Bezkarny jak lekarz, bezradny jak pacjent

Bezkarny jak lekarz, bezradny jak pacjent

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lekarz i pacjentka
Lekarz i pacjentkaŹródło:Fotolia
W Polsce kary za kardynalne błędy medyczne są rzadkością, pacjenci czekają na zadośćuczynienie latami. System sprzyja lekarzom, chorzy stoją pod ścianą.

Ta historia nie miała prawa się zdarzyć. 57-letniemu pacjentowi Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu wycięto zdrową nerkę, a zostawiono chorą z nowotworem. Wewnętrzna kontrola wykazała, że złamano wszelkie procedury. Chirurg z 30-letnim doświadczeniem nie zapoznał się z badaniami, przed operacją nie zrobił dodatkowego USG. Później pacjenta ratowano „na szybko”. Wycięto mu guza z chorej nerki. W efekcie ma tylko pół narządu. Takich bulwersujących przypadków jest więcej. Powodem jest to, że zawodzi cały system kontroli lekarskich błędów. W efekcie pacjenci często czują się zagrożeni.

ZNIKAJĄCA NERKA

O niedoskonałości świadczy już to, że w Polsce nikt nie prowadzi statystyk błędów w sztuce lekarskiej czy tzw. niepożądanych zdarzeń medycznych. Specjaliści z Instytutu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego szacują jednak, że co roku z powodu nieprawidłowego leczenia może u nas umierać lub doznawać ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nawet ok. 23 tys. pacjentów. Częstą praktyką jest, że szpitale starają się ukryć (zwłaszcza przed mediami) sprawców pomyłek, posuwając się do zatajania dokumentacji, co uniemożliwia lub znacznie utrudnia walkę o odszkodowanie. W Polsce trwa ona latami.

Mecenas Jolanta Budzowska, która specjalizuje się w takich sprawach, podkreśla, że czasem nawet dekadę. Przytacza m.in. przypadek Izabeli K. Kobieta zgłosiła się do placówki w Warszawie z bólem brzucha. Zalecono usunięcie torbieli na jajniku, jednak nie wiadomo na jakiej podstawie, bo dokumenty i badania po prostu zginęły. Podczas operacji lekarz oprócz części jajnika usunął pacjentce też nerkę. Organy miały trafić do badania histopatologicznego, ale tam nie dotarły. Zaginęły. Prokuratura wszczęła wprawdzie dochodzenie, ale je umorzyła z powodu braku dowodu (nerki) i niewykrycia sprawcy. Sąd okręgowy I instancji w Warszawie w postępowaniu cywilnym też oddalił powództwo, twierdząc, że skoro nerki nie ma, to nie wiadomo, czy była chora czy zdrowa. A fakt, że narządy zginęły, nazwał jedynie „pewnym uchybieniem”. Ostatecznie to dopiero sąd apelacyjny przyznał poszkodowanej odszkodowanie i zadośćuczynienie. System przyznawania odszkodowań dla ofiar lekarskich pomyłek szwankuje od początku do końca. Według Ministerstwa Sprawiedliwości w latach 2011-2014 do sądów rejonowych i okręgowych wpłynęło ponad 5 tys. spraw cywilnych o odszkodowania za szkody wyrządzone przez podmiot udzielający świadczeń zdrowotnych. Ilu pacjentów wygrało proces? Na jakie zarzuty odpowiadali lekarze? Nie wiadomo. Wiadomo za to, że jedynie 20 proc. pozwów uwzględniono w postępowaniu, a tylko 2 proc. zakończyło się ugodą stron. – Pacjenci boją się wkraczać na drogę sądową, bo ryzykują, że wieloletni proces zakończy się fiaskiem, a oni sami zostaną obciążeni wysokimi kosztami postępowania – tłumaczy mec. Budzowska. Jeśli się jednak zdecydują, to do momentu wyroku i tak są pozostawieni samym sobie i z własnej kieszeni łożą na leczenie i rehabilitację.

Tak jak rodzice dziewięcioletniej dziś Ewy P., którzy od lat w sądach różnych instancji domagają się odszkodowania za krzywdę dziecka. Dziewczynka wskutek niepodjęcia żadnych czynności wspomagających poród urodziła się z czterokończynowym porażeniem mózgowym. Dziś samodzielnie nie chodzi, nie siada, nie wykazuje kontaktu z otoczeniem. Porozumiewa się za pomocą gardłowych dźwięków, jest karmiona łyżeczką zmiksowanym pokarmem. Rehabilitacja, całodobowa opieka, leki i sprzęt kosztują rodziców ponad 10 tys. zł miesięcznie. To wszystko od lat pokrywają z własnej kieszeni, bo proces sądowy wciąż trwa. W tym miesiącu sąd okręgowy w Krakowie poinformował, że czeka na kolejną opinię biegłych, która zostanie sporządzona najwcześniej za dwa lata. Wcześniej nie ma szans na wyrok.

