„Sugar Woman”: Sport i cukrzyca? To się nie wyklucza

„Sugar Woman”: Sport i cukrzyca? To się nie wyklucza

Dodano: 

Gratuluję, bo to musiała być trudna walka. Zastanawiałaś się dlaczego tak się stało? Czy to nie był przypadkiem bunt na cukrzycę?


Szukałam przyczyny, ale to chyba jednak po prostu był mój sposób na schudnięcie i na bezkarne objadanie się. Wtedy myślałam, że to jest najlepsze co mogę zrobić, skoro już muszę tyle jeść. A okazało się, że to jest droga do samozagłady.

Ale to już masz za sobą. Wróćmy do sportu: takie zawody to olbrzymi wysiłek dla organizmu. Opowiedz jak się do niego przygotowujesz.


To są godziny spędzone na trenażerze, godziny biegania, wypływane kilometry. Mam dwóch trenerów, którzy przygotowują mnie do udziału w IRONMANIE. Robię 10 treningów tygodniowo, czyli średnio po 2 dziennie, w weekendy dłuższe jazdy czy bieganie. Korzystam też z porad dietetyka, który rozpisuje jedzenie pod moje treningi, a ja już wyliczam sobie do tego insulinę. W przypadku długich jazd, na przykład powyżej dwóch godzin, zdarza się, że jej nie potrzebuję – śmieję się, że gdyby ktoś mi płacił za to, że jeżdżę na rowerze, to nie miałabym cukrzycy, bo te długie dystanse pozwalają na to, że mogę sporo jeść i nie podawać sobie insuliny.

Treningi zajmują ci sporo czasu, jak to godzisz pracą?


Wymaga to niezłego rygoru, bo pracuję normalnie na pełen etat. Zajmuję się marketingiem firmy i spędzam przy komputerze 8 godzin. Pierwszy trening mam o 6:00 rano, do 9:00 muszę się ze wszystkim ogarnąć. Czyli na przykład najpierw jest bieganie, potem między prysznicem a rozciąganiem gotuję sobie posiłki, w pracy jestem do 18:00. O 19:00 zaczynam drugi trening, ok. 21:00 znowu staję do garów i o 23:00 idę spać. Namiastkę tego, co będzie się działo 8 września w Bad Radkersburgu możecie zobaczyć na youtube: https://youtu.be/pFD8UkxYpwE

To bardzo regularny tryb życia, wymaga dyscypliny...

To prawda i nie daj boże, by zdarzyło się coś niezaplanowanego. Śmieję się, że po zawodach przyjmę wszystkie zaproszenia na imprezy jakie wpłyną. Będę nadrabiać zaległości.

Taki styl życia hartuje i kształtuje charakter, bo wytrwać dłuższy czas w takim rygorze jest chyba bardzo trudno...


Są momenty, w których nie daję rady i zawsze któraś strefa życia cierpi. Teraz to jest moje mieszkanie, w którym najczęściej jest totalny bałagan, bo nie mam czasu sprzątać, prasować itd. Zdarza się, że myślę o odpuszczeniu któregoś treningu albo żeby zamiast ugotować kupić sobie coś gotowego do jedzenia, ale wiem, że to się zawsze jakoś negatywnie odbije, więc się mobilizuję. Takie podejście pomaga mi też ogarniać na codzień cukrzycę, która wymaga systematyczności i ciągłego przestrzegania zasad.
Ale ja lubię stawiać sobie wyzwania i je realizować.

O swoich zmaganiach opowiadasz innym w internecie jako Sugar Woman. Po co to robisz?


Myślę, że takie wydarzenia jak podwójny IRONMAN czy akcja „Z cukrzycą na kole” to fajny sposób, żeby zainteresować osoby z cukrzycą sportem, przekonać je, że da się pokonywać swoje słabości i robić fajne rzeczy, pomimo choroby.
Dlatego w zeszłym roku razem z kolegą z pracy, też chorym na cukrzycę, przejechaliśmy trasę z Krakowa do Gdańska na rowerach, w sumie 800 km. Wszyscy, którzy brali udział w akcji „Z cukrzycą na kole” są diabetykami. To było niesamowite, kiedy osoby, które znaliśmy tylko z internetu, z forum cukrzycowego czekały na nas w Brzeźnie, gdzie była meta tego rajdu. Było bardzo duże zainteresowanie, dlatego chciałabym zrobić kolejne takie eventy, ale już nie tak ekstremalne. Tym razem planuję krótsze dystanse, np. 50 czy 100 km, tak aby były bardziej dostępne dla tych, którzy lubią jeździć na rowerze, ale nie od razu muszą to robić w ekstremalnym wydaniu. Wydaje mi się, że takimi wydarzeniami możemy dotrzeć do szerszego grona osób chorujących na cukrzycę, może ktoś to zobaczy i powie swojemu dziecku: „słuchaj jest taka dziewczyna, która też ma cukrzycę, a przejechała tyle kilometrów, może my też spróbujemy?”.
Działam też na Instagramie i na Facebooku właśnie jako Sugar Woman. To mnie napędza.

