Sara Niedolaz: Zakładam czapkę niewidkę i wchodzę do przedszkola. Jestem w środku. Co mnie zaskakuje?
Justyna: Najciekawsza jest pora obiadowa. Kubeczki jednorazowe stają się nagle wielorazowe (śmiech). Nie ma innych, więc trzeba je przepłukać. Wjeżdżają wózki z jedzeniem i masz wrażenie, że w zupie pływały kawałki stopionego plastiku. Tak, to nie złudzenie. Pani dyrektor kazała ją odgrzewać w mikrofalówce, w plastikowych pojemnikach – żeby było mniej zmywania.
Na drugie danie dzieci dostają połowę kotleta z cateringu, „bo i tak nie zjedzą”. Panie na kuchni mają z tego później obiad. A wiesz, dlaczego zatykają sobie nosy przy jedzeniu? Bo tuż obok stołów zmieniane są pieluchy na przewijaku, na oczach grupy.
SN: Zupa z plastikiem?
Justyna: Tak, nie wspominając już o tym, że to jedzenie przychodzi zimne, więc trzeba je odgrzewać po dziesięć razy w mikrofalówce i w tych plastikowych pudełkach. A talerze leżą w szafce nieużywane.
SN: Opisujesz prywatną placówkę?
Justyna: Prywatne przedszkole na warszawskim Mokotowie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.