30 lat temu rozpoczęła się realizacja programu leczenia głuchoty i odbyło wiele pionierskich na świecie operacji. Wiele dzieci i dorosłych powróciło do świata dźwięków, a gdy wcześnie operujemy dziecko z wadą słuchu to obserwujemy znacznie szybszy rozwój jego słuchu, mowy i języka– mówi PAP główny twórca programu prof. Henryk Skarżyński.
Przed 25 laty założył pan Instytut Fizjologii Patologii Słuchu w Warszawie. Co jest największym sukcesem ośrodka, w ramach którego w Polsce powstało Światowe Centrum Słuchu?
Prof. Henryk Skarżyński: To nie tylko 25 lat, wszystko zaczęło się 30 lat temu, gdy przystąpiłem do opracowanego przez siebie programu wczesnego wykrywania i leczenia głuchoty w naszym kraju. I to jest właśnie pierwszy wielki sukces. Ale po kolei, bo to obrazuje drogę, jaką przeszliśmy.
Program najpierw próbowałem realizować w ramach ówczesnej Akademii Medycznej w Warszawie, przy zaangażowaniu i wielkim wsparciu powstałej w 1990 r. z mojej inicjatywy Fundacji Rozwoju Medycyny „Człowiek Człowiekowi”, w ramach której starałem się pozyskiwać środki oraz rozwijać szkolenia osób w kraju i za granicą, bez których ten program nie mógłby być realizowany.
Dla zaspokojenia ogromnych potrzeb utworzyłem w 1993 r. specjalny Ośrodek - centrum implantów, dla osób z wadami słuchu (Cochlear Center).
Zaczęto wtedy mówić, że jest taki zwariowany lekarz co wszystkim z wadami słuchu chce pomóc, nawet małym dzieciom. I zamierza to robić najlepiej na świecie.
Od początku nie chodziło o to, żeby zoperować jedynie kilku pacjentów głuchych, którzy nie byli jeszcze operowani w Polsce lecz by się otworzyć na nowoczesne technologie – wykrywania wad słuchu u noworodków, wczesnego diagnozowania i leczenia różnych zaburzeń słuchu.
Do tego przede wszystkim niezbędna była zmiana mentalności i podejścia środowiska medycznego, osób prowadzących pooperacyjną rehabilitację jak i rodziców dzieci głuchych, szczególnie matek. To było niezwykle ważne.
Co w tamtym okresie było największym szokiem?
To, że ktoś obcy wchodzi na oddziały noworodkowe i bada czy dzieci prawidłowo słyszą. Jeszcze większym szokiem było, że noworodek w skali Apgar jest oceniany jako w pełni zdrowy i pod każdym względem dobrze rozwinięty, tymczasem ma poważną wadę słuchu.
My przekonywaliśmy, że możemy mu pomóc. Do tego jednak potrzebne było rozwinięcie współpracy między środowiskiem lekarskim i inżynieryjno-technicznym, jak również psychologicznym, logopedycznym i pedagogicznym. W tamtych czasach były to odrębne światy a mówienie, że inżynier może być terapeutą – abstrakcja.
Jak długo to trwało?
Niedługo. Co prawda w pierwszym roku programu zoperowaliśmy zaledwie kilkunastu pacjentów, a kilkuset zostało zdiagnozowanych. Ale co najważniejsze szybko zaczęło się zmieniać powszechne diagnozowanie wad słuchu. A wraz z tym wczesne ich wykrywanie i leczenie, połączone z wczesną rehabilitacją słuchu i mowy, z wykorzystaniem najnowszych osiągnięć technicznych. Było ich coraz więcej.
Nowości techniczne trzeba rozumieć, to oczywiste, ale nie można się ich bać, co wtedy nie było takie proste. I by nie było wątpliwości, dotyczyło to zarówno środowiska medycznego, rehabilitacji jak i pacjentów oraz ich bliskich.
