Skóra to nie tylko pokrowiec na narządy. Fascynujący świat patomorfologów

Skóra to nie tylko pokrowiec na narządy. Fascynujący świat patomorfologów

Dodano: 
Paulina Łopatniuk, lekarka, specjalistka patomorfologii
Paulina Łopatniuk, lekarka, specjalistka patomorfologii Źródło:Archiwum prywatne / Pauliny Łopatniuk
Na co dzień oglądają pod mikroskopem ludzkie tkanki i narządy. Guzki, torbiele, brodawki czy polipy, wymazy – to świat patomorfologów. Często mamy z nimi kontakt, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy. Poznaj tajniki pracy patomorfologa.

Przedstawicielką tej specjalności jest nasza rozmówczyni – Paulina Łopatniuk, lekarka, specjalistka patomorfologii, z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz, „Wprost”: Patomorfologów w Polsce jest niewielu – około 500. Z czego to wynika?

Paulina Łopatniuk: Wybór specjalizacji to poważna sprawa, dla większości z nas – na całe życie. Na pewno istotną rolę odgrywa fakt, że w patomorfologii mamy stosunkowo mało bezpośredniego kontaktu z chorymi, a jednak ten kontakt jest kluczowy dla sporej części osób wiążących swoje życie z medycyną. Tymczasem patomorfolodzy mają kontakt z żywym człowiekiem właściwie tylko podczas wykonywania biopsji cienkoigłowych. W dodatku patomorfologia to dziedzina dość szczególna.

Na czym polega wyjątkowość patomorfologii?

Z jednej strony zajmujemy się sekcjami zwłok. I choć robimy to znacznie rzadziej niż kiedyś – częstość wykonywania badań autopsyjnych spada na całym świecie – to ten fakt może odstraszać osoby zainteresowane tą specjalizacją. Mimo że później można pracować w miejscu, gdzie diagnostyki pośmiertnej się nie przeprowadza, czas specjalizacji jednak nakłada na nas obowiązek przeprowadzenia pewnej liczby takich badań. Z drugiej strony nie każdego pociąga praca z mikroskopem, a na tym przecież bazuje większość naszej dziedziny. Na oglądaniu kolejnych obrazów, tkanek i narządów. Wszystko niezwykle interesujące i niekiedy piękne, wszystko niezbędne, by móc prawidłowo rozpoznawać choroby i je leczyć, ale to nie jest coś, co każdemu przypadnie do gustu i nie każdy ma do takiej pracy predyspozycje. Patomorfologia to również śledzenie najnowszych klasyfikacji i kryteriów diagnostycznych, co bywa niekiedy żmudne i pracochłonne.

Mam wrażenie, że o patomorfologii praktycznie się nie mówi.

Rzeczywiście, większość ludzi tak naprawdę nigdy o nas pewnie nie słyszała. Mediom czy popkulturze kojarzymy się głównie z medycyną sądową stanowiącą w Polsce zupełnie osobną specjalizację. Ale tak naprawdę to nie my rozpracowujemy tajemnicze morderstwa wbrew temu, co można niekiedy wyczytać w literaturze czy usłyszeć w telewizji, my badamy zupełnie inne tajemnice.

Przeciętny pacjent nie zdaje sobie sprawy z tego, że w swoim życiu nawet kilka razy mógł otrzeć się o patomorfologa, choć nie bezpośrednio. W jakich sytuacjach jest to hipotetycznie możliwe?

Bez naszych rozpoznań trudno o prawidłowe leczenie. To szczególnie ważne w onkologii, choć nie tylko. Do patomorfologów trafia materiał pobierany podczas diagnostyki czy zabiegu – każdy guzek skórny, polip, brodawka, torbiel, ale również różnego rodzaju wymazy przesyłane na badania cytologiczne. Oglądamy, analizujemy i ustalamy diagnozy.

Pewnie tyle ilu ludzi na świecie, tak różne moja być zmiany, które Pani bada. Czy są zmiany charakterystyczne dla naszej polskiej populacji?

Spora część patologii będzie się pokrywać, choć niekoniecznie w tych samych proporcjach. Większość zmian jest wspólna dla wszystkich populacji – mam na myśli nowotwory, zapalenia, choroby zwyrodnieniowe czy autoimmunologiczne. Choć zdarza się, że zmiany u nas rzadkie, w innych rejonach świata będą codziennością. W Polsce mamy na przykład niewielkie szanse natknąć się na wiele chorób zakaźnych i pasożytniczych czy to ze względu na klimat, czy inne czynniki wpływające na rozmieszczenie patogenów, choć turystyka, podróże biznesowe czy migracje powoli to zmieniają. W krajach uboższych niż Polska lub z trudniejszym z różnych przyczyn dostępem do opieki zdrowotnej, łatwiej też o zmiany bardzo zaawansowane, które u nas mogłyby zostać zdiagnozowane na wcześniejszym etapie rozwoju.

Swoją książkę poświęciła Pani skórze. Dlaczego powinniśmy traktować ją jak oddzielny narząd?

