Katarzyna Pinkosz, Wprost: Ponad miesiąc próbował Pan i cały zespół Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka ratować życie 8-letniego Kamilka. To był ponad miesiąc nadziei, że mimo wszystkich obrażeń, jakie miał chłopiec, uda się go ocalić.
Dr n. med. Andrzej Bulandra: Walczyliśmy zespołowo – lekarze, pielęgniarki i inni pracownicy Oddziału Intensywnej Terapii, szpitalnego Zespołu Oparzeniowego, Bloku Operacyjnego i innych jednostek naszego szpitala. Nie udało się. Co czuję, co czujemy? Smutek.
Co było bezpośrednią przyczyną śmierci chłopca?
Niewydolność wielonarządowa, rozwijająca się na skutek choroby oparzeniowej u chłopca, który był dzieckiem zaniedbanym, dlatego choroba przebiegała ciężej. Cały szereg okoliczności miał wpływ na to, że nasze działania były nieskuteczne. Decydująca też była zwłoka w podjęciu leczenia, która wynikała z tego, że opiekunowie chcieli ukryć tę sprawę.
Wykorzystaliśmy cały arsenał dostępnych środków, niestety, organizm okazał się zbyt słaby, żeby pokonać chorobę oparzeniową i uogólnione zakażenie, które wdało się na skutek zakażenia ran.
O Kamilu jest głośno. Ale to nie jest jedyne dziecko bite, maltretowane przez opiekunów, które mieliście pod opieką.
Takich dzieci trafia do nas kilkanaście rocznie, a na pewno ta liczba jest niedoszacowana. Nie zawsze potrafimy rozpoznać przemoc w stosunku do dzieci, mimo że jesteśmy bardzo na to wyczuleni. Uraz może wyglądać jak przypadkowy, historia przekazana przez rodzica może wyglądać na wiarygodną. A dziecko często nie powie, że było inaczej. Duża liczba dzieci bitych nie trafia do szpitala, gdyż rodzice ukrywają przemoc w czterech ścianach, z obawy przed konsekwencjami.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.