Jak bardzo byliśmy opóźnieni w tej dziedzinie?
Jeśli chodzi o pacjentów dorosłych to byliśmy za czołówką światową jakieś 25, a nawet 30 lat. Uruchomienie programu sprawiło, że szybko zaczęliśmy nadrabiać zaległości i jeśli chodzi o leczenie dzieci, to wkrótce odstawaliśmy już tylko o kilka lat. Ale do tego niezbędny był zespół specjalistów z różnych dziedzin, na co dzień ze sobą współpracujący. I taki zespół zaczął być tworzony.
Wtedy też przekonałem decydentów, że jeśli chcemy w skali ogólnokrajowej diagnozować i leczyć różne wady słuchu na najwyższym poziomie, co korzystnie wpłynie na rozwój społeczny, to konieczne jest utworzenie instytucji, jakiej jeszcze u nas nie ma. Tak powstał Instytut Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie, a potem wybudowaliśmy Światowe Centrum Słuchu w Kajetach.
Używam słowa wybudowaliśmy, bo mój zespół wypracował wkład w wysokości 80 proc. w powstanie pierwszej części Kajetan. Płynnie przeszliśmy do organizacji nowego, odrębnego ośrodka, korzystaliśmy z doświadczeń innych placówek za granicą. Podobnej nie było nigdzie, ale obserwacje jak to ma u nas działać gromadziłem w Europie Zachodniej i USA.
Co było najważniejsze?
Zdiagnozowanie dzieci już w pierwszych miesiącach życia. A w razie wykrycia wady słuchu, żeby otrzymało ono odpowiednio wczesną interwencję, którą mógł być aparat słuchowy lub implant ślimakowy. Dzięki temu mogło rozwijać słuch i mowę. Gdy nie było postępu w rozwoju słuchu, dziecko było operowane, otrzymywało implant ślimakowy.
Jedynie tyle?
To dziś wydaje się oczywiste, ale nie wtedy. W 1994 r. gdy dyskutowaliśmy, w jakim wieku dzieci należy zaopatrywać w aparaty słuchowe dostępne w naszym kraju, pierwsze sugestie specjalistów były takie, że dopiero wtedy, jak będą szły do szkoły.
Tylko że jak dziecko pójdzie do szkoły, to ono już nie ma szans nauczyć się mówić, może pójść jedynie do szkoły specjalnej. Zaproponowałem, żeby podawać aparaty dzieciom w wieku trzech, a nawet dwóch lat.
Kolejny szok?
Tak, wtedy to jeszcze nie mieściło się w głowie. I w tym okresie zaczęliśmy wyprzedzać świat. Program wczesnego wykrywania wad słuchu u noworodków pozwalał wcześnie wyłapywać małych pacjentów. Zaczęliśmy systematycznie obniżać granice wieku wszczepiania implantów ślimakowych małym dzieciom.
Zaczęliśmy operować przed końcem pierwszego roku życia dziecka. Nie wszyscy rodzice byli na to przygotowani, bo słyszeli, że za granicą, w krajach zachodnich, dzieci operuje się później. Musieliśmy przekonać, że wcześniej operowane dziecko lepiej się rozwija, że może nawet lepiej się rozwijać słuchowo i językowo niż dzieci prawidłowo słyszące. Udowodniliśmy to na grupie trzyletnich dzieci słyszących i operowanych w pierwszym roku życia.
Ile takich zabiegów było wtedy wykonywanych?
Na początku kilkadziesiąt u dzieci i drugie tyle u dorosłych, ale to był przeskok jakościowy, a nie ilościowy. Ten dopiero było przed nami. Dostęp do implantów był ograniczony z uwagi na znaczne koszty. To jednak pozwoliło nam obserwować, jakie robią postępy maluchy wcześniej zoperowane.
