To, że polski szczepionkowy surwiwal został wymyślony tak, że sam Bear Grylls by się go nie powstydził, wiedziałam od dawna.
Wystarczyło w pierwszym dniu rejestracji pojawić się w okolicy jakiejś przychodni POZ, by zobaczyć gigantyczne kolejki ludzi, którzy – przynajmniej w części przypadków – na wyznaczenie terminu szczepienia nie mieli szans, bo te wpisywane były wybrańcom „na zeszyt” jeszcze zanim formalnie akcja zapisów ruszyła.
Ci seniorzy, którzy nie mają rodzin, znajomych, zatroskanych o ich los przyjaciół (a jak wiadomo, i takie sytuacje się zdarzają, nawet często) – ale też ci, których dzieci czy wnuki nęcone zapewnieniami o tym, że WSZYSCY seniorzy zostaną zaszczepieni uznali, że babcia lub dziadek na swoją kolej muszą po prostu poczekać – w tym biegu przełajowym, z metą w punkcie szczepień, jeszcze trochę sobie pobiegną.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.