Otyłość? Trzeba dać pacjentowi narzędzia
Artykuł sponsorowany

Otyłość? Trzeba dać pacjentowi narzędzia

Dodano: 
Dr Jakub Bukowczan
Dr Jakub Bukowczan Źródło:jakubbukowczan.pl
Otyłość jest chorobą, której towarzyszyć może aż 200 powikłań. Ich leczenie w przyszłości może być gigantycznym obciążeniem dla budżetu. Dlatego musimy o tym rozmawiać. Amerykanie dokładnie przeliczyli, że 1 dolar zainwestowany w profilaktykę otyłości przynosi 6 dolarów zysku, zatem nie ma sensu, byśmy w Polsce wymyślali koło na nowo, skoro ono już się kręci – mówi dr n. med. Jakub Bukowczan.

Sporo mówi się dzisiaj o holistycznym podejściu do leczenia otyłości. Na czym ono polega?

Wiemy, że otyłość to skomplikowana choroba metaboliczna, która ma ponad 200 różnych powikłań, uszkadzających różne układy organizmu człowieka, zatem jej leczenie musi angażować wielu specjalistów, którzy potrafią sobie radzić właśnie z tymi problemami. Dlatego powołuje się dzisiaj multidyscyplinarne zespoły, w skład których wchodzą nie tylko lekarze (w tym obesitolodzy i chirurdzy bariatrzy), ale i dietetycy, fizjoterapeuci, trenerzy personalni, psycholodzy i psychiatrzy.

Przypomnę, że otyłość została wpisana na międzynarodową listę chorób, ma swój oficjalny kod, wiemy o niej więcej, choćby to, że nie zależy jedynie od ilości jedzenia, ale i od jego jakości, od uwarunkowań genetycznych, środowiskowych, czynników społecznych czy psychologicznych, zatem mówienie dzisiaj o otyłości, jako o efekcie przejadania się i lenistwa – w mojej opinii nie powinno mieć miejsca.

Poza tym, coraz więcej mówi się też o farmakologii w leczeniu otyłości, o chirurgii bariatrycznej, o długofalowym leczeniu skutków bariatrii, bo jest ich sporo, o zmianach hormonalnych zachodzących u ludzi z otyłością… Są zakładane nawet specjalne stowarzyszenia zrzeszające grupy lekarzy specjalizujących się w leczeniu otyłości. Podsumowując: temat jest poważny, o otyłości coraz więcej wiemy i coraz lepiej potrafimy ją leczyć. I to jest przełom.

Trafiają do pana pacjenci, którzy zostali przez lekarzy potratowani stereotypowo, właśnie na zasadzie: „Proszę przestać jeść i zacząć się ruszać, a na pewno pan/pani schudnie”?

Ależ oczywiście! 99,9 proc. pacjentów, którzy do mnie trafiają, ma takie doświadczenia na koncie, właśnie tak próbowano walczyć z ich chorobą. Próbują diet i wysiłku fizycznego, a potem dochodzą do ściany. Chcę być dobrze zrozumiany: zarówno dieta jak i wysiłek fizyczny są bardzo ważne. Ale niestety problem jest dużo bardziej skomplikowany niż mogłoby się wydawać.

Panie doktorze, czy można zatem jasno i wyraźnie powiedzieć, że czasami dieta i ćwiczenia, mimo najszczerszych chęci, to za mało?

Oczywiście. Sam stworzyłem program hormonalno-metaboliczny redukcji wagi, wydałem książkę w listopadzie ubiegłego roku pt. „Dr Kuba odchudza”, w której tłumaczę nowe podejście do otyłości. Dziś już wiemy, że utrata zbędnych kilogramów to w 97 proc. kwestia nawyków żywieniowych, a ruch stanowi tylko do 3 proc. w tym całym procesie. Oczywiście ruch jest ważny ze względu na serce, ale… Z kolei to jak i co jemy nie zależy tylko od naszej woli, ale przede wszystkim od hormonów, które regulują nasz głód i uczucie sytości.

Ruch chyba musi być dostosowany do konkretnego przypadku, bo np. ludzie z insulinoopornością muszą „uważać” na to, jak ćwiczą, choćby ze względu na kortyzol, który – podwyższony – może przynosić raczej skutek odwrotny. A za nim idzie frustracja, bo nic nie demotywuje tak, jak brak postępów w procesie „odchudzania”.

