Ostatnio „World Happiness Report” wykazał, że po najgorszym okresie pandemii COVID-19 znacznie spadł poziom szczęścia ludzi młodych. W wyniku zamkniętych szkół, ograniczenia kontaktów z rówieśnikami czy niepewności dotyczących pracy grupa ta ucierpiała najbardziej. Z kolei psychicznie to seniorzy radzą sobie najlepiej. Ale to pokazuje tylko pewną tendencję, która była odkryta już dawno temu.
Krzywa szczęścia ma literę U?
Teoria stworzona przez Davida Blanchflowera z Dartmouth College głosi, że nasze poczucie szczęścia osiąga szczyt na początku i na końcówce życia, ale maleje w wieku średnim – w wieku około 40 lat. Może wynikać to z faktu, że jest to czas zwiększonej ilości pracy, troski o byt i wielu zmian życiowych. Ludzie w wieku średnim martwią się o swoje rodziny, walczą o ich dobrobyt i bezpieczeństwo. Wiąże się to z brakiem czasu, nagminnym zmęczeniem i stresem. Co ciekawe, zanotowano, że pary deklarowały najwyższy poziom satysfakcji tuż przed narodzeniem ich pierwszego dziecka.
"W tym czasie poziom szczęścia plasuje się na najniższym poziomie i zaczyna rosnąć jedynie w przypadku, gdy ludzie koncentrują się na innych aspektach życia, jak np. czas wolny" – zaznacza dr Ioana Ramia z University of New South Wales.
Nie jest to popularna teoria, ponieważ zwykło się myśleć, że to lata młodości są najszczęśliwsze w życiu człowieka. Naukowcy wskazują, że chodzi tu jednak o wczesną młodość, po której jednak krzywa będzie maleć. Odbija się dopiero po 60. – i ten okres uważany jest za kolejny spokojny, szczęśliwy czas. Co ciekawe, nie jest to typowe tylko dla ludzi. Naukowcy zaobserwowali bowiem, że tak samo dzieje się u szympansów, co sugeruje, że wzór jest zakorzeniony w czynnikach biologicznych lub ewolucyjnych.
Czy tak jest w praktyce? Z pewnością zależy to od konkretnego człowieka, jednak trzeba przyznać, że teoria ta jest niezwykle interesująca.
Czytaj też:
Jak zatrzymać szczęście na dłużej? Trzy sprawdzone sposoby