PIENIĄDZE TUŻ PO BŁĘDZIE

Jak uzdrowić nieudolny system przyznawania odszkodowań? Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, postuluje, by wziąć przykład z krajów skandynawskich. – Tam, kiedy dojdzie do takiego zdarzenia, natychmiast wspiera się chorego i jego rodzinę. Pieniądze na leczenie, rehabilitację wypłaca się z budżetu państwa. Filozofia jest prosta: ktoś padł ofiarą nieszczęścia, należy mu się pomoc – tłumaczy. Gdyby w Polsce wprowadzić podobny system, pokrzywdzony mógłby szybko liczyć na odszkodowanie i zadośćuczynienie bez konieczności udowadniania winy lekarzom w długotrwałych procesach sądowych. To nie znaczy, że lekarz miałby uciec przed odpowiedzialnością. – Ale tym zajętoby się w drugiej kolejności. Priorytetem byłby pacjent i pomoc, jaką powinien dostać na dalsze leczenie, rehabilitację, utrzymanie – podkreśla prezes NRL. Chociaż teoretycznie w Polsce od trzech lat działa nieco zbliżony do skandynawskiego mechanizm, to w praktyce jest jego karykaturą. Mowa o wojewódzkich komisjach ds. orzekania o zdarzeniach medycznych. To druga droga, oprócz sądowej, na podstawie której pacjent może się ubiegać o zadośćuczynienie. W teorii komisje miały działać znacznie szybciej niż sąd. To znaczy, że pokrzywdzony w ciągu kilku miesięcy mógłby liczyć na finansowe wsparcie, ale kwota odszkodowania byłaby znacznie niższa niż ta, którą miałby szansę wygrać w sądzie (bo postępowanie trwające w komisji wyklucza jednoczesne postępowanie sądowe). W praktyce system szwankuje. Bo choć 16-osobowe komisje składające się z adwokatów i lekarzy działają sprawnie i merytorycznie, w efekcie nic z tego nie wynika. Na końcu postępowania i tak od szpitala zależy, co zrobi z decyzją komisji. Nie musi brać pod uwagę jej orzeczenia i sugestii co do wysokości zadośćuczynienia i odszkodowania. Placówki rzadko chcą negocjować z pacjentem, częściej oferują przysłowiową złotówkę. Ten z kolei nieusatysfakcjonowany zgłasza sprawę do sądu, a praca komisji idzie na marne.

Od początku 2012 r. do lutego tego roku do takich komisji wpłynęło 2445 wniosków o zaistnieniu zdarzeń medycznych, ale orzeczeń zapadło jedynie 540. Nie wiadomo dokładnie, ile z tych spraw zakończyło się ugodą na linii pacjent-szpital, ale szacuje się, że nie więcej niż 30 proc. Hamankiewicz nie dziwi się ordynatorom, którzy wolą czekać na wyrok sądu, niż zaproponować ugodę. – System jest skonstruowany fatalnie. Obarczanie kosztami odszkodowań tylko szpitali prowadzi do tego, że pieniądze są zabierane z ogólnego budżetu placówki, czyli z leków, igieł, łóżek i pożywienia. Jednym słowem, aby wypłacić zadośćuczynienie jednemu pacjentowi, trzeba ciąć koszty. A to działa na szkodę kolejnych chorych – podsumowuje. Każdy szpital i każdy lekarz mają wprawdzie ubezpieczenie OC, ale te polisy nie wystarczają. Należałoby dodatkowo ubezpieczyć szpitale i lekarzy od nieszczęśliwych wypadków, ale oferta jest tak droga, że ledwo garstka placówek państwowych zdecydowała się na dodatkowe ubezpieczenie, bo po prostu ich na to nie stać. Jeśli dojdzie do zdarzenia medycznego, ubezpieczyciel musi zaakceptować sumę odszkodowania. Robi to niechętnie, protestuje. Dopiero wyrok sądu jest niepodważalny. Wtedy musi płacić. Ale do czasu zapadnięcia wyroku za błędy lekarzy płaci sam poszkodowany pacjent.

POSZERZYĆ WACHLARZ KAR

Mecenas Budzowska zwraca też uwagę na nikłą karalność lekarzy. Wysokie wyroki to rzadkość. Prawnicy nie są w stanie przypomnieć sobie przypadku, gdy jakiś lekarz dostał wyrok bezwzględnej kary pozbawienia wolności. Nawet jeśli zaniechanie było ewidentne. Praktyka pokazuje, że zmiany powinno się wprowadzić też na poziomie funkcjonowania sądów lekarskich. Roman Jasiński, przewodniczący Okręgowego Sądu Lekarskiego, tłumaczy, że ustawowy wachlarz kar, jakie może on nałożyć na lekarza, jest zbyt wąski. – Mamy albo mało dotkliwą karę upomnienia lub nagany, albo bardzo poważne i dotkliwe dla dalszej pracy lekarza kary ograniczenia lub odebrania prawa wykonywania zawodu – wskazuje. Dodaje, że od niedawna sądy lekarskie mogą nakładać też grzywny finansowe, ale nie wyższe niż trzykrotna średnia krajowa. – To nie jest suma dla lekarza szczególnie dotkliwa. Poza tym zgodnie z obecnymi przepisami pacjent nic z tego nie ma. Pieniądze trafiają do Skarbu Państwa – podkreśla Jasiński.