Wspomniałaś o wsparciu, bez którego trudno byłoby pokonywać coraz bardziej zaawansowane etapy. Opowiedz na czym polega ciągłe monitorowanie glikemii w czasie rzeczywistym.


To prawda, bez wsparcia moich trenerów, dietetyka, bliskich byłoby trudno. W moich działaniach pomaga mi też sensor Dexcom CGM. Jest to system do ciągłego pomiaru glikemii, dzięki któremu my, cukrzycy nie musimy nakłuwać swoich opuszków, żeby pobrać krew do pomiaru cukru. To bardzo wygodne, bo nie kłujemy się 80 razy dziennie tylko mamy jeden nadajnik i jeden czujnik, który jest cały czas przyklejony, najczęściej do ręki i który co kilka minut robi pomiar cukru. Dzięki temu, że łączy się bluetoothem mam bieżący podgląd do swoich wyników na telefonie, na zegarku, na swoim urządzeniu na rower, a nawet - co jest super opcją - mogę udostępnić wgląd do nich mojemu chłopakowi i on będąc 500 km ode mnie widzi poziomu mojego cukru. A do tego Dexcom pokazuje tendencje, a więc to, że cukier bardzo szybko rośnie albo bardzo szybko spada i przewiduje spadek cukru 20 minut naprzód, czyli wiem, że zaraz coś może się wydarzyć. Mogę dzięki temu szybciej zareagować, tak żeby nie dopuścić do utraty przytomności czy dużych spadków cukru.

To świetna opcja dla sportowca, ale także np. dla rodziców chorych dzieci?


Jak najbardziej. Gdy dziecko jest w szkole, a mama w pracy może zdalnie monitorować co dzieje się z jej dzieckiem i w razie potrzeby zadzwonić czy napisać do syna czy córki: „hej masz za wysoki cukier, zrób insulinę”. Dzięki temu dziecko może być bardziej samodzielne, a rodzice mają mniej stresu. Genialna sprawa.
Nadajnik kupuje się na 3 miesiące, a plasterki wystarczają na 10 dni. I co ważne - można się z nimi kąpać. Sprawdziłam, podczas Otyliady, czyli dwunastogodzinnych zawodów pływackich. Ja wytrzymałam dziewięć godzin i plastry też, to chyba dobra rekomendacja.

Nie masz poczucia, że może za bardzo podnosisz sobie poprzeczkę? Nie boisz się, że kiedyś organizm się zbuntuje?


Bardzo często słyszę: „Czy nie przesadzasz?”, albo „Chyba w głowie ci się poprzewracało”, ale ja na to odpowiadam: „A skąd mam wiedzieć, że to jest nie do zrobienia, skoro nie spróbowałam”. Mam kilka swoich wyznaczników, których zawsze się trzymam. Pierwszym jest moja pani doktor, która zawsze dzieli się ze mną swoją opinią. Drugim jest mój fizjoterapeuta i kontrola stanu zdrowia oraz ewentualnych przeciążeń cukru. Trzeci to moja głowa, której zawsze słucham. Jeśli ona mi mówi, że przesadzam, że nie chce tego robić, nie sprawia mi to przyjemności, to wtedy zastanawiam się czy to ma sens, czy to dobra droga. Zawsze wtedy rozmawiałam sama ze sobą i decyduję co dalej. Mamy nie słucham, bo ona, choć oczywiście kocha mnie nad życie i chce dla mnie jak najlepiej, to po prostu się martwi. Gdy tylko jej powiem: „o rany mam jeszcze jeden trening, a już nie mam siły”, to zawsze mi mówi: „odpocznij, po co się tak męczysz”. Ale ja uważam, że będąc w strefie komfortu nic nie osiągnę. Jeśli chcę spróbować zrobić coś więcej, muszę przekonać siebie, że warto.

Masz przed sobą ogromne wyzwania: pierwszy IRONMAN już w lipcu, podwójny we wrześniu. Czego ci życzyć?


Poproszę: braku kontuzji, cierpliwości dla znajomych, żeby wytrzymali i wytrwali ze mną do momentu, w którym będę mogła przyjąć ich zaproszenia i szczęścia, bo to na pewno się przyda.

Załatwione. Trzymamy kciuki.

Czytaj też:
5 faktów o cukrzycy, o których mogłeś nie mieć pojęcia


Źródło: Serwis Zdrowie PAP / Monika Wysocka