Katarzyna Świerczyńska, „Wprost”: Czy powinniśmy ujawniać publicznie dane pedofilów? Nawet jeśli zasłaniamy im oczy i dajemy jedną literę nazwiska, to jeśli to osoby publiczne lub znane w lokalnej społeczności – i tak wiadomo o kogo chodzi.
Maja Kuźmicz: To nie jest proste pytanie. Takie z pogranicza prawa, etyki, socjologii…
Jestem ciekawa pani zdania, bo jestem pewna, że większość społeczeństwa odpowiedziałaby, że należy ujawniać. I nie miałaby żadnych skrupułów. Pani jest osobą, która pomaga m.in. ofiarom tego typu przestępstw. Spodziewałam się, że bez wahania powie pani: tak.
Naprawdę odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Istnieje – nie tylko w naszym kraju – rejestr sprawców przestępstw seksualnych. To dobre narzędzie, które pozwala pracodawcy sprawdzić, czy na przykład nie zatrudnia do pracy z dziećmi kogoś, kto był karany za pedofilię. Owszem, możemy taką osobę społecznie napiętnować, nazwać sprawę aferą pedofilską, ale ja bym odwróciła pytanie i zastanowiła się, jaki cel nam przyświeca? Trzeba mówić głośno o pedofilii, o przestępstwach seksualnych, ale jakie znaczenie dla samej ofiary ma to, czy sprawcą jest ksiądz, sąsiad czy nauczyciel? Uważam, że przy tego typu sprawach za bardzo skupiamy się na samych sprawcach, nie karząc ich wcale w odpowiedni sposób, a zapominamy o tym, co się dzieje z ofiarą.
Zamiast skupić się na wsparciu dla pokrzywdzonych, to informowanie o przestępstwach seksualnych nieraz przeradza się w jatkę. Ja rozumiem złość, oburzenie. Ale zawsze warto zadać sobie pytanie o to, czy zrobiliśmy wszystko, aby pomóc ofiarom. I niestety przy okazji tego typu spraw – nie zawsze, ale bardzo często – jeśli wiemy dokładnie, kim jest sprawca, to możemy także zidentyfikować ofiarę. A to już bardzo ryzykowne, bo może prowadzić do wtórnej wiktymizacji ofiary.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.