W pokoju Kamila* budzik dzwonił za pięć ósma. Czasami udało mu się kliknąć, że jest obecny na pierwszej lekcji, czasami spał dalej. Mijały kolejne lekcje, zwykle logował się na trzecią, nawet czwartą. Wcześniej tylko klikał, że jest obecny. Nie udzielał się, nie odzywał, nie zgłaszał do odpowiedzi. Lekcje odpalone miał na telefonie, a na komputerze grał. Każda przerwa, każde okienko, to nie był czas na jedzenie. To był czas na grę. Jeśli jadł śniadanie, to zwykle o czternastej. Brał z lodówki cokolwiek. Po lekcjach chwila drzemki, znów gra do pierwszej, może drugiej w nocy.
Kamil potrafił nie myć się przez trzy dni. Bywało, że nie wstawał z łóżka przez cały dzień. Nie wychodził nawet z pokoju.
Jednak przed pandemią było inaczej. Kamil nie był prymusem, ale radził sobie z nauką. Zwykle zdawał na trójki, nigdy nie oblał roku. Choć poza szkołą robił niewiele. Sport porzucił jeszcze w podstawówce, nie był też duszą towarzystwa. Lepiej czuł się wśród dorosłych niż swoich rówieśników. Gdy koledzy z klasy rozmawiali o raperach, on słuchał K-popu i czytał mangi. Miał poczucie, że wygląda inaczej niż oni, interesuje go co innego. Dlatego do nich nie pasuje.
W domu Kamil patrzył na rodziców, którzy nie mieli swoich pasji. Słyszał tylko, żeby odszedł w końcu od komputera, choć sami spędzali całe wieczory przed telewizorem. Mówili, żeby poszedł się z kimś spotkać, ale nigdzie nie wychodzili. Po kilku tygodniach zdalnych lekcji oceny zaczęły lecieć w dół. Gdy rodzice pytali, czy potrzebuje pomocy w nauce, reagował płaczem. Dostawał ataku histerii. Wykrzykiwał, że i tak sobie nie radzi, więc to bez sensu.
Awantury wybuchały coraz częściej. Zwykle dlatego, że K. nie chciał wyłączyć komputera. Rodzice zmieniali hasło do routera, ale Kamil zaczynał im grozić. Bali się jego agresji, więc przywracali stare hasło.
Smartfon, czyli rzecz najprzyjemniejsza
Przez niemal rok dzieci uczyły się wyłącznie przed komputerem. Przez niemal rok znajomości wielu z nich przeniosły się do sieci. Dziecko, które już wcześniej spędzało godziny przed ekranem, mogło powiedzieć, że siedzi przed komputerem, bo musi. Alternatyw było niewiele. Dzieci widziały swoich nauczycieli, kolegów i koleżanki tylko na ekranach. Całe ich życie toczyło się w sieci. I w tych samych czterech ścianach. Spędzały godziny nie tylko na lekcjach, ale też grając, oglądając YouTuba, przeglądając memy, Facebooka, Instagrama, TikToka.
Specjaliści podają, że do drugiego roku życia dzieci nie powinny mieć w ogóle kontaktu z ekranem, a pięciolatek może spędzić przed nim co najwyżej godzinę. Pod ścisłą kontrolą rodziców.
Do dwunastego roku życia dzieci powinny spędzić przed ekranem góra dwie godziny, a nastolatek co najwyżej cztery. Czyli w dobie zdalnego nauczania młodsze dzieci wyczerpywały swój limit po niecałych trzech lekcjach, starsi uczniowie po pięciu. Tymczasem już z badania przeprowadzonego przez NASK dwa lata temu wynikało, że uzależniony od sieci może być nawet co trzeci nastolatek. Co piąty stwierdził, że nic nie jest tak przyjemne jak korzystanie ze smartfona.
Czytaj też:
Walczy z religią w szkołach. „Księża mówią, że jestem antychrystem i grożą ogniem piekielnym”
Miłość czterysta kilometrów dalej
Mijały miesiące, a świat Kamila coraz bardziej przenosił się do wirtualnej rzeczywistości. Znalazł w niej miłość, przynajmniej tak mu się wydawało. Najpierw związał się z dziewczyną, która mieszkała dwieście kilometrów od niego. Gdy ten związek się rozpadł, znalazł kolejną, tym razem czterysta kilometrów dalej. Żadnej nie zobaczył na żywo. Nie czuł potrzeby, żeby to zmieniać. Nie myślał nawet o rozmowie przez kamerkę. Wystarczało mu, że do siebie pisali.