Jakość, częstotliwość i intensywność wysiłku mają bardzo istotny wpływ na nasze zdrowie, a przy insulinooporności bardziej preferujemy wysiłek fizyczny z naciskiem na utrzymanie masy mięśniowej, rozciąganie, a nie na popularne cardio. I kluczowa tu jest regularność, niekoniecznie muszą to być bardzo długie sesje treningowe, dwugodzinny, katorżniczy wycisk. Mogą to być częstsze, ale krótsze aktywności. Jest jeszcze coś, u osób z dużą otyłością, zbyt obciążający, intensywny wysiłek fizyczny może zakończyć się urazami, kontuzjami. Ich leczenie, późniejsze unieruchomienie – w konsekwencji tylko pogorszy kwestie dotyczące wagi.

Wspomniał pan już o farmakoterapii, ale ja wiem, że dzisiaj toczy się dyskusja, nawet w pańskim środowisku, gdyż w opinii wielu popularne „zastrzyki na odchudzanie” to droga na skróty i kolejny dowód na lenistwo chorujących.

Rzeczywiście, ta krytyka jest zauważalna, ale sądzę, że wynika ona po prostu z niezrozumienia problemu i tego, że nie traktuje się otyłości, jako choroby.

Zresztą nie zawsze „waga” powinna być kryterium w ocenie chorych. Bardzo ważny jest również skład ciała, czyli stosunek procentowy tkanki tłuszczowej do tkanki mięśniowej. Bywa tak, że u z pozoru szczupłych osób ten stosunek nie jest dobry, a to także może być przyczynkiem do wielu chorób. Takie osoby określa się mianem TOFI, skrót od angielskiej nazwy Thin Outside Fat Inside, co oznacza „szczupli na zewnątrz, grubi wewnątrz”.

Jak mówiłem na początku, otyłość jest chorobą, której towarzyszyć może aż 200 powikłań. Ich leczenie w przyszłości może być gigantycznym obciążeniem dla budżetu. Dlatego musimy o tym rozmawiać. Amerykanie dokładnie przeliczyli, że 1 dolar zainwestowany w profilaktykę otyłości przynosi 6 dolarów zysku, zatem nie ma sensu, byśmy w Polsce wymyślali koło na nowo, skoro ono już się kręci.

Ale skoro pyta mnie pani o popularne „zastrzyki”, to pamiętajmy, że są to preparaty zarejestrowane w leczeniu nie tylko cukrzycy, ale i otyłości. Zatem dyskusja o zasadności ich stosowania u ludzi otyłych, jest niczym innym, jak wpędzaniem tych ludzi w jeszcze większe poczucie winy.

Coraz więcej pacjentów przychodzących do mojego gabinetu mówi mi, że to farmaceutka decyduje, czy sprzeda im lek – przepisywany na receptę! – czy nie. Pacjenci są nawet w aptekach oceniani, ich motywacje do brania leku w jakiś absurdalny sposób poddawane są pod dyskusję. To zawstydzanie, wpędzanie w poczucie winy, w zajadanie stresu…

Jest też straszenie rakiem trzustki.

Rozprzestrzeniające się jak wirus informacje o wywoływanym tymi lekami raku trzustki są mitem.

Badania na ponad 50 tysiącach pacjentów nie potwierdziły, że leki te powodują raka trzustki. Poza tym powinniśmy zacząć od tego, że leki z tej grupy, zawierające semaglutyd albo liraglutyd, istnieją w medycynie od 20 lat! Sam, już w 2006 roku w Anglii i Irlandii uczyłem się o nich.

W Polsce od niedawna są przepisywane. Może stąd ten strach.

Mamy długofalowe badania, które mówią o tym, że te leki są bezpieczne.

I to oznacza, że mogą być stosowane „stale”, a nie tylko jako „krótkotrwała” terapia nastawiona na efekt zgubienia kilogramów?

Oczywiście. Zanim lek zostanie wprowadzony do obiegu, przechodzi szereg badań pod względem bezpieczeństwa, skutków ubocznych. Naukowcy oraz producenci takich leków doskonale zdają sobie sprawę ze specyfiki tych chorób, wiedzą, że to choroby przewlekłe, postępujące i mają olbrzymią skłonność do nawrotów, zatem te preparaty muszą być bezpieczne na tyle, by móc brać je nawet całe życie. Przecież cukrzyca jest chorobą, którą leczy się do końca życia. A zanim się rozwinie, istnieje w organizmie 10 lat. Połowa osób z cukrzycą nie wie nawet, że ją ma…

Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden problem, czyli na to, co dzieje się w USA. Tam, żeby być szczupłym i zdrowym, trzeba być bogatym. To zupełnie odwrotnie niż było kiedyś, z historii pamiętamy przecież, że królowie, osoby majętne, wyróżniali się nadmierną wagą, zaś biedota – chorobliwą niedowagą.

