Joanna Górska: Do raka trzeba mieć szczęście

Joanna Górska: Do raka trzeba mieć szczęście

Joanna Górska
Joanna Górska Źródło: Instagram
– Mówiłam mu: „wyp... dziadu". I pokazywałam środkowy palec za każdym razem, gdy zaczynała się chemia. Kiedy czerwony płyn leci w przezroczystej rurce dokładnie widać jak dociera do żyły, wtedy pokazywałam faka. Później jak czułam, że chemia rozchodzi się po całym ciele, chemia jest zimna więc to dokładnie czuć, mówiłam „zaraz ch*j cię strzeli". W czasie choroby dużo przeklinałam – powiedziała „Wprost” Joanna Górska, dziennikarka Polsatu, u której dwa lata temu wykryto raka piersi. Dziennikarka dodała, że z perspektywy czasu może przyznać, że do raka trzeba mieć szczęście.

– Na szczęście szybko wyczułam guz. Na szczęście był w takim miejscu, że miałam szansę go wyczuć. Na szczęście szybko poszłam do lekarza. Na szczęście trafiłam do Centrum Onkologii w Warszawie. Na szczęście znalazłam genialnego onkologa. Na szczęście guz bardzo dobrze reagował na chemię. Na szczęście w wyciętych tkankach nie było już komórek nowotworowych i miałam stuprocentową skuteczność chemioterapii. I wreszcie, na szczęście po dwóch latach od diagnozy, wszystko powoli wraca do normy – powiedziała w rozmowie z „Wprost”.

Joanna Górska mówiąc o swojej chorobie dodała, że jej trójujemny rak piersi mimo że jest zagadką dla medycyny i stanowi zaledwie kilkanaście procent wszystkich zachorowań na raka piersi, to jest o tyle "dobry", że najczęściej dobrze reaguje na chemię. – Są trzy rodzaje raków piersi i każde są różnie leczone. Hormonozależne na przykład, oprócz chemii dostają też hormony oraz inne leki. Niestety nie wszystkie są refundowane. Opakowanie, które wystarcza na miesiąc kosztuje dwanaście tysięcy złotych. Trwają negocjacje z Ministerstwem Zdrowia, ale póki co dziewczyny, te które stać lub zrobiły zbiórkę publiczną, same sobie kupują. Uważam, że to jest chore. Leki stosowane w kilkudziesięciu krajach świata, które przedłużają kobietom życie średnio o 3,5 roku w Polsce nie są refundowane – przyznała.

„Zła biologia” i koszenie trawnika

W rozmowie z „Wprost” Joanna Górska opowiedziała też o tym, jak wyglądało jej „zderzenie” z systemem zdrowia, gdy dowiedziała się o chorobie. – Na szczęście nie było tak, jak mówiła jedna z lekarek, że trzeba o piątej rano stanąć w kolejce i próbować zapisać się do onkologa, wystarczyło zadzwonić na infolinię, otrzymałam dość bliski termin. Później zaczęły się schody. Wędrowaliśmy od lekarza do lekarza. Trzech onkologów, mówiąc delikatnie, nie wzbudziło naszego zaufania. Jeden z nich przekazując wyniki biopsji z opisem raka, zaraz po tym jak powiedział, że jest źle i będzie ciężko, bo guz ma „złą biologię”, odebrał telefon i z jakimś człowiekiem ustalał cenę za koszenie swojego trawnika. Obłęd – wspominała.

Dodała, że mało pamięta z tamtej rozmowy, „bo po stwierdzeniu o »złej biologii« wpadła w otchłań, matnię, jakby jej tam nie było”. – Robert (Robert Szulc, narzeczony Joanny Górskiej -– red.) zadawał pytania, robił notatki, a później w domu, tłumaczył co mamy robić. Mieliśmy informację od lekarzy, że najpierw trzeba zrobić operację, a jej termin miał być we wrześniu lub na początku października, czyli prawie dwa miesiące później. Guz rósł w zastraszającym tempie, miałam wrażenie, że codziennie jest większy i większy. Był tuż pod skórą więc bardzo łatwo wyczuwalny. Pytaliśmy, czy da się coś przyspieszyć, usłyszeliśmy, że nie, że takie procedury, i że możemy iść gdzieś indziej, jak nam się nie podoba – mówiła.

„Rak może dotyczyć każdego”

Joanna Górska przyznała, że choć czasem ktoś ją skrytykuje, mówiąc: „ta ciągle z tym rakiem”, to ona nie przestanie mówić o raku i swoim chorowaniu. – Ja dopiero się rozkręcam – podkreśliła. -Dziś już wiem, że rak może dotyczyć każdego. Nie wiem, co to znaczy „grupa ryzyka”, bo przed gabinetem do onkologa siedziały ze mną dwudziestolatki i czterdziestolatki. Dziewczyny grubsze i chudsze. Takie, które były obciążone genetycznie i zupełnie czyste. Palące i niepalące. Naprawdę nie ma reguły. Mało tego chorują dziewczyny, które karmią piersią. Idą do lekarza i mówią, że coś wyczuły. A lekarz odpowiada, że mają przyłożyć liść kapusty bo to na pewno zastój mleka. Kończą karmić, guz nie znika, po pół roku idą do tego samego lekarza, a on dopiero wtedy mówi „zróbmy USG”.

Cały wywiad dostępny jest w 33/2019 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.