Kiedy Helen Bosher, lat 40, odkryła, że jest w ciąży pod koniec marca, była zaniepokojona – straciła już troje dzieci i była pod opieką lekarzy w St Mary's Hospital w Londynie. Pilnie potrzebowała pewnych wyników badań krwi, ale kiedy zadzwoniła, powiedziano jej, że pracownicy są w izolacji. Jednostka została zamknięta. „Planowane usługi zostały wstrzymane, a personel przeniesiony do służb pilnych i ratunkowych. Cała moja sieć wsparcia, wszyscy, którzy mi pomagali, po prostu zniknęli” – mówi Helen.
Gorączkowo dzwoniła i wysyłała e-maile do lokalnego szpitala i swojego lekarza rodzinnego, ale nikt nie mógł jej pomóc w uzyskaniu wyników. W końcu została zakwalifikowana na wczesne badanie w Pembury Hospital w Tunbridge Wells, ale z powodu nowych ograniczeń dotyczących koronawirusa jej partner, Dan, nie został wpuszczony z nią.
Strata ciąży w szpitalu
„Dowiedziałem się, że nie ma bicia serca, kiedy mój partner musiał siedzieć na parkingu i czekać. Potem musiałam wyjść i sama przekazać mu smutną wiadomość” – wyznała Helen.
Wewnątrz spełniły się najgorsze obawy Helen. Lekarze nie byli w stanie uratować dziecka. Dostała leki przyspieszające poronienie, a lekarze zasugerowali, żeby została w szpitalu. Ale nie rozumiała tego, co mówili – po prostu chciała wrócić do Dana. Wyszła do domu. Razem z mężem czekali, aż leki zaczną działać. Skończyło się na strasznych skurczach, wymiotach, niemal omdleniu z bólu. Helen uważa, że powrót do domu był błędem i że gdyby mąż mógł być z nią, mogłaby zdecydować się na pozostanie w szpitalu.
Dwa poronienia w pandemii
Lauren, 33-letnia nauczycielka z Glasgow, po raz pierwszy straciła dziecko w zeszłym roku. Tuż przed pandemią zaszła w kolejną ciążę. Podejrzewała, że coś jest nie tak, kiedy zaczęła krwawić. Badanie w marcu nie przyniosło rozstrzygnięcia. Ale ponieważ rozpoczęła się kwarantanna, powiedziano jej, że nie może mieć kolejnego aż do 12-tygodniowej wizyty. „Byłam całkiem pewna, że znowu poroniłam i nikt tego nie potwierdził. Tak bardzo się martwiłam, tak bardzo się denerwowałam” – wyznała. Położna nie była w stanie umówić się na badanie po dziewięciu tygodniach, co potwierdziło jej obawy. Lauren błagała o operację. „Miałam już naturalne poronienie w domu i przerażała mnie wizja kolejnego” – mówi.
Z powodu COVID-19 operacja nie wchodziła w grę. Dziewięć dni później została zapisana na badanie, ale w ciągu kilku dni poroniła w domu. Aby złagodzić ból, wzięła ciepłą kąpiel. Później ona i jej mąż Michael musieli przesiać wodę, aby zebrać tkanki ciążowe. „To była prawdopodobnie jedna z najbardziej traumatycznych chwil w moim życiu – powiedziała Lauren”. Obiecano jej, że tkanki zostaną wysłane do testów genetycznych, aby dowiedzieć się, dlaczego poroniła. Ale kiedy następnego dnia zabrała je do szpitala, badania zostały wstrzymane. „Dla nas traumatyczne było odkrycie, że po tym wszystkim nie otrzymamy żadnych odpowiedzi” – dodaje.
„To, co zrobiła położna, zmieniło wszystko”
Lauren mówi, że najgorsze było to, że nie było z nią Michaela. Nienawidziła, gdy musiała przekazywać mu złe wieści. Michael czuł się bezradny. Zamiast uzyskać fakty od lekarza, musiał poskładać sprawy w całość. „Właśnie zostałem wyrzucony, odrzucony na bok” – wyznał zmieszany.
Na początku czerwca Lauren dowiedziała się, że jest znowu w ciąży. Kiedy przybyła do szpitala, ogarnęło ją złe przeczucie. „Zaczęłam płakać i nie chciałam wychodzić z samochodu. Martwiłam się, jak sama wejdę do budynku, ponieważ mój mąż nie został wpuszczony”. Niestety ta ciąża nie była możliwa. Okazało się, że Laura zaczęła ronić już w domu i przyjechała do szpitala z płodem w agonii. „To, co zrobiła położna, zmieniło wszystko: przytuliła mnie. Nie powinna była tego robić z powodu COVID-19, ale to była właściwa decyzja. To był jeden z tych momentów, które zmieniły moje życie”. Od tego czasu Laura prowadzi konto na Instagramie, gdzie stara się wspierać kobiety po stracie dziecka.
instagramCzytaj też:
Jak pomóc rodzicom po stracie dziecka? Czego można oczekiwać od szpitala?