Robert Rutkowski: „Liczba pacjentów uzależnionych od mediów społecznościowych rośnie lawinowo”

Robert Rutkowski: „Liczba pacjentów uzależnionych od mediów społecznościowych rośnie lawinowo”

Dodano: 
Robert Rutkowski
Robert Rutkowski Źródło: Archiwum własne
Kogo nie ma w mediach społecznościowych, ten nie istnieje. Wiemy o tym doskonale, więc jesteśmy. Często na każde piknięcie, non stop, od pobudki aż do zaśnięcia. A czasem i w nocy, bo skoro już się wstało do toalety, to i na Fejsa można zajrzeć.

Agnieszka, 37-letnia redaktorka, pracująca z domu śmieje się, że ciągle jest „online”. – Do mnie można pisać o każdej porze. Odpiszę, ewentualnie z małym poślizgiem. Żyję w Internecie, tam mam przyjaciół. Wszyscy moi znajomi tak żyją – mówi. Wystarczy przejechać się komunikacją miejską w godzinach szczytu – dwie osoby na pięćdziesiąt czytają książkę, jedna (jakaś dziwna) wpatruje się w okno, reszta w smartfony. Słychać powiadomienia – dźwięki, które wszyscy tak dobrze znamy i rozpoznajemy.

– Uzależnienie od mediów społecznościowych można z całą pewnością podciągnąć pod jednostkę chorobową „Zaburzenie kontroli nawyków i impulsów”, wyszczególnioną w Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-10 – mówi Robert Rutkowski, terapeuta uzależnień.

Muszą być straty

Wiemy, jak rozpoznać alkoholizm czy uzależnienie od narkotyków. Ale czymże jest uzależnienie od mediów społecznościowych? Co w tym złego, że ktoś śledzi informacje, wrzuca zdjęcia i rozmawia ze znajomymi?

– Uzależnienie od mediów społecznościowych objawia się tak jako jak każde inne – muszą powstać straty, żeby coś zakwalifikować jako uzależnienie. Straty ocenia się w trzech obszarach: społecznym, zawodowym i rodzinnym. To jest podstawowe kryterium by zdiagnozować, czy dane zachowanie jest uzależnieniem – tłumaczy ekspert.

I tak oto przeglądamy wiadomości przy wigilijnym stole, zamiast zachwycać się, jