Pacjenci poturbowani

Pacjenci poturbowani

Dodano: 
Tomografia
TomografiaŹródło:Pixabay / skeeze
Pandemia zatrzymała życie publiczne, ale nie zatrzymała raka. Z powodu ograniczenia dostępu do diagnostyki w 2020 r. rozpoznano w Polsce o 20 proc. mniej nowotworów niż rok wcześniej. Skutki pandemii będziemy odczuwali przez wiele lat – alarmują onkolodzy.

Przed pandemią nowotwory w Polsce były częściej niż w krajach Europy Zachodniej rozpoznawane w późniejszych stadiach. Pandemia jeszcze tę sytuację pogorszyła. O 20 proc. zdiagnozowanych nowotworów mniej oznacza, że nawet co piąta osoba, która w 2020 r. zachorowała na raka, nie dostała właściwego rozpoznania.

Diagnostyka przymrożona

Lęk przed zakażeniem koronawirusem spowodował, że pacjenci, szczególnie w czasie nasilenia pandemii, starali się nie korzystać z usług placówek ochrony zdrowia, jeśli nie było to niezbędne. Wiele z nich zresztą miesiącami funkcjonowało, udzielając jedynie teleporad, co znacznie utrudniło lub wręcz uniemożliwiało rozpoznanie choroby nowotworowej. Dodatkowo na wiele miesięcy zostały wręcz zamrożone badania przesiewowe. O 85 proc. spadła liczba wykonywanych badań cytologicznych w kwietniu i maju 2020 r.; o 94 proc. – mammografii; o 85 proc. – kolonoskopii. Od marca do września liczba wykonywanych cytologii była o 50 proc. mniejsza niż rok wcześniej, a o 39 proc. – mammografii. Podobnie działo się w innych krajach, jednak w Polsce skutki będą odczuwalne bardziej dotkliwie, ponieważ już wcześniej liczba wykonywanych badań przesiewowych była niska.

Fakt, że nowotwór nie został rozpoznany w porę, oznacza, że zostanie zdiagnozowany w bardziej zaawansowanym stadium, kiedy zwykle nie ma już szans na całkowite wyleczenie, a często także na zastosowanie nowoczesnych metod leczenia dających szansę na znaczne wydłużenie życia. – Już dziś zauważamy, że nowotwory są później diagnozowane. Obecnie trzy razy częściej, niż to było rok wcześniej, mamy rozpoznawane przypadki raka jelita grubego w czwartym stadium zaawansowania; podobnie jest, jeśli chodzi o raka piersi – mówi dr Barbara Radecka z Oddziału Klinicznego Onkologii Uniwersytetu Opolskiego.

Ucierpiała także diagnostyka w hematoonkologii. – W przypadku ostrych białaczek chorzy często trafiali szybko do szpitala, jeśli jednak objawy choroby nowotworowej krwi nie były tak gwałtowne, pacjenci nieraz miesiącami błąkali się od lekarza do lekarza, szukając diagnozy. Żniwa pandemii będziemy zbierać przez wiele lat – potwierdza prof. Tomasz Smiatacz z Kliniki Chorób Zakaźnych Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.

Cięższy przebieg COVID-19 u chorych na raka

Badania z wielu krajów świata wykazują, że choroba nowotworowa była czynnikiem ryzyka dłuższego i cięższego przebiegu COVID-19, zwiększała ryzyko hospitalizacji, przebywania na oddziale intensywnej terapii oraz zgonu. Czynnikami ryzyka były starszy wiek pacjenta, płeć męska, choroby współistniejące (szczególnie serca i naczyń krwionośnych), aktywna choroba nowotworowa, niedawno stosowana chemioterapia i niektóre leki mające wpływ na układ immunologiczny. – Ryzyko zgonu było też w dużej mierze zależne od rodzaju choroby nowotworowej; rosło ono np. u chorych na raka płuca – dodaje dr Radecka.

