Ta powieść miała już nie powstać. Poprzedzająca ją – „Ostatnie rozdanie” – miała radykalny tytuł, który sugerował, że już następnej powieści nie będzie. Był też sygnałem rozterek, jakie Myśliwski przeżywał przy jej pisaniu – zmęczenia, poczucia, że już powiedział wszystko, co miał do powiedzenia. W końcu, kiedy powieść się ukazywała w 2013 r., miał już 81 lat. Z drugiej jednak strony zamieszał czytelnikom w głowach, opatrując końcowy rozdział „Ostatniego rozdania” nawiasowym przypisem: „niedokończony”.
A skoro niedokończony, to jakichś dalszych prac trzeba się jednak spodziewać i to oczekiwanie otwierało i tę powieść, i całą jego twórczość na ciąg dalszy. Zresztą to nie pierwsza sytuacja, kiedy Myśliwski podjął taką – pozornie figlarną, a w rzeczywistości wynikającą z istotnych rozterek – grę ze swoimi czytelnikami. Po wydaniu „Traktatu o łuskaniu fasoli”, powieści, za którą dostał drugi raz Nagrodę Nike, wówczas dziarski 70-latek pytany, czy cokolwiek jeszcze napisze, odburknął w jednym z wywiadów, że „czuje się wolny, wolny także od konieczności pisania”, czyli że nie czuje przymusu pisania i że może sobie pozwolić na niepisanie. Dzisiaj wiemy, że od tego czasu powstały dwie świetne powieści. Prawda jest bowiem taka – jak ją sobie wyobrażam – że prawdziwy pisarz od konieczności pisania nigdy nie jest wolny. Ta wolność od pisania jest złudzeniem – to stan ulgi po skończeniu jednego utworu, jak po zrzuceniu z siebie ciężaru, czas „czyszczenia” umysłu, odcinania się od stworzonych postaci i ich spraw. A kiedy ten czas minie, „konieczność pisania” znów jest po prostu koniecznością życiową. I zaczyna się rodzić nowy utwór.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.