Alternatywne metody leczenia raka mogą zniweczyć twoją szansę na wyzdrowienie

Alternatywne metody leczenia raka mogą zniweczyć twoją szansę na wyzdrowienie

Dodano: 

Naturalne nie równa się bezpieczne

Pacjent, który leczy się tradycyjnie i wspomaga terapię metodami alternatywnymi, ale nie mówi o tym lekarzowi prowadzącemu, najczęściej sprowadza na siebie kłopoty. Nie zawsze bowiem wie, że leki stosowane w tzw. metodach alternatywnych mogą wchodzić w interakcje z leczeniem tradycyjnym, wywoływać lub pogłębiać niepożądane działania, albo osłabiać siłę stosowanego leczenia. Wracając do amigdaliny: małopłytkowość to poważny problem w trakcie leczenia onkologicznego.

– Jeżeli np. u pacjenta leczonego chemioterapią „na łeb, na szyję” lecą płytki, a my nie za bardzo wiemy dlaczego, to jest niemal pewne, że nasz chory podjada amigdalinę (witamina B17). Mieliśmy na oddziale kilku pacjentów, którzy po amigdalinie skończyli z ciężką niewydolnością nerek. Takie przykłady można mnożyć przestrzega dr n. med. Aleksandra Kapała, onkolożka i dietetyczka kierująca działem Dietetyki Klinicznej w Narodowym Instytucie Onkologii w Warszawie.

Pacjenci wciąż nie zdają sobie sprawy z tego, że zioła mają moc, ale niekoniecznie taką, jaką oferują reklamy i sprytni przedsiębiorcy.

- Połączone z terapią onkologiczną mogą osłabiać jej siłę, albo powodować reakcje, których wcale nie chcemy – mówi Aleksandra Kapała.

Lekarze niemal każdego dnia stają twarzą w twarz z wynikami alternatywnych metod leczenia i – jak przyznają – bywa to naprawdę trudne. Na oddział trafiają pacjenci w ciężkim stanie, często nie do uratowania, bo zawierzyli szarlatanom i zaniechali tradycyjnego leczenia. Niemal każdy onkolog miał też do czynienia z sytuacją, gdy chory przyszedł na wizytę z chińskimi ziołami i pytaniem, czy może to brać. Paradoksalnie nie jest to zła sytuacja, bo lepiej, by lekarz wiedział, czym jeszcze raczy się jego pacjent. Niemniej jednak onkolog staje w obliczu sporego problemu.

– Nie dość, że preparaty opisane po chińsku, to jeszcze zawierają mieszankę kilkunastu, czy kilkudziesięciu ziół – skąd mamy wiedzieć, jakie to będzie miało działanie? Reakcje między lekami a takimi preparatami, ich działania niepożądane, często są nieprzewidywalne. A nam brakuje dowodów zarówno na to czy to jest skuteczne, jak i na to, czy może zaszkodzić – mówi dr A. Łacko.

Bywa jednak, że lekarze o dodatkowym „leczeniu” dowiadują się, kiedy sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli, leczenie nie idzie zgodnie z planem, zaczynają pojawiać się nieoczekiwane efekty uboczne. Czasem pacjent sam zaczyna mówić lekarzowi o tybetańskich ziołach, chińskich preparatach, czy witaminowych wlewach.

– To, co jest uderzające, gdy słyszę te relacje, to stosowana w takich ośrodkach psychologia sekty. Pacjenci słyszą: „Proszę pamiętać, że jeżeli pani zrezygnuje z tego leczenia, to czas przeżycia nie będzie dłuższy niż kilka tygodni” albo: „Brak efektów leczenia to pani wina, bo nie potrafiła pani pokonać strachu, bo nie poradziła sobie pani z chorobą”. Te relacje są wstrząsające, a podejrzewam, że i tak niewiele z tego do nas dochodzi – opowiada onkolog.