Jest pani zwolenniczką natural look – czyli odmładzania dającego naturalne efekty. Czy to nie jest sprzeczne z pani specjalizacją – chirurgią plastyczną?
Dr Colette Camenisch: Skądże! Kiedyś obserwowaliśmy, zwłaszcza u gwiazd, nieruchome twarze i przesadnie napompowane usta „karpia” czy policzki. Na szczęście to przeszłość. Twarz nie musi być perfekcyjna! W zabiegach chodzi o to, żeby osiągnąć w niej równowagę, bo wtedy człowiek wygląda młodziej i łagodniej. Jeszcze 15 lat temu chirurdzy plastyczni i lekarze estetyczni się nie lubili. Teraz kojarzymy techniki jednej i drugiej specjalności. Zabiegi inwazyjnej estetyki – np. chirurgiczne– stanowią ok. 20 proc. wszystkich, podczas gdy 80 proc. to zabiegi mniej inwazyjne: peelingi, mezoterapia, ostrzykiwanie kwasem hialuronowym i toksyną botulinową.
Czego zazwyczaj chcą pacjentki?
75 proc. chce wyglądać świeżo i zdrowo, zlikwidować zmarszczki statyczne i dynamiczne. Zmarszczki dynamiczne to załamania, linie na skórze, które powstają w wyniku pracy mięśni twarzy, czyli mimiki. Najczęściej są one na czole, przy oczach od uśmiechu albo przy nosie. Zmarszczki statyczne to te, które są utrwalone bez względu na mimikę – np. bruzdy biegnące w poprzek policzka. Statyczne mogą się stać zmarszczki mimiczne – te na czole, gdy się utrwalą. Prewencją zmarszczek mimicznych jest stosowanie toksyny botulinowej. Najczęściej dodaję objętości, poprawiam jakość skóry, zmniejszam drobne zmarszczki. Po kilku miesiącach pacjentka wygląda i czuje się o niebo lepiej. I wtedy myślimy, co dalej.
A pozostałe 25 proc. pacjentek?
Podam przykład. Przychodzi do mnie pani po pięćdziesiątce i pokazuje mi swoje zdjęcie jako dwudziestolatki. I mówi, że chce tak wyglądać. Tłumaczę, że tak się nie da. Staram się zmniejszyć jej oczekiwania. Trzeba jej wysłuchać i sprowadzić na ziemię. Lekarz estetyczny musi czasem wejść w rolę psychologa.
Jakie nowe trendy dostrzega pani w medycynie estetycznej?
Mam nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli mówić o zastosowaniu w terapii estetycznej komórek macierzystych. Będziemy używać coraz mniej obcych produktów, a coraz więcej tkanek własnych. Na razie nie ma się czego obawiać: kwas hialuronowy, który aplikujemy w wypełniaczach, jest bardzo podobny do naturalnego, na przykład w wypadku preparatu Restylane jest w 99 proc. identyczny z tym z naszego organizmu. Dzięki tej minimalnej różnicy dłużej się utrzymuje w ludzkich tkankach.