczba zakażeń byłaby mniejsza. Ponadto, wartości podane w tekście „Nature” pochodzą z symulacji, którą opracowano, wprowadzając dane z telefonów komórkowych do modelu epidemiologicznego. Symulacja ta dotyczyła największych miast w Ameryce, a nie Polski. Sami autorzy artykułu podkreślają w nim również, że modele mogą być obarczone ryzykiem błędu.