Zagrożeni ciężkim przebiegiem COVID są szczególnie pacjenci cierpiący na choroby hematoonkologiczne. – Śmiertelność wśród chorych na szpiczaka plazmocytowego zakażonych koronawirusem jest znacznie wyższa niż w populacji osób bez takiego obciążenia. W wielu krajach wynosiła ona nawet 40–50 proc. W przypadku pacjentów po przeszczepieniu szpiku COVID-19 kończył się zgonem nawet u 30 proc. chorych – wylicza prof. Artur Jurczyszyn z Ośrodka Leczenia Dyskrazji Plazmocytowych Katedry Hematologii CM UJ. Większe ryzyko ciężkiego przebiegu i zgonu było spowodowane tym, że często byli to pacjenci starsi, a szpiczak powoduje dodatkowo upośledzenie układu odpornościowego. Również niektóre leki stosowane w leczeniu chorób nowotworowych krwi mogą zwiększać ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19.

– Poważnym problemem były też w pierwszym okresie epidemii opóźnienia w leczeniu pacjentów chorych onkologicznie, którzy zarazili się koronawirusem, ich stygmatyzacja. Bardzo często żadna placówka nie chciała od nas przejąć takiego pacjenta, mimo że był wyleczony z COVID i już nie zakażał. Wielokrotnie musieliśmy zapewniać, że nie stanowi już zagrożenia, że można go nadal leczyć – mówi prof. Smiatacz. Ta sytuacja powodowała dodatkowy stres u pacjentów wynikający z nałożenia się dwóch zagrażających życiu chorób. – To stres porównywalny ze stresem pola walki na wojnie – przekonuje.

Pacjenci z aktywną chorobą nowotworową, którzy zachorowali na COVID, zazwyczaj mieli dłuższy przebieg choroby. – Zwykle u osoby zakażonej czas replikacji wirusa trwa kilka dni, u chorego hematoonkologicznie trwało to znacznie dłużej. Najdłużej znany mi okres replikacji wynosił 270 dni – potwierdza prof. Smiatacz. Powodem jest osłabienie układu immunologicznego, który nie potrafi zwalczyć wirusa. W tym czasie bardzo często dochodzi do powstania jego nowych mutacji, niebezpiecznych zarówno dla chorego, jak i dla jego otoczenia.

Leczenie nowotworów w czasie pandemii

Chorzy, którzy mieli zdiagnozowany nowotwór, w zdecydowanej większości przypadków kontynuowali leczenie w okresie epidemii. – Pacjenci byli otwarci na modyfikację leczenia, zamianę leków podawanych dożylnie na leki doustne czy stosowanie chemioterapii w domu. Przestawiali się też przy kontaktach z personelem medycznym na formę teleporad, jeśli to tylko było możliwe – mówi dr Radecka.

W trakcie fal COVID-19 okresowo zamykane były niektóre oddziały onkologiczne z powodu zakażeń koronawirusem wśród personelu lub pacjentów. W szpitalach wielospecjalistycznych niektóre oddziały, które leczyły chorych onkologicznie (np. chirurgicznie), zostały przekształcona na covidowe. Jeśli chodzi o leczenie, to nie ucierpieli chorzy, którzy byli zakwalifikowani do leczenia systemowego, także z nowymi terapiami. W programach lekowych z nowoczesnymi terapiami w 2020 r. znalazło się nawet więcej pacjentów niż w 2019 r.

Szczepienia a nowotwór

W czasie pierwszej i drugiej fali COVID-19 zdarzały się zamknięcia oddziałów onkologicznych spowodowane zakażeniami wśród chorych i personelu medycznego. W czasie trzeciej fali takich przypadków niemal nie było: to zasługa szczepień. Ponad 90 proc. lekarzy i pielęgniarek jest dziś zaszczepionych.

Doktor Beata Radecka zwraca uwagę na to, że pacjenci onkologiczni są grupą dużo bardziej zdyscyplinowaną niż reszta społeczeństwa. Większość z nich zaszczepiła się przeciwko COVID-19. Niestety, chorzy onkologicznie często słabiej reagują na szczepienie. Szczególnie dotyczy to chorych w trakcie i tuż po chemioterapii, po przeszczepieniu szpiku, w trakcie leczenia immunosupresyjnego. Ci chorzy mogą znacznie słabiej reagować na szczepienie, dlatego mimo zaszczepienia powinni szczególnie wystrzegać się ryzyka zakażenia, a być może także przyjąć trzecią dawkę szczepionki. Podobnie pacjenci hematoonkologiczni.