Gdy skończyły szóstą klasę i zdawały ten sam egzamin co inni uczniowie, okazało się, że to operowane nasze dzieci, nie zawsze nawet tak wcześnie jak byśmy tego chcieli, wypadały lepiej niż dzieci słyszące. I to był najlepszy miernik naszych początkowych działań na przełomie wieków.
Mówimy o dzieciach całkowicie głuchych, a co z tymi z częściową głuchotą?
To był kolejny przełom. W 1997 r. na Międzynarodowej Konferencji w Nowym Jorku przekonywałem, że możemy wszczepiać implanty nie tylko dzieciom całkowicie głuchym, ale też tym z częściową głuchotą po prostu z różnymi resztkami słuchowymi, które podczas operacji można zachować. Uzyskujemy wtedy szybszy i pełny rozwój słuchu, mowy i języka – nie tylko ojczystego.
Na jakiej podstawie?
Zaobserwowaliśmy, że u pacjentów z niewielkimi nawet resztkami słuchowymi zapatrzonymi w aparaty słuchowe są reakcje na dźwięk, które choć niewiele lub nawet nic nie pomagają w rozwoju słuchu i mowy, to jednak po wszczepieniu implantu słuchowego przyśpieszają proces rehabilitacji. Warunkiem jest jedynie zachowanie tego przedoperacyjnego słuchu. A takich pacjentów jest kilkanaście razy więcej niż całkowicie głuchych.
W 2000 r. przekonywałem o tym pokazując nasze wyniki na kongresach europejskich, w Berlinie i Antwerpii. I znowu było zaskoczenie. To był sukces całego naszego zespołu, lekarzy, techników i inżynierów, logopedów oraz psychologów. Podstawą sukcesu było minimalnie inwazyjne podejście chirurgiczne. Opracowałem taką metodę – „6 kroków wg. Skarżyńskiego”.
Mieliście też szczęście do pacjentów.
To prawda, my im pomagaliśmy, a oni nam. Tak było w 2002 r., gdy wszczepiliśmy implant pierwszej osobie dorosłej, studentce psychologii. Ona dobrze słyszała niskie dźwięki i rozumiała kilkanaście procent mowy. Idealna pacjentka do takiej operacji – klasycznej częściowej głuchoty.
Efekty były zdumiewające, a program leczenia częściowej głuchoty znacznie przyśpieszył. Nastąpił też postęp techniczny. Bardzo szybko zaprojektowałem dla tej ogromnej grupy pacjentów specjalną elektrodę, której premierowego wszczepienia po raz pierwszy w świecie dokonałem na oczach ponad 1700 gości – uczestników Europejskiej Konferencji Implantów w Warszawie, której byłem Prezydentem w 2009 r.
Nieco wcześniej dla innych wad słuchu pojawiły się pierwsze implanty słuchowe wszczepiane do ucha środkowego, przydatne w sytuacjach, gdy nie pomagają już operacje rekonstrukcyjne. Na dodatek zapewniające wzmocnienie słuchowe w sposób naturalny, bez rehabilitacji, podobnie jak aparaty słuchowe. To zacząłem w Polsce w 2003 r.
W tym okresie nastąpił też przełom ilościowy, a nie tylko jakościowy. Zaczęliśmy wykonywać coraz więcej zabiegów wszczepienia różnego typu implantów słuchowych. W 2003 r. byliśmy już liderami. Od tego czasu nieprzerwanie wykonujemy najwięcej na świecie operacji poprawiających słuch.
Zacząłem w Kajetanach, Europie, Azji i Ameryce Pd. wykonywać operacje pokazowe, dla specjalistów z całego świata. W szczycie pandemii, w pierwszych miesiącach, wykonaliśmy najwięcej w świecie wszczepień różnych typów implantów słuchowych. Tak jest do dziś.
Czytaj też:
Co jeść, by się lepiej uczyć, czyli... na czym polega „dieta geniusza”?Czytaj też:
Naturalny doping dla mózgu. 5 produktów, które pomagają się lepiej skoncentrować
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.