Joanna Biegaj, „Wprost”: Dlaczego czas świąt, który kojarzy nam się z radością i spokojem, bywa tak stresujący? I dlaczego właśnie święta tak często odsłaniają napięcia w naszych relacjach rodzinnych?
Anna Urbańska, psycholog: Dwa pytania, które Pani zadała, doskonale odsłaniają główne powody tego zjawiska. Odpowiadając na pytanie, dlaczego święta bywają stresujące: przede wszystkim chodzi o wizję – albo inaczej – obraz w naszej głowie, tzw. idealnych świąt. Zwykle wyobrażamy je sobie jako czas pełen bliskości, ciepła i miłości. Właśnie dlatego stawiamy sobie – i innym – bardzo wysokie oczekiwania.
A jak wszyscy wiemy, rzeczywistość potrafi mocno odbiegać od tej wizji. Kiedy coś idzie nie po naszej myśli – np. mazurek nie wychodzi, sałatka się psuje – to na powierzchnię wypływają wszystkie emocje i myśli, które na co dzień w sobie tłumimy. Często nawet nie jesteśmy ich świadomi. Nie wyrażamy ich, nie mówimy o nich wprost, a święta – ze swoją intensywnością – sprawiają, że wybuchamy. Zaczynamy mieć pretensje, bo w tym napięciu coś w końcu musi znaleźć ujście.
O co to są pretensje, z czego wynikają?
Pretensje to nic innego jak forma niezaspokojonych oczekiwań – kierowanych albo do siebie, albo do innych. Często mamy żal do członków rodziny, że nie zachowują się tak, jak – naszym zdaniem – powinni. Pojawia się napięcie. Święta to bardzo często zderzenie dwóch światów. Z jednej strony mamy ten idealny świat – wykreowany przez media, przez opowieści innych ludzi, przez narrację o tym, czym powinny być święta.
Z drugiej strony jest świat prawdziwy – nasze realne życie, które bywa chaotyczne, pełne napięć, zmęczenia i niedopowiedzeń. To właśnie w tej konfrontacji – między tym, jak miało być, a jak jest naprawdę – najczęściej dochodzi do spięć, frustracji i emocjonalnych wybuchów.
Jak sobie radzić z tymi konfliktami, o których Pani powiedziała?
W swojej pracy uczę przede wszystkim umiejętności takiego myślenia o sobie i o innych, które pomaga radzić sobie w trudnych sytuacjach – a one przecież będą się pojawiać w naszym życiu. Chodzi o zdolność rozpoznawania swoich myśli i przekonań – zwłaszcza tych, które mamy na swój temat. W kontekście świąt bardzo często mówię o nich jako o symbolicznej kolacji przy stole… z wielopokoleniowymi przekonaniami. To moment, w którym spotykają się nie tylko osoby, ale też schematy i wzorce myślenia przekazywane z pokolenia na pokolenie. Przekonania ma każdy: prababcia, babcia, dziadek, rodzice – i nawet dzieci. Każdy z nas nosi w sobie sposób myślenia o sobie, który został nam „dany” przez wcześniejsze pokolenia.
Przy świątecznym stole, często wychodzi na jaw to, czego nauczyliśmy się o sobie: Czy wolno mi być sobą? Czy mogę coś powiedzieć, czy lepiej milczeć? Czy moje emocje są ważne, czy nieważne? Czy muszę się dostosować, żeby zasłużyć na akceptację? Kiedy święta są z góry obwarowane zasadami i oczekiwaniami wynikającymi z tych dawnych schematów, bardzo trudno jest poczuć się naprawdę dobrze.
