79-latka miała zawał, lekarze czekali kilkanaście godzin. Podejrzewali koronawirusa

79-latka miała zawał, lekarze czekali kilkanaście godzin. Podejrzewali koronawirusa

Szpital, zdj. ilustracyjne
Szpital, zdj. ilustracyjne Źródło: Shutterstock / sdecoret
79-letnia Krystyna Bartoszyńska trafiła do szpitala im. Jurasza w Bydgoszczy z zawałem serca, a szpital zamiast operacji, zlecił przeprowadzenie testu na obecność koronawirusa – podaje Polsat News. Kobiety nie udało się uratować, a jej syn o sytuacji poinformował prokuraturę.

Syn pani Krystyny z Bydgoszczy wezwał pogotowie, gdy nocą 30 marca jego matka poinformowała go, że bardzo źle się czuje. – Po drugiej stronie już był lekarz, kazał nawet przyłożyć mamie do ust telefon, żeby posłuchał oddechu. Wysłał karetkę, bo chyba zorientował się, że coś poważnego. Lekarz, ratownik i pielęgniarka weszli, byli ubrani w stroje ochronne, czyli mieli przyłbice oraz maseczki – opowiadał „Interwencji" Mariusz Bartoszyński. – Po zmierzeniu temperatury i oględzinach, lekarz nawet zdjął maseczkę, czyli stwierdził, że objawów nie ma. Zaczęto zakładać od razu czujniki do EKG. Natychmiast wyszedł wynik, który potwierdził zawał serca – relacjonował dalej mężczyzna.

W reportażu „Interwencji” opublikowano fragmenty rozmowy telefonicznej między synem pani Krystyny i lekarzem pogotowia. – Musi pan sobie zdawać sprawę z tego, że stan jest poważny. Zawał to nie są żarty. Tak mówi EKG. Serce było na tyle niewydolne, że tu się pojawił ten obrzęk płuc, tak że to był objaw, że to serce już nie dawało rady – powiedział lekarz. Jak informuje Polsat News, mimo opinii lekarza z pogotowia oraz wyniku badania EKG operacji nie wykonano od razu, a lekarze ze szpitala im. A. Jurasza w Bydgoszczy podejrzewali u pani Krystyny zakażenie koronawirusem.

18 godzin czekania?

– Przychodzą wyniki ujemne. O godzinie 17:30 mama jedzie na koronarografię, punkt 18:00 jest robiona koronarografia. Czyli można powiedzieć, że od przyjazdu karetki to jest równo osiemnaście godzin po tym, jak lekarz karetki stwierdza zawał serca – powiedział pan Mariusz w materiale „Interwencji". – Jeszcze trzy dni utrzymywana była przy życiu, coraz więcej maszyn za nią zaczęło pracować. Dołączali kolejne. Pierwsze poszły nerki, serce i niestety wystąpił potem wstrząs septyczny. Czyli można powiedzieć, że wszystkie organy przez to, że nie były dotlenione, powoli zaczęły obumierać – opisał mężczyzna.

Mariusz Bartoszyński uważa, że czas oczekiwania na wynik badania na obecność koronawirusa zaprzepaścił szansę na uratowanie jego matki. Kobieta zmarła. Jej syn zdecydował o zdarzeniu poinformować prokuraturę. – Zrobiłem to głównie po to, żeby takich sytuacji więcej nie było – wyjaśnił w „Interwencji”.

Czytaj też:
Koronawirus w Polsce. 35 dni na kwarantannie? „Nikomu nie życzę tych nerwów, niepewności”

Źródło: Polsat News / Interwencja