Jak łagodne bywają orzeczenia sądów lekarskich, pokazuje niedawny przykład procesu lekarza, który na skutek nieprawidłowego prowadzenia porodu 27-letniej Iwony Ś., niewykonania niezbędnego cięcia cesarskiego i zdecydowania się na dawno zarzucony przez medycynę ze względu na niebezpieczeństwo uszkodzenia dziecka zabieg Kristellera (wypychanie dziecka z łona matki poprzez ucisk na dno macicy), doprowadził do mózgowego porażenia dziecięcego i niedowładu wszystkich kończyn. Sąd lekarski uznał medyka za winnego zarzucanych czynów, ale wymierzył mu zaledwie naganę. Mężczyzna nadal przyjmuje porody. ■




NACZELNY SĄD LEKARSKI W 2014 R. NA 212 SPRAW PRZECIWKO LEKARZOM UKARAŁ:

Upomnieniem – 21 osób

Naganą – 10 osób

Karą pieniężną – 8 osób

Zakazem pełnienia funkcji kierowniczych - 0 osób

Ograniczeniem zakresu czynności w wykonywaniu zawodu lekarza na okres od sześciu miesięcy do dwóch lat – 8 osób

Zawieszeniem prawa wykonywania zawodu – 8 osób

Pozbawieniem prawa wykonywania zawodu - 0 osób

FIKCJA Z RZECZNIKAMI

Do Rzecznika Praw Pacjenta od początku roku trafiły 372 zawiadomienia o popełnieniu błędu przez lekarza, ale podjęto jedynie 5 postępowań wyjaśniających. W zeszłym roku liczba wniosków wynosiła 624, a wyjaśniano 7 przypadków.

Do okręgowych rzeczników odpowiedzialności zawodowej co roku wpływa blisko 3,5 tys. spraw dotyczących nieprawidłowości pracy lekarzy bądź szpitali, z czego jedynie 14 proc. trafia do sądów lekarskich.

Ponad 70% spraw jest umarzanych

JAK TO DZIAŁA W SKANDYNAWII

Gdy miało miejsce niepożądane zdarzenie medyczne, ze Skarbu Państwa zostaje wypłacone natychmiastowe bezzwrotne odszkodowanie lub zadośćuczynienie na rzecz poszkodowanego Pacjent nie musi udowadniać winy lekarza lub placówki (w Polsce musi ją bezwzględnie wykazać, ze wskazaniem na konkretnego sprawcę). Wystarczy że miało miejsce zdarzenie, które nie powinno wystąpić. Nawet jeśli nie można znaleźć winnego, poszkodowanemu należy się pomoc Wypłacone środki nie obciążają szpitala, sprawcy ani ubezpieczyciela. Nikomu nie zależy, aby uciec od odpowiedzialności finansowej, bo nikt na tym nie traci. Nie ucierpi budżet szpitala, ubezpieczyciel nie musi walczyć o jak najniższe odszkodowanie, a lekarze i personel medyczny sami zgłaszają, że doszło do szkody, bo nie boją się personalnych konsekwencji

JAKIE MOŻLIWOŚCI MA POSZKODOWANY

WALKA O ODSZKODOWANIE

Spróbuj wraz z prawnikiem zawrzeć ugodę trójstronną ze szpitalem i ubezpieczycielem Zgłoś sprawę do wojewódzkiej komisji orzekania o zdarzeniach medycznych. Działa ona szybciej niż sądy, ale orzekane kwoty są niższe i nie ma gwarancji, że szpital się na nie zgodzi Złóż pozew do sądu powszechnego w postępowaniu cywilnym. Musisz się liczyć z tym, że sprawa będzie trwała latami, a jeśli przegrasz, możesz zostać obciążony kosztami postępowania

WALKA O UKARANIE WINNEGO

Zgłoś sprawę do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej. Jeśli uzna wniosek za zasadny, może skierować go do sądu lekarskiego Zgłoś sprawę do prokuratury, a ta ewentualnie skieruje wniosek w postępowaniu karnym do sądu powszechnego

WAŻNE!

W każdym przypadku należy zacząć od złożenia pisemnej skargi do placówki, w której doszło do zdarzenia


Wprost (Numer 23/2015)