Wśród chorych pojawił się nowy mit: że zachorowali na nowotwór po szczepieniu, że aktywowało ono chorobę nowotworową. – Pacjenci opowiadają, że wszystkie problemy zaczęły się po szczepieniu, a wcześniej byli zdrowi, nic im nie dolegało, mogli niemal biegać w maratonach. Jeśli jednak uważnie porozmawia się z pacjentem i dokładnie zbierze od niego wywiad, okazuje się, że od kilku miesięcy już przyjmował leki przeciwbólowe albo schudł kilka miesięcy temu. Tymczasem każdy mówi, że to wina szczepień. Trzeba pokazywać, że to nie jest prawda – mówi dr Radecka.

Rekomendacja przed czwartą falą

– Czwarta fala przyjdzie na pewno, choć mamy nadzieję, że nie będzie aż tak dużo ciężkich przypadków jak jesienią i wiosną. Nie mam jednak wątpliwości, że może to nie być ostatnia fala – mówi prof. Smiatacz. Lekarze apelują o to, żeby jak najwięcej osób zaszczepiło się przeciwko COVID-19, co może uratować osoby chore na raka, które gorzej reagują na szczepienie. Duży procent wyszczepienia społeczeństwa może też zahamować pojawianie się kolejnych mutacji wirusa.

Zdaniem onkologów, nawet jeśli pojawi się czwarta fala, to niezbędne jest utrzymanie dostępności diagnostyki i badań przesiewowych, by nie powtórzyła się sytuacja z 2020 r. – Powinno być też zdecydowanie więcej miejsc leczenia nowotworów hematoonkologicznych. Wielu chorych na szczęście może być leczonych ambulatoryjnie, jednak jeśli pacjent musi być w szpitalu, to często musi długo czekać na zwolnienie miejsca – dodaje prof. Jurczyszyn. Zwraca też uwagę na to, że w szpitalach covidowych muszą powstawać oddziały dla chorych onkologicznie i hematoonkologicznie, gdyż w wielu przypadkach nie można odwlekać leczenia mimo zakażenia COVID-19.

Prof. Adam Maciejczyk, prezes Polskiego Towarzystwa Onkologicznego: Wzrosła liczba pacjentów z zaawansowanym rakiem płuca

Prof. Adam Maciejczyk

W naszym ośrodku widzimy, że wzrosła liczba pacjentów z zaawansowanym rakiem płuca. Już przed pandemią była ona wysoka: ok. 60 proc. chorych było diagnozowanych w 3. i 4. stopniu zaawansowania choroby; obecnie jest to ok. 70 proc. Widzimy tę różnicę na poziomie konsylium, czyli momentu, kiedy podejmujemy decyzje terapeutyczne. Na pewno ten wzrost liczby pacjentów diagnozowanych w bardziej zaawansowanych stadiach będzie też widoczny w innych nowotworach.

Krajowa Sieć Onkologiczna powinna zacząć funkcjonować w całej Polsce. Dzięki pilotażowi KSO udało się nam m.in. poprawić komunikację z pacjentami. Chory nie jest już tak zagubiony, wie, gdzie ma się zgłosić. Możemy pacjentów zaszeregować: tych, których leczenie jest trudniejsze, skierować do odpowiednich ośrodków. To samo dotyczy jakości realizowanych procedur: w ramach pilotażu kontrolujemy jakość wykonywanych badań histopatologicznych i radiologicznych. Jeśli są dobrze wykonane, to można szybko podjąć decyzje terapeutyczne, pacjent nie musi powtarzać badań. Ułatwia nam to pracę, co jest ważne szczególnie w okresie pandemii, gdyż powtórzenie badań jest wyjątkowo trudne. Już samo monitorowanie poprawiło jakość wykonywanych badań, gdyż wykonujący je zaczęli bardziej się starać. Wyłapaliśmy też miejsca, w których było konieczne poprawienie jakości.