Zwłaszcza jeśli w głębi serca czuję, że chcę czegoś innego – ale nie pozwalam sobie na to, bo zostałam nauczona myśleć o sobie w konkretny sposób. Z tego wewnętrznego konfliktu rodzi się napięcie. Dlatego pierwszym krokiem do poradzenia sobie z tym napięciem jest zauważenie, co właściwie myślę o sobie, o swojej roli w rodzinie i o tym, co mi „wolno”. Dopiero wtedy mogę zacząć to kwestionować i zmieniać. Kiedy poznaję swoje przekonania, zaczynam odzyskiwać wybór – czy dalej chcę w nie wierzyć, czy chcę stworzyć coś nowego. To daje wolność – również przy świątecznym stole.
Domyślam się, że do tego dochodzi to, że w tym dorosłym już życiu, zmieniamy trochę te narzucone nam przekonania i wtedy dochodzi do swego rodzaju „starcia”.
Tak. Zazwyczaj młodsze pokolenia są tymi pokoleniami, które są bardziej świadome. I to jest bardzo logiczne i oczywiste. Mamy dostęp do internetu, ogromnej kopalni wiedzy. Dziś mamy dostęp do ogromu wiedzy i z niej korzystamy. Wychowujemy dzieci inaczej niż kiedyś, a gdy spotykamy się z naszymi dziadkami, ich sposób myślenia często zderza się z naszym. Warto jednak pamiętać, że kierują się troską — uważają, że jeśli na przykład rozpieszczamy dzieci, to ich nie wychowujemy, bo nie robimy tego zgodnie z zasadami, według których oni sami zostali wychowani. Tu dochodzimy do bardzo ważnej kwestii, o której zawsze przypominam: przekonania są dziedziczne.
Co to znaczy?
Przekonania nie tylko nabywamy w wyniku wychowania – one są też głęboko zakorzenione w naszym systemie, również na poziomie biologicznym. Jak wspomniałam wcześniej – przekonania są dziedziczne.
Musimy pamiętać, że nasi dziadkowie i pradziadkowie wychowywali się w zupełnie innych, często bardzo trudnych czasach – w okresie wojen, śmierci, biedy i braku bezpieczeństwa. Wtedy przekonanie typu „w życiu nie można mieć wszystkiego” miało sens – było mechanizmem przetrwania. Dziś żyjemy w zupełnie innym świecie. Dlatego warto mieć świadomość, że to, co myślę o życiu, powinno wynikać z tego, kim chcę być, jak chcę żyć i w jakich czasach naprawdę funkcjonuję. Tutaj zaczyna się rola psychoedukacji – bo tylko dzięki niej możemy nauczyć się rozróżniać, które przekonania są nasze, a które odziedziczone.
Rozumiem, że stół świąteczny jest takim miejscem, gdzie zderzają się dwa świat?
Tak, zdecydowanie. Stół świąteczny to symboliczne miejsce, gdzie zderzają się dwa światy. Z jednej strony mamy świat schematów – takich jak: „nie wypada ci tak myśleć”, „tak trzeba żyć”, „najpierw ślub, potem dziecko”. Z drugiej strony – świat ludzi bardziej świadomych, którzy wiedzą, że mają prawo żyć po swojemu, inaczej niż narzucają to rodzinne tradycje czy oczekiwania społeczne. Przy tym stole często pojawiają się pytania, które – choć wydają się niewinne – są bardzo niewygodne. „A kiedy ślub?”, „A kiedy dziecko?” – to pytania, które padają najczęściej. Tymczasem nie każdy chce, może albo jest gotowy podejmować takie decyzje właśnie teraz.
W oczach starszego pokolenia – które dorastało w innych realiach – późne małżeństwo czy brak dzieci często postrzegane są jako coś złego, niepokojącego, wymagającego „naprostowania”. I choć te pytania wynikają często z troski, to ich efekt bywa zupełnie odwrotny – wywołują presję, napięcie, a czasem nawet poczucie winy.
Jak się przygotować psychicznie na spotkanie z kimś, z kim mam trudną lub niezażegnaną relację? Jak postawić granice – emocjonalne, fizyczne, tematyczne – i nie mieć z tego powodu poczucia winy?