Uprawa talentu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Stasiowi Drzewieckiemu, małemu geniuszowi, rodzice zaplanowali karierę na najbliższych kilkanaście lat
Nie wzięliśmy w tym roku udziału w konkursie Eurowizji dla piosenkarzy ani w mistrzostwach świata w piłce nożnej, ale wygraliśmy w Bergen" - entuzjazmował się niedawno sprawozdawca telewizji polskiej po ogłoszeniu werdyktu X Konkursu Eurowizji dla Młodych Muzyków. Grand Prix zdobyte tam przez trzynastoletniego pianistę Stasia Drzewieckiego jest kolejnym stopniem w karierze chłopca, organizowanej od lat przez jego rodziców w sposób wręcz profesjonalny.
Chłopczyk zadebiutował w wieku pięciu lat - i to nie byle gdzie, bo w Wielkiej Sali Konserwatorium Moskiewskiego - a wkrótce potem pojechał na tournée po Japonii z Sinfonią Varsovia. W jego dorobku koncertowym znajdują się występy nie tylko w warszawskiej Filharmonii Narodowej i Studiu Koncertowym im. Witolda Lutosławskiego, ale także w londyńskim Victoria & Albert Museum, w wiedeńskim pałacu Schönbrunn, w Hiszpanii i Portugalii, Holandii i Szwajcarii, Paryżu i Vancouver. Nagrał dwie płyty, niedługo ukaże się trzecia. Występował w programach telewizyjnych. Jest stypendystą Ministerstwa Kultury i Sztuki, prowadzonej przez Ewę Czeszejko-Sochacką fundacji Promocja Talentu, a od kwietnia sponsoruje go międzynarodowa firma telekomunikacyjna Netia Telecom SA.
Czy Staś jest naprawdę taki nadzwyczajny? Jest rzeczywiście bardzo uzdolniony, ale trudno jeszcze jest mówić o osobowości artystycznej. Nie wiadomo, co Staś będzie miał do powiedzenia jako Stanisław. W odbiorze jego wykonawstwa wciąż dużą rolę odgrywa "efekt krótkich spodni", działający zwłaszcza w zestawieniu z obyciem estradowym. Młodziutki pianista zasiada za klawiaturą statecznie jak mały biznesmen, świetnie wie, jak współpracować z muzykami, skrupulatnie wygrywa wszystkie nuty. Wie też, jak udzielać wywiadów: poważnie i rozsądnie wypowiada się o swoich zainteresowaniach - malowaniu i modelarstwie, o muzycznych wzorach (jego idolem jest Sergiusz Rachmaninow: "Już gram i komponuję jak on, jeszcze chciałbym dyrygować"), o największych radościach ("Cieszę się, kiedy mogę się podzielić ze słuchaczami piękną muzyką"). Tylko pytany o marzenia ujawnia tkwiące w nim dziecko: "Mam marzenie na miarę XXI wieku: chciałbym pierwszy zagrać na Księżycu".
O jego karierę dbają przede wszystkim rodzice. Oboje są pianistami. Zarówno matka, Tatiana Szebanowa, niegdyś laureatka Konkursu Chopinowskiego, jak i ojciec, Jarosław Drzewiecki, prowadzą równolegle działalność pedagogiczną i koncertową, jednak przez ostatnie dziesięć lat chyba najwięcej energii poświęcali synowi. Z oczywistych przyczyn na talent dziecka łatwiej jest wpływać rodzicom, którzy uprawiają tę samą dziedzinę sztuki. Nie tylko dlatego, że w każdej chwili mogą czuwać nad postępami swych latorośli i udzielać im rad, ale i dlatego, że lepiej znają rynek. Wiedzą, jak załatwić stypendium, kursy mistrzowskie czy zorganizować koncerty. Rodzice stają się więc impresariami własnych dzieci, wspierając je swoim autorytetem. Od kilku lat możemy śledzić na przykład wspaniale rozwijające się kariery synów koncertmistrzów czołowej polskiej orkiestry - Sinfonii Varsovia: wiolonczelisty Adama Klocka i skrzypka Piotra Kwaśnego, grających na tych samych instrumentach co ich ojcowie. Podobnie jest z Kubą Jakowiczem (coraz częściej już nazywanym Jakubem), u którego w domu gra na skrzypcach cała rodzina.
Postawy rodziców młodocianych artystów bywają jednak bardzo różne. Jedni robią, co tylko mogą, by dziecko możliwie jak najwcześniej rozwinęło skrzydła. Inni boją się zbyt wczesnej inicjacji swych latorośli, zbyt szybkiego zaprzęgnięcia w kierat, uzależnienia od dyktatu rynku i reklamy; chcą, by młody talent najpierw dojrzał. Mit wunderkinda jest przecież żywy od kilkuset lat - mały Mozart czy Chopin swą sławę zawdzięczali zarówno wyjątkowemu talentowi, jak i ambicjom rodziców. Podobnie jest i dziś, tyle że obecnie jest to biznes jak każdy inny - ludzi jest więcej, więc i małych geniuszy także. Mody zmieniają się błyskawicznie, co chwila ktoś inny wspina się na szczyty popularności. A zatem kto pierwszy, ten lepszy.
Tą mentalnością zarażony jest już polski system edukacyjny. W szkołach panuje przykra atmosfera rywalizacji, a konkurują z sobą nie tyle dzieci, ile ich rodzice i pedagodzy. Przedmiotem konkurencji - w jeszcze większym stopniu niż poziom artystyczny dziecięcej produkcji - jest skuteczność promocji podopiecznych.

Więcej możesz przeczytać w 32/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.