Jak wyglądał rynek medycyny estetycznej w Polsce, w chwili kiedy zdecydowaliście się na taki biznes?
M.G.: W roku 2005 z jednej strony obserwowaliśmy olbrzymie zapotrzebowanie na tego typu usługi, z drugiej – było wciąż niewielu wykwalifikowanych specjalistów. Polacy nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wiele różnorodnych zabiegów jest stosowanych w medycynie estetycznej. W zasadzie jedynym znanym wówczas produktem była toksyna botulinowa. Kwas hialuronowy zaczynał dopiero wchodzić na polski rynek. Wszystko to, co ktoś sobie wstrzyknął, nazywano silikonem lub botoksem. Do dziś oba pojęcia negatywnie funkcjonują w rozmowach o medycynie estetycznej.
Gdzie w takim razie dostrzegliście potencjał?
M.G.: W rozwijaniu świadomości klientów. Staraliśmy się, by się dowiedzieli, że są możliwości realizacji ich potrzeb. To my, specjaliści, musimy wiedzieć, jak do nich dotrzeć. A.G.: Koncepcja naszej firmy opierała się na założeniu, że rynek się powiększy, jeżeli wzrośnie liczba wykwalifikowanych specjalistów, a tym samym zwiększy się dostępność zabiegów dla pacjentów.
Jak wyglądały początki waszej działalności?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.