Aleksandra Zalewska-Stankiewicz, „Wprost”: Ostatnio usłyszałam, że choroby są jak złodzieje. Ciebie też okradły?
Kamila Makowska-Cvijece: Wiele razy. Z życiowych radości, z czasu, z nowo poznanych przyjaciół. Kiedy człowiek leczy się na onkologii lub na oddziale transplantologii, wciąż widzi czarne kokardki i słyszy o pogrzebach osób, które dopiero co poznał. Zaprzyjaźniasz się z kimś, a chwilę potem go tracisz. To nie są pojedyncze przypadki, można liczyć je w dziesiątkach. Trudno mieć do tego dystans. Trauma po leczeniu onkologicznym spowodowała, że wpadłam w depresję. Nawiązując do pytania, depresję również mogłabym nazwać złodziejką.
Jako dziecko miałaś świadomość, że chorujesz na białaczkę?
Pamiętam, że jako cztero- czy pięciolatka często chodziłam z rodzicami do poradni, w której pobierano mi krew. Nie znosiłam tego, zwłaszcza, że kilka godzin trzeba było czekać na wyniki. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że coś mi dolegało. Byłam normalną dziewczynką, które skakała na skakance i bawiła się lalkami Barbie. O tym, że jako niemowlę miałam białaczkę limfoblastyczną dowiedziałam się przypadkiem, gdy w wieku 11 lat zdiagnozowano u mnie niewydolność serca. Wtedy rodzice wyznali mi prawdę, mówiąc, że na białaczkę zachorowałam gdy miałam miesiąc.