Skóra wydaje się trochę nudna. Czasem traktujemy ją jak pokrowiec na kości, płuca, serce czy wątrobę. Jednak gdyby uważniej przyjrzeć się skórze, okaże się ona tworem skomplikowanym, zarówno pod względem budowy, jak i funkcji. W jej skład wchodzą najróżniejsze tkanki. Składa się z różnych warstw i bogactwa ważkich struktur – od gruczołów łojowych i potowych czy włosów, po kolejne odmiany ciałek dotykowych odpowiedzialnych za odczucia dotyku, ucisku i wibracji. Ma własne unaczynienie i unerwienie. Ma mięśnie przywłośne, o których mało kto pamięta, choć każdy na pewno kojarzy gęsią skórkę, za którą są odpowiedzialne. Chroni nas przed środowiskiem zewnętrznym na wiele sposobów, nie ograniczając się bynajmniej do samej tylko funkcji bariery mechanicznej. Pełni istotne funkcje metaboliczne, czy to biorąc udział w termoregulacji, czy regulując utratę wody z organizmu. Stanowi niebagatelną część naszego układu odpornościowego. To tam wreszcie powstaje witamina D.

W książce pokazuje Pani różnorodność przypadków. Dla przeciętnego pacjenta są one bardzo zaskakujące. A czy są zmiany, które nie śniły się nawet patomorfologom?

Nieustannie natykamy się na zaskakujące zmiany i obrazy. Nie będę się upierać, że nowe dla medycyny, ale każda patologia jest trochę inna, a nasze umiejętności to pochodna oglądania tysięcy obrazów właśnie i narastającego wraz z każdym kolejnym doświadczenia. Czasem mówi się żartobliwie o nabijaniu tymi obrazami oka. Oczywiście to, co zaskakuje czy zachwyca patomorfologów, niekoniecznie będzie ciekawe dla kogoś z zewnątrz. Obecnie, w dobie mediów społecznościowych łatwiej nam konsultować i dzielić takie odkrycia z kolegami i koleżankami po fachu. Ja dodatkowo mogę czasami próbować swoim entuzjazmem dla niszowych obserwacji zarazić także czytelników i czytelniczki. Okazuje się, że nie trzeba być patomorfolożką, by cieszyć się z nietypowo ukształtowanych gruczołów w czyimś żołądku czy ekscytować niezwykłymi bakteriami znalezionych w preparatach z przełyku. Zachwyt bywa naprawdę zaraźliwy.

Jakie zmiany na skórze lekceważymy, a powinniśmy mieć na nie szczególne baczenie?

Najwięcej mówi się o zagrożeniu czerniakiem i w związku z tym większość ludzi pamięta już, by zwracać uwagę na zmiany barwnikowe, czy to plamy, czy guzki. Zwłaszcza te nieregularne, nieregularnie wybarwione czy powiększające się. Nieco mniej niestety wspomina się o tym, że nie każdy czerniak musi koniecznie być czarny czy nawet brązowy. Tymczasem prawie 10 procent czerniaków to zmiany bezbarwnikowe, amelanotyczne, stąd dobrze jest pamiętać, że nie tylko czarna plamka powinna nas niepokoić. Każda zmiana skórna, która długo się nie goi, która wrzodzieje czy podkrwawia, z której coś się sączy czy rośnie, powinna wzbudzić nasz niepokój. Nawet jeśli ostatecznie nie okaże się czerniakiem, istnieje przecież wiele innych skórnych nowotworów złośliwych. Nie wszystkie z nich są zabójcze. Najczęstszy rak skóry – rak podstawnokomórkowy, bardzo rzadko daje przerzuty czy zabija. Zlekceważony jednak potrafi prowadzić do głębokich owrzodzeń i poważnych, niekiedy okaleczających powikłań. A dla oka zaczyna się bardzo niewinnie – od drobnej, niegojącej się ranki czy niewielkiego zaciągnięcia skóry. Nawet drobiazgów nie powinno się lekceważyć, jeśli nie ustępują. Być może to, co wydaje się tylko odciskiem czy owrzodzeniem naczyniowym lub cukrzycowym tak naprawdę jest czymś więcej. Zresztą nawet w banalnym kaszaku może się niekiedy z czasem rozwinąć nowotwór złośliwy.

Czego nie powinniśmy robić naszej skórze, aby nie doprowadzić do nowotworów. Co jest kluczowe w profilaktyce?

Nieodmiennie kluczowym dla rozwoju większości, choć nie wszystkich, czerniaków i najczęstszych raków skóry pozostaje ekspozycja na promieniowanie UV. Niestety, opalanie się jest ryzykowne. A jeśli już wystawiamy się na słońce, pamiętajmy o kremach z filtrem i odzieży ochronnej.

Na facebookowym profilu „Patolodzy na klatce” publikuje Pani mnóstwo zaskakujących przypadków. Który był dla Pani największym szokiem?

Kolejne przypadki przynoszą kolejne zaskoczenia, choć wśród potencjalnie szokujących pewnie należałoby wymienić niedawny przypadek fetus in fetu, dosłownie „płodu w płodzie”. To patologia powstająca na początku jednojajowej ciąży bliźniaczej. Niby blastocysta się podzieliła, dając początek bliźniaczym zarodkom, jednak podział przebiegł niesymetrycznie. Jedno z przyszłych bliźniąt było mniejsze i zostało w dalszych tygodniach ciąży wchłonięte przez swoje hojniej obdarowane przez naturę rodzeństwo. W tym konkretnym opisywanym w czasopiśmie „Neurology” przypadku zniekształconą, przypominającą nagiego bezskorupowego ślimaka niedoszłą bliźniaczkę, trzeba było wydobyć operacyjnie z wnętrza czaszki rocznej pacjentki.

Które treści najbardziej ciekawią czytelników?

Można wskazać na kilka grup patologii budzących największe zainteresowanie. Nieodmiennie ciekawią zmiany bardzo duże i zaawansowane, czasem zaniedbane. Przy okazji stanowią dobrą okazję, by dyskutować w komentarzach o przyczynach opóźnień diagnostycznych, zarówno tych powstających po naszej, lekarskiej stronie, jak i tych przyczyniających do późnień w poszukiwaniu pomocy przez osoby chorujące. Od finansowych i organizacyjnych, po te natury psychologicznej jak lęk czy wstyd. Z drugiej strony zawsze ciekawią tematy związane z chorobami przenoszonymi drogą płciową – choć standardy Facebooka utrudniają pokazywanie najczęstszych objawów. A ja uważam, że tę wiedzę szczególnie warto szerzyć – to dużo częstsze niż się wydaje choroby, a wiedza o nich w społeczeństwie niestety nadal nie jest duża. Wciąż krąży sporo mitów, przekłamań i półprawd.

Na jakie inne tematy czytelnicy chętnie dyskutują?

Tematem zawsze budzącym emocje są zagadnienia z zakresu zdrowia reprodukcyjnego – patologie ciąży, poważne wady rozwojowe i powikłania, choroby takie jak zaśniad groniasty, ciąże pozamaciczne, związane z ciążą nowotwory. Z tematów okołoginekologicznych uwagę przyciąga także endometrioza – schorzenie bardzo częste i niestety wciąż nazbyt lekko traktowane. Takie przypadki jak ogniska endometriozy w mózgowiu, nerce, płucu czy jelicie dobrze przypominają jak zaskakująca jest to choroba i jak bardzo bywa poważna. Zainteresowanie wzbudza większość treści poświęcona nowotworom – zarówno tym rzadkim, jak i częstym, ale o zaskakującym przebiegu. Ludzie chętnie czytają o leczeniu zakończonym sukcesem, o długich, wieloletnich przeżyciach, ale też o niezwykłych objawach. Albo o nowotworach w bardzo wczesnym wieku, jak niedawny przypadek rocznej dziewczynki, u której wykryto nietypową postać raka szyjki macicy. To chyba dla ludzi cenne, że w opisach przypadków często mogą prześledzić szczegółowo przebieg diagnostyki, zapoznać się z objawami, zapamiętać, na co szczególnie zwracać uwagę. W tym wszystkim staram się jednocześnie uczulać użytkowników Facebooka na pseudonaukowe rewelacje, na kłamstwa i półprawdy medycyny alternatywnej. Na to, by zawsze weryfikowali znalezione informacje w rzetelnych źródłach.

Rozumiem, że nazwa fanpejdża to taki protestsong do słowa „patologia”, które kojarzy nam się głównie z awanturnikami grasującymi na klatce?

Bardziej żart z takich skojarzeń. Lubię gry i zabawy językowe, chętnie żongluję różnymi skojarzeniami – i językowymi, i wizualnymi, i literackimi czy – szerzej – kulturowymi. Z upodobaniem wtrącam ciekawostki językowe, chociażby wyimki z historii języka medycznego. Mało kto dziś pamięta, że jeszcze niedawno „rzeżączkę” podręczniki medyczne zupełnie oficjalnie nazywały „wiewiórem”. Większość rozbawi, ale i zdziwi, że o „polipach błony śluzowej nosa” w dziewiętnastowiecznym podręczniku chirurgicznym przeczytamy jako o „wielonożnikach błony smarkowej”. Zresztą to nie tylko ja – medycyna w ogóle lubi podobne zabawy, porównania, skojarzenia, metafory i anegdotki. Nieodmienną popularnością na blogu i na fanpejdżu cieszą się skojarzenia kulinarne. Nasza branża ma długą tradycję takich określeń jak „martwica serowata”, „torbiel czekoladowa” czy „wątroba muszkatołowa”. „Lukrowana śledziona” czy „śledziona sadłowata” lub „szynkowata” pojawiają się w książkach medycznych, podstawowy polski podręcznik do patomorfologii porównuje utkanie chłoniaka do rybiego mięsa. Medycyna lubi obrazowe porównania, a patologia jest w końcu najbardziej obrazową spośród medycznych specjalizacji.

Czytaj też:
Wycięli pacjentce guza ważącego 100 kg. Kobieta nie zmieściła się w tomografie
Czytaj też:
Ten rak zwany jest „cichym zabójcą”. Często chorują na niego palący mężczyźni