Na lekcjach nie robił notatek, nie słuchał tego, co mówił nauczyciel. Dlatego zawalił rok.
Wtedy rodzice Kamila jeszcze nie myśleli, że czas na terapię. Zmienił to jeden dzień. Otworzyli drzwi do pokoju, gdzie Kamil leżał zwinięty w kulkę na podłodze. Nie mógł się uspokoić, płakał przez kilka godzin. Dopiero wtedy się przestraszyli, a w gabinecie terapeuty wszyscy w trójkę uświadomili sobie, jak duży jest problem. I że nie chcą dalej tak żyć. Narysowali wizję swojego życia za kilkadziesiąt lat. Przestraszyli się, że Kamil skończy jako czterdziestolatek, który siedzi wciąż w tym samym pokoju.
Zaczęli więc od prostych rzeczy. W pokoju Kamila zawisła lista alternatywnych przyjemności. Wyciągnęli karty do gry, zaczęli oglądać filmy, które co piątek wybierał kto inny. Kamil mangi, ojciec westerny, a mama dramaty. Okazało się, że wspólny spacer nad pobliskim jeziorem może być przyjemniejszy niż godziny w grze.
Później Kamil sam zaczął ograniczać sobie czas przed monitorem. Próbuje spotkać się z też osobami, które dotychczas znał tylko z gier.
– Gdyby nie pandemia, jego historia tak by nie wyglądała. Dostał z każdej strony przyzwolenie na zamieszkanie w komputerze – mówi Maja Pisarek, terapeutka, do której Kamil trafił z rodzicami. – Wcześniej miał na tyle obowiązku w sobie, żeby umyć się rano i pojechać do szkoły, żeby przygotować się do lekcji.
Historie o pustce
Również Dorota Jabłońska od lat pracuje z dziećmi, które nadużywają technologii. Słyszała dziesiątki historii o tym, jak dziecko potrafiło uderzyć matkę, która odebrała mu komputer. Albo wyrzuciło przez okno monitor, albo uciekło z domu, albo się pocięło. – To są historie o smutku, o pustce, dla mnie to nie są opowieści o uzależnieniu – zaznacza specjalistka.
–Rodzic często mówi, że jego dziecko jest uzależnione. Ma gotową diagnozą i chce, żebyśmy to naprawili. Ale my zapraszamy rodzica do pracy. Bez niego nic się nie zmieni, bo dziecko nie ma żadnego interesu, żeby coś zmieniać. Tu się zaczyna trud – stwierdza.
Na pierwszą wizytę młodzi przychodzą zwykle w kapturach, z słuchawkami na uszach. Zupełnie odcięci od tego, co dzieje się wokół. Dopiero w czasie terapii ten kaptur zdejmują, dosłownie i w przenośni. Ale rodzice zwykle zapisują dzieci na terapię za późno. Decydują się wtedy, kiedy im coś zaczyna przeszkadzać. Często nie przeszkadza im to, że dziecko siedzi zamknięte w pokoju od rana do wieczora. Przeszkadzają kiepskie oceny, uwagi i telefony od nauczycieli.
– Z komputerem i grami jest jak z każdą substancją psychoaktywną. One regulują emocje i uzależniają – wyjaśnia Jabłońska.
– Jeżeli nastolatek ma poczucie, że jest beznadziejny, brzydki, dostaje same dwóje, nikt go nie lubi, to siada do komputera i gra. Przechodzi kolejne poziomy, ma poczucie władzy i mocy, jest mu dobrze – wyjaśnia.
Pandemia, czyli złudne wybawienie
Z początku Ania uznała, że pandemia to wybawienie. Spotkania z ludźmi twarzą w twarz wywoływały u niej lęki, a przez pandemię nie musiała z nikim się spotykać. Jedzenie zamawiała przez internet, bo przecież inaczej się nie dało. Tak było najbezpieczniej. Nagle mogła decydować czy istnieje dla innych, bo zawsze mogła wyłączyć Messengera. Wszyscy wokół mówili, żeby zostać w domu, więc nikogo nie dziwiło, że Ania spędza całe dnie przed komputerem. To wszystko dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Bardzo złudne poczucie.
Gdyby nie pandemia, Ania musiałaby każdego ranka wstać, umyć się, ubrać i wyjść do szkoły. Nie mogłaby spóźnić się na lekcje, musiałaby odpowiadać na pytania nauczycieli, odrabiać prace domowe. Gdyby nie pandemia, nie wpadłaby w wirtualny świat tak głęboko. Choć Ania była przekonana, że wcale nie straciła kontaktu z rzeczywistością.
