Rak to nie wyrok. Ale to mit, że gdy kobieta dostanie bardzo silną chemioterapię, to rak zginie

Rak to nie wyrok. Ale to mit, że gdy kobieta dostanie bardzo silną chemioterapię, to rak zginie

Dodano: 
Rak piersi
Rak piersi Źródło:Shutterstock
Wiadomość o raku często załamuje kobietę, rzadko pojawia się podejście: „OK, mam nowotwór, ale jest mały, idę do lekarza, leczę się”. Większość kobiet myśli: „To mój koniec”. Inny mit, który wciąż funkcjonuje: „Jak dostanę tak silne leczenie, po którym mi włosy wypadną, to rak też zginie”. Tak wcale nie jest, a dziś są też inne metody leczenia – mówi dr Agnieszka Jagiełło-Gruszfeld, onkolog.

Leczenie raka piersi bardzo się zmieniło, ale kobiety wciąż bardzo obawiają się nie tylko diagnozy, ale także leczenia, uważając, że jest ono zawsze ciężkie, być może wiąże się z mastektomią, chemioterapią. Czy tak jest?

Oczywiście, że nie. Jeśli rak piersi jest wcześnie wykryty, zwykle w ogóle nie jest potrzebna chemioterapia, wystarcza leczenie operacyjne, oszczędzające pierś. Często dodaje się też hormonoterapię, gdyż ok. 75 proc. przypadków raka piersi to raki mające receptory estrogenowe; są one wrażliwe na hormonoterapię. Jeśli hormonozależnego raka piersi wykryjemy wystarczająco wcześnie, to chemioterapia nie musi być w ogóle brana pod uwagę ani przed, ani po operacji. Warunkiem jest to, że rak jest faktycznie niewielki, nie ma przerzutów do węzłów chłonnych.

Na raka piersi trzeba dziś patrzeć jak na chorobę, którą można wyleczyć. A jeśli to nie jest możliwe, to żyć z nią wiele lat.

Skąd w takim razie statystyka pokazująca, że w Polsce tak wiele kobiet umiera z powodu raka piersi? Powodem jest zbyt późne wykrywanie?

W większości przypadków – tak. Sytuacja jednak poprawia się, rak piersi nie jest już tak często diagnozowany z obecnością odległych przerzutów. Niestety wciąż wiele jest sytuacji, kiedy kobiety przychodzą z miejscowo zaawansowanym nowotworem i z przerzutami do węzłów chłonnych. Wtedy nawet, jeśli uda się nowotwór całkowicie wyleczyć, to często choroba nawraca, ponieważ jest duża liczba komórek nowotworowych, które tworzą tzw. mikroprzerzuty, choć nie potrafimy ich jeszcze zdiagnozować. Nawet po bardzo intensywnym leczeniu może dojść do nawrotu choroby, czyli pojawienia się przerzutów odległych. Wówczas możliwe jest dalsze leczenie, zmniejszanie dolegliwości, ale nie możemy już choroby wyleczyć.

Jak kobieta powinna o siebie zadbać, by jak najwcześniej wykryć nowotwór?

Konieczne jest samobadanie piersi. Pozwala ono zauważyć, że coś jest nie tak. Najczęstszym objawem raka piersi jest guzek w piersi, ale może to być też krwisty wyciek z piersi, powiększenie węzłów chłonnych w pasze, pogrubienie, wciągnięcie skóry piersi, brodawki, skóra na piersi może też przypominać skórkę pomarańczy. Te objawy powinny kobietę zaniepokoić. Nie zawsze guzek w piersi jest rakiem, jednak żeby czegoś nie zlekceważyć, trzeba skonsultować się z lekarzem.

Bardzo często kobiety zauważają guzek, ale mówią sobie: „To nie może być rak, przecież robiłam 2 lata temu mammografię i nic nie było”. Niestety, ciągle za bardzo boimy się raka, już samo podejrzenie nas paraliżuje i nie podejmujemy żadnych kroków.

Z lęku przed samą diagnozą?

I tym, co będzie dalej. Patrzę na to od wielu lat i widzę duży postęp: kobiety częściej zgłaszają się na badania profilaktyczne, częściej wykonują USG, mammografię, bardziej dbają o siebie. Ciągle jednak jeszcze, gdy pacjentka dowiaduje się, że ma raka, jest to dla niej informacja psychicznie załamująca. Rzadko pojawia się podejście: „OK, mam raka piersi, ale jest mały, idę do lekarza, leczę się”. Większość osób myśli: „To mój koniec”. Nawet jeśli rak ma 0,5 cm.

Diagnoza raka piersi nie oznacza dziś wyroku?

Nie, jednak warunkiem jest podjęcie działań. One nie polegają na „kupowaniu sobie trumny” i myśleniu o wyroku, tylko na przyjściu do onkologa. Najbardziej racjonalnie podchodzą do rozpoznania kobiety w wieku 50+. Młodsze bardzo często boją się; choć oczywiście zdarzają się też młode kobiety bardzo konstruktywnie nastawione, które nie panikują. Za to pacjentki 70+ często od razu poddają się, dlatego wiele z nich zgłasza się za późno do leczenia. Mamę przyprowadza dopiero córka, która przypadkiem dowiedziała się o raku. Często niestety jest już bardzo późno.

Kiedyś kobiety bardziej niż samej choroby nowotworowej obawiały się leczenia, np. że z powodu chemioterapii stracą włosy.

Tak, nadal bardzo nieracjonalnie obawiają się chemioterapii. Oczywiście, nie jest to leczenie, które nie ma żadnych skutków ubocznych. Mamy jednak wiele leków wspomagających, które możemy stosować, dzięki czemu rzadko pojawiają się silne nudności, wymioty. Owszem, zdarza się utrata włosów, nawet jednak, jeśli tak się stanie, to nie jest jeszcze koniec świata. Wiele kobiet ma takie wyobrażenie o chemioterapii, że będą po niej tak słabe, że nie dadzą rady wrócić do domu. Nie wiem, skąd się biorą takie poglądy.

W niektórych podtypach raka piersi jest alternatywa do chemioterapii w postaci nowoczesnych leków. Np. w hormonozależnym HER-2-ujemnym raku piersi taką alternatywą są inhibitory CDK 4/6, tzw. cykliby. Są w Polsce dostępne, refundowane, ale nie w każdym ośrodku pacjentka dostaje propozycję ich stosowania. Dlaczego tak się dzieje i dlaczego warto je podawać, a nie chemioterapię?

Faktycznie, tak się zdarza. Okazuje się, że tylko ok. 30-40 proc. kobiet, które według wszystkich wytycznych powinny otrzymywać leczenie hormonalne wraz z inhibitorami CDK 4/6, dostaje takie leczenie. Zamiast tego proponuje im się chemioterapię. Nie wiadomo, dlaczego: czy lekarze obawiają się zapisywać nowe leki, bo wydaje im się, że są mniej skuteczne niż chemioterapia? Wciąż funkcjonuje mit, że gdy kobieta dostanie chemioterapię, to rak „zdrowo oberwie”, a ona będzie żyła. To nie jest prawda, bo żadna chemioterapia – nawet najbardziej intensywna – nie wyleczy rozsianego raka piersi.

Jaka jest przewaga stosowania cyklibów nad chemioterapią?

Takie leczenie jest znacznie mniej toksyczne, nie powoduje spadków odporności, wypadania włosów, nudności. Pewne objawy uboczne oczywiście mogą się pojawić, są one jednak znacznie mniej nasilone. Generalnie większość pacjentek, które przyjmują hormonoterapię i inhibitory CDK 4/6, może normalnie pracować, funkcjonować, nie jest ograniczona w codziennym życiu. Drugi, jeszcze większy, atut: badania kliniczne wykazały, że pacjentki przyjmujące inhibitory CDK 4/6 w pierwszej lub drugiej linii mają znaczne wydłużenia całkowitego przeżycia. W badaniu jednego z tych leków w połączeniu z hormonoterpaią w pierwszej linii leczenia, wykazano ponad pięcioletnie przeżycia. A mówimy o kobietach z rozsianą chorobą nowotworową, z przerzutami np. do wątroby, płuc, kości. To nie są pojedyncze przypadki, tylko mediana przeżycia, co oznacza, że więcej niż połowa tych kobiet ma szansę żyć dłużej niż 5 lat.

Kolejny atut: te leki są w tabletkach. Pacjentka może dostać hormonoterapię np. w zastrzyku domięśniowym raz na cztery tygodnie, a tabletki przyjmuje w domu.

Skoro te leki są refundowane, dostępne, to dlaczego część lekarzy ich nie przepisuje?

Może to faktycznie jest spowodowane takim mitem, że ciężka chemioterapia jest skuteczniejsza? Obecnie sytuacja zresztą się zmienia, dużą rolę odgrywają organizacje pacjenckie, które informują kobiety, że mogą otrzymać konkretne leczenie. Początkowo zdarzały mi się sytuacje, że przychodziły pacjentki z innych ośrodków, ja mówiłam, że według mnie najlepszą opcją leczenia będzie hormonoterapia z inhibitorami CDK 4/6, a one… wolały wrócić do swoich ośrodków, gdzie miały proponowaną chemioterapię!

Uważały, że to silniejsze, skuteczniejsze leczenie…

Tak. To mit, że jak dostanę tak silne leczenie, po którym mi włosy wypadną, to rak też zginie.

Czy to znaczy, że właśnie m.in. dlatego kobiety powinny leczyć się w dużych ośrodkach, Breast Cancer Unitsach, gdzie lekarze mają wiedzę i możliwość wyboru oraz stosowania leczenia dobranego do pacjentów?

Sądzę, że tak. Często lekarze w mniejszych ośrodkach mają też problem z komunikowaniem się z pacjentkami. My od dawna staramy się nie ukrywać prawdy; jeśli kobieta ma rozsiany nowotwór, to mówimy, że będziemy starać się wszystko robić, żeby jej pomóc, jednak nie uda nam się jej wyleczyć. A wiele pacjentek, które do nas przyjeżdżają w celu konsultacji, jest przekonana, że intensywna chemioterapia je wyleczy. Wydaje im się, że jak leczenie skończy się, to one wrócą do dawnego stanu.

A z chorobą nowotworową jest taki problem, że nie ma możliwości, żeby pacjent wrócił do dawnego stanu. Trzeba zadbać o to, żeby pacjentka czuła się jak najlepiej tu i teraz. Nie wiemy, co będzie za trzy miesiące, za rok, dwa; choroba może być stabilna, ale może też wymknąć się spod kontroli i będziemy musieli na to reagować. Trzeba żyć chwilą.

To trudne, bo każdy chciałby żyć jak wcześniej…

Tak, każda pacjentka marzy, że skończy leczenie i będzie dobrze. A tu, w przypadku rozsianej choroby nowotworowej, trzeba myśleć o tym, co jest teraz. Teraz ma być dobrze.

Pacjentka powinna więc starać się leczyć w dużym ośrodku?

Zdecydowanie tak. Owszem, część kobiet ma daleko, jednak nie aż tak daleko, żeby nie móc przyjechać na konsultację. Bardzo wiele zależy jednak od konkretnych lekarzy. W wielu przypadkach kobiety są bardzo dobrze zaopiekowane również w małych ośrodkach, a lekarze wręcz doradzają im jeszcze skonsultowanie się w dużym ośrodku. Ale są i tacy lekarze, którzy tego typu informacji nie przekazują.

Dr n. med. Agnieszka Jagiełło-Gruszfeld, onkolog, kieruje Oddziałem Zachowawczym w Klinice Nowotworów Piersi i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w Narodowym Instytucie Onkologii