Rak jajnika to nowotwór trudny do wykrycia i leczenia. Rozwija się szybko, nie daje żadnych objawów, szybko powoduje przerzuty.
Nie można się poddawać
Tylko 17 proc. kobiet chorujących na raka jajnika żyje 10 lat i dłużej, mimo choroby. Ewa S. (prosi o niepodawanie nazwiska) walczy z nowotworem już od 13 lat. Pierwsze objawy były nieswoiste: czuła się słabo, pobolewał ją brzuch, miała wodniste upławy. Gdy trafiła do ginekologa, okazało się, że to rak. Najpierw zdiagnozowano u niej nowotwór jajowodu, potem – jajnika w trzecim stadium zaawansowania. Był rozsiany do jamy brzusznej. Przeszła radykalną operację chirurgiczną, potem chemioterapię.
Przez 4,5 roku choroba pozwoliła o sobie zapomnieć. Potem pojawił się przerzut. Dostała chemioterapię, po której guz zmniejszył się o połowę. Kolejna operacja i kolejna chemioterapia, po której choroba się cofa. Po 3 latach znów wznowa: kolejna operacja i chemioterapia dootrzewnowa. To samo powtarza się po 2,5 roku. Pod koniec ubiegłego roku ponowna operacja i kolejna chemioterapia podawana do otrzewnej.
13 lat walki, kolejnych leków i kolejnych nawrotów choroby. – „To wszystko pokazuje, że nie można się poddawać, trzeba żyć” – mówi Ewa.
Onkorejs i wystawa obrazów
Na początku, zaraz po diagnozie, zawsze jest szok i rozpacz. Potem trzeba nauczyć się żyć od nowa. W momencie diagnozy syn Ewy miał 11 lat. Wspierał ją też mąż. Miała dla kogo żyć. – „Starałam się przegonić złe myśli, one zawsze są z tyłu głowy, jednak trzeba je szybko wyrzucać, coś robić, działać. W głowie nie może być tylko „rak” – opowiada.
Po pierwszej wznowie choroby musiała zrezygnować z pracy, ale cały czas stara się być aktywna. Dba o zdrowy styl życia, wyeliminowała z diety cukier, zaczęła sama piec chleb, spaceruje, ćwiczy, pływa. – „Chodzi o to, by nie siedzieć i nie myśleć stale o chorobie, tylko normalnie żyć. Mam duże oparcie w mężu i synu, który w zeszłym roku skończył studia” – opowiada.
Paradoksalnie, dzięki chorobie wiele zmieniła w swoim życiu. Wróciła do pasji z dzieciństwa: zaczęła malować obrazy. Wraz z innymi osobami, które walczą z rakiem, płynęła w Onkorejsie do Szwecji i Danii. Wystąpiła w sztuce w teatrze w Częstochowie – razem z innymi chorymi.
W stowarzyszeniu Niebieski Motyl, skupiającym kobiety chore na raka jajnika, wszystkie są jak jedna rodzina. Przechodzą to samo: lęk, ból, nadzieję. – „Gdy koleżankom, które dopiero zachorowały, mówię, że biorę właśnie 35 chemię, dziwią się, bo ja w ogóle nie wyglądam na osobę chorą! Widzę, że to im bardzo pomaga” – opowiada Ewa.
Wierzy, że nic nie dzieje się bez przyczyny. – „Choroba zmienia na lepsze. Cierpienie człowieka szlifuje, staje się jak brylant. Zawsze byłam osobą pełną empatii, a teraz wydaje mi się, że mam jej jeszcze więcej. Chciałbym pomóc kobietom, które też zachorowały, podnieść je na duchu, żeby się nie bały” – mówi.
Na przyszłość patrzy z optymizmem. Mówi, że trzeba stawiać sobie kolejne cele, iść do przodu małymi krokami, włączyć pozytywne myśli. Gdyby nie rak, nie popłynęłaby w Onkorejsie, nie malowałaby obrazów, nie wystąpiłaby w sztuce. Ma plany na przyszłość: marzy jej się własna wystawa obrazów, kolejny rejs, zdobycie patentu sternika. Nie chce, żeby jej plany na przyszłość przekreślił rak.
„Na raka jajnika co roku zapada ok. 3,5 tys. kobiet. Chorobę trudno zdiagnozować, rozwija się szybko, dając przerzuty do innych narządów. Optymalne leczenie to operacja chirurgiczna połączona z chemioterapią.W ostatnich latach pojawiają się nowe terapie, które są szansą dla kobiet w zaawansowanych stadiach choroby. Można je zastosować m.in. u pacjentek ze wznową nowotworu, u których stwierdzono mutację BRCA1, BRCA2, a także u kobiet z 3 stadium raka jajnika, u których w wyniku operacji nie udało się usunąć wszystkich zmian nowotworowych, a pozostałe zmiany mają powyżej 1 cm średnicy, a także w przypadku, gdy operacja okazała się niemożliwa do wykonania”.