Wystarczy spojrzeć na koszyki zakupowe Polaków. Ceny poszybowały w górę, zastanawiamy się nad wyborem produktów coraz częściej zwracając uwagę na ich cenę, a nie oznaczenia z etykiety. Do tego dochodzą problemy ze stresem, przebodźcowanie, które ludzie odreagowują jedzeniem. U 95 proc. ludzi, którzy mają problem z wagą, występują elementy emocjonalnego jedzenia, zajadania stresu.

Czasem ktoś powie, że ze stresu nie je, bo w ostrej fazie stresu faktycznie może się nie chcieć jeść. Ale potem dochodzi do odreagowywania tego, do dekompensacji, jedzenia w nadmiarze. Dlatego sam, oferując pacjentom leczenie, stawiam także na psychologiczne wsparcie. Ono jest nie do przecenienia.

Skoro rozmawiamy o otyłości, chciałabym zapytać jeszcze o to, jak pan reaguje na – z jednej strony fatfobię szerzącą się w mediach społecznościowych, a z drugiej strony na ruch body positive, który ugruntowuje swoją pozycję?

Moim zdaniem to konsekwencja nie traktowania otyłości jako choroby. Mówi pani o fatfobii, a przecież jeśli ktoś ma padaczkę, czy nawet wspominaną dzisiaj wielokrotnie cukrzycę, nie staje się obiektem drwin. Dlaczego więc osoba CHORA na otyłość ma nim być?

Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że fatfobia obecna jest nawet w procesach rekrutacyjnych, wielu pracodawców wychodzi z założenia, że skoro potencjalny pracownik jest otyły, nie potrafi zapanować nad swoją wagą, nie będzie mógł zapanować także nad zawodowymi obowiązkami mu powierzonymi. To błąd w myśleniu, ale to – proszę mi wierzyć – często się zdarza.

Jednak kult ciała i kult piękna jest wszechobecny.

A ja myślę, tu nawiązuję do pytania o body positive, że nic co jest skrajne, nie jest dobre. Zresztą myślę czasem, że osoby które mimo np. problemów z nadmierną wagą twierdzą, że akceptuję się takimi, jakie są – mogły nie umieć poradzić sobie z utratą kilogramów, czy utrzymaniem wagi, że ich próby kończyły się niepowodzeniami. I ten trend, choć zgubny dla ich zdrowia, pozwala im jakoś psychicznie pogodzić z przegraną.

Czy pan w swojej praktyce zetknął się z „beznadziejnym” przypadkiem, czy raczej wszystkim można pomóc? Oczywiście podchodząc do otyłości holistycznie?

Wszystkim można pomóc, trzeba znaleźć tylko klucz, dać pacjentowi narzędzia. Jednak ważna jest motywacja. Psychika może być ogromną barierą w walce z kilogramami. Czasami brak wiary w sukces może podcinać skrzydła. Dochodzi jeszcze strach przed opuszczeniem „bańki”, w której chory pacjent funkcjonuje. Sam mam pacjenta, który waży 220 kilogramów i mimo tego, że ma dostęp do narzędzi, leków, specjalistów – wciąż wagi zrzucić nie może. Wizja zmiany tak go przeraża, że cały czas chce tkwić w tym swoim świecie.

Wtedy wkracza psycholog, czy psychiatra?

Najczęściej. Choć trzeba pamiętać też o tym, że wtedy pojawia się kolejny stygmat związany ze zdrowiem psychicznym. Lęk przed wizytą u psychiatry, obawa przed przekroczeniem bariery wstydu jest wciąż ogromna. Dlatego cały czas powtarzam, że do leczenia otyłości trzeba podchodzić holistycznie, ważna jest metoda małych kroków, bo leczenie takie wymaga długiej współpracy i zaufania do lekarza. Zwłaszcza, że ten nie jest najpewniej pierwszą osobą, która osobie otyłej próbuje „pomóc”.