Gdy jednak ogłoszono powrót do szkoły, przybiegła do gabinetu krzycząc, że się zabije, że trzeba ją zamknąć w szpitalu.
Po miesiącach zdalnych lekcji, nie była w stanie wyjść do sklepu bez słuchawek w uszach. Dopiero wtedy czuła, że jest wystarczająca odcięta od świata. Przydawała się maseczka, by przechodnie nie widzieli twarzy. Nawet jeśli maseczki można było już zdjąć, ona cały czas ją nosiła. Czuła, że inni jej nie widzą, nie oceniają. Dostała na terapii zadanie, żeby w sklepie przejść z kasy samoobsługowej do zwykłej. Wcześniej wolała wybiec ze sklepu niż porozmawiać ze sprzedawcą. Musiała się przełamać, żeby poprosić o ser zza lady.
Gotowe rozwiązania? Takich nie ma
– Co robić? – pytam Dorotę Jabłońską.
– Nie mam gotowych rozwiązań. Zawsze rozmawiamy o emocjach. Często gabinet to pierwsze miejsce, gdzie dziecko jest wysłuchane – odpowiada terapeutka.
– Poza tym nie lubię terminu uzależnienie. Częściej można mówić o nadużywaniu szkodliwym, uzależnienie jest bardzo dużym rozpoznaniem – zaznacza.
Trudno jeszcze oszacować, jak w liczbach wygląda dzisiaj problem. Mimo wszystko Ministerstwo Zdrowia zapewniło, że go dostrzega, dlatego chce wprowadzić pilotażowy program terapii dla dzieci uzależnionych od technologii. Jeszcze nie zaczął jednak działać. Wcześniej Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę badała zespół PUI, czyli zespół Problematycznego Używania Internetu, wśród polskich nastolatków. Okazało się, że co dziesiąty ma objawy PUI. Wśród nich więcej niż co czwarty przyznał, że się okaleczał, a co dziesiąty próbował popełnić samobójstwo.
Specjaliści różnie opisują PUI, jednak co do większości objawów są zgodni. Wśród nich wymieniają to, że korzystanie z sieci staje się priorytetem codziennego życia, przez to narastają konflikty z rodziną, a z sieci korzysta się po to, żeby poprawić sobie nastrój. Jeżeli jest się odciętym od sieci, pojawia się niepokój, rozdrażnienie, przygnębienie. Różne objawy sieciowej abstynencji.
Poza tym traci się kontrolę nad czasem spędzanym w sieci, zaniedbuje pozostałe obowiązki, a sieć staje się miejscem, gdzie można uciec od narastających problemów.
Poza tym już przed pandemią badanie „Młodzi cyfrowi” pokazało, że co trzeci nastolatek sam siebie uznał za uzależnionego od mediów społecznościowych. Co dziesiąty był w związku z osobą, którą znał tylko przez internet. Smartfona miał każdy przecięty dziewięciolatek. Połowa nastolatków stwierdziła, że nie wyobraża sobie bez smartfona życia, a co czwarty, że rezygnuje ze snu, aby korzystać z telefonu. Co trzeci przyznał, że po telefon sięga kilkadziesiąt razy dziennie. Co czwarty mówił o sobie, że jest fonoholikiem.
Od komputera do ośrodka
Gdy Tomek zaczął naukę w nowej szkole, nauczyciele mówili, że był nieśmiałym i skrytym chłopcem. Przez pierwsze dwa tygodnie nie mógł się odnaleźć wśród rówieśników. Dopiero potem poczuł się pewniej, więcej opowiadał o sobie, odzywał się na lekcjach. Wtedy nauczyciele dostrzegli, jak źle znosił porażki. Każda niższa ocena sprawiała, że klął pod nosem i rzucał wszystko, co zrobił. Zazwyczaj jednak był pracowity, chętnie odrabiał zadania od nauczycieli, najczęściej dostawał czwórki.
Nauczyciele dowiadywali się o Tomku coraz więcej. O tym, że pomocy psychiatry potrzebował już wcześniej. O trudnej relacji z ojcem, który Tomka bił. Mimo wszystko na początku zdalnych lekcji wydawało się, że będzie dobrze. Tomek się uczył, logował na zajęcia, odrabiał prace domowe. Od dawna nie mieszkał z ojcem.
Jednak po dwóch tygodniach jego matka zgłosiła, że próbował popełnić samobójstwo. Trzynastolatek trafił do szpitala. Lekarze opisywali zadrapania na przedramionach i krwiste wybroczyny, bo Tomek próbował podciąć sobie żyły. Zrobił to na tyle delikatnie, że skończyło się na strachu. Tomek powiedział wtedy lekarzowi, że chciał się zabić, bo w szkole był ofiarą słownej przemocy. Matka jednak mówiła, że była w tym dniu przy lekcjach syna, że do żadnego konfliktu nie doszło. Również nauczyciele nic nie zaobserwowali.
Okazało się, że Tomek skłamał. Wcale nie chodziło o przemoc słowną. W ogóle nie chodziło o szkołę. Chodziło o gry.
Matka opowiedziała, że Tomek jest uzależniony od gier komputerowych. Brutalnych gier, które śnią mu się po nocach. To przez nie stawał się coraz bardziej agresywny. Także wobec niej. W końcu, gdy coś nie wyszło mu w grze, chciał się zabić. Przecież źle znosił porażki.
Niedługo potem matka Tomka zgłosiła, że ukradł jej pieniądze, które wydał w grze. Z tym poszła na policję i powiadomiła szkołę. Rozmawiała z wychowawcą, szkolnym psychologiem. W szkole uważali, że Tomka należy wysłać na terapię uzależnień, ewentualnie na obserwację na oddziale psychiatrycznym. Jednak szpital nie chciał przyjąć chłopca, a bezpośrednia pomoc dla ofiar uzależnienia od gier komputerowych właściwie nie istnieje. W całej Warszawie tylko jedna placówka prowadzi terapię. Poza tym istnieje jedna grupa Anonimowych Uzależnionych od Komputera.
Dym z ogniska
Z pozoru historie w gabinetach się powtarzają. Czyli dziecko siedzi za zamkniętymi drzwiami, rodzice mogą nie wiedzieć, że gra, bo kładzie pod drzwiami koc, żeby nie było widać światła. Czasami przygotowuje sobie pustą butelkę, żeby nie chodzić do toalety. Gdy rodzice próbują dziecku zabrać komputer, zaczyna się awantura. Może dojść do rękoczynów. Zwykle rodzice odpuszczają. Bezradni idą do terapeuty.
– Rodzice często zgłaszają się, gdy dziecko reaguje agresją – mówi Marta Wojtas z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. – Wtedy tłumaczę, że takie zachowanie jest adekwatne do poziomu pobudzenia dziecka. To bardzo ważne, ale mało zwracamy na to uwagę.
Bodźce z ekranu, gdzie jest dużo silnych stymulantów, aktywują układ nerwowy, dlatego młody człowiek wchodzi na wysoki poziom pobudzenia. Kiedy mu się to odbierze, to siłą rzecz pojawiają się silne emocje.
Dlatego terapeutka i specjaliści z Poradni Dziecko w Sieci, która działa w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, radzą rodzicom, żeby nie odbierali urządzeń siłowo, próbowali rozmawiać i odbierać stopniowo. Jeżeli dziecko korzysta kompulsywnie, nie może się oderwać, to wykorzystać moment, gdy na chwilę odejdzie od monitora. Czasami specjaliści zachęcają rodziców, żeby zobaczyli, w co grają dzieci. Usiedli przed monitorem i weszli w ten sam wirtualny świat, spróbowali go zrozumieć.
– Częściej uzależniają się dzieci, które mają pewne deficyty, gdzie są słabsze więzi z rodzicami, gdzie jest coś, co sprawia, że dziecko nie dostaje wystarczająco czasu i opieki od osób, od których powinno ją dostać – wyjaśnia Wojdas. – Wtedy dziecko wytwarza swój system, w którym się wyłącza. Wnikanie w ekran, w grę, może być oddzieleniem się od rzeczywistości, od siebie i wewnętrznego bólu. To ucieczkowa strategia radzenia sobie z tym, co dzieje się wewnątrz.
– Będzie tylko gorzej? – pytam.
– Trudno powiedzieć. Czy osoby, które nadużywały, wrócą do rzeczywistości? Czy jednak będzie im tak źle, że wrócą do wirtualnego świata? To jest kwestia czasu, kiedy się przekonamy – mówi.
– Jednak nadużywanie to jest trochę dym z ogniska. Warto znaleźć, czym to ognisko jest.
* Aby uniemożliwić identyfikację bohaterów, ich imiona i szczegóły historii zostały zmienione.
Artykuł powstał we współpracy z Fundacją Inspiratornia w ramach projektu dofinansowanego przez Fundusz Rozwiązywania Problemów Hazardowych. Dla osób, które zmagają się z uzależnieniem, Fundacja prowadzi telefon zaufania: 801 889 880 (czynny codziennie w godz. 17-22). Informacje znaleźć można również na stronie internetowej: www.uzaleznieniabehawioralne.plArchiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.