Szkocja, jak wiele innych krajów na całym świecie, rozpoczyna rok 2021 od szczepień na koronawirusa. Kraj ten musiał jednak walczyć z groźną chorobą i wcześniej, gdy w 1950 roku doszło w nim do wybuchu epidemii ospy wietrznej.
Zaczęło się od jednego lekarza...
W okresie powojennym wybuchy epidemii były rzadkie, jednak to się zmieniło, gdy do Glasgow przybył indyjski żeglarz Mussa Ali. Mężczyzna został przyjęty do szpitala z zapaleniem płuc i podejrzeniem ospy wietrznej. Okazało się, że nie tylko on jest chory, ale i dziewiętnaście innych osób, które zaraził. Sześcioro zarażonych zmarło, wśród nich lekarz i cztery pielęgniarki oraz pracownica szpitala, która zajmowała się praniem zużytych przez pacjentów pościeli. Żadna z tych osób nie była zaszczepiona przeciwko ospie.
Na reakcję władz nie trzeba było długo czekać: zabroniono wizyt w szkockich szpitalach, wyszukano również 1971 osób, które miały kontakt z chorymi, wśród nich znaleźli się nie tylko członkowie ich rodzin, ale i np. kierowcy autobusów. Wszystkich przewieziono do jednego ze szpitali, a ich ubrania zdezynfekowano.
Przede wszystkim szczepienia
Głównym celem było jednak jak najszybsze zaszczepienie mieszkańców miasta. Siedem ośrodków było otwartych w Glasgow przez 12 godzin, w czasie godziny zaszczepiano aż około 600 osób. W ciągu pierwszych dwunastu dni szczepionkę przyjęło około 250 000 osób, a w sumie ponad 300 000.
Ludzie poddawali się szczepieniom chętnie, jeden z lekarzy, który je wtedy wykonywał – dr Laidlaw podziękował opinii publicznej „za mądre postępowanie”. Mussa Ali, od którego rozpoczęła się epidemia, wyzdrowiał, jednak został wyprowadzony ze szpitala tylnymi drzwiami. Zadziało się więc zupełnie inaczej niż w przypadku współczesnych ozdrowieńców, których witano oklaskami.
Czytaj też:
Jak skończy się pandemia? Historia pokazuje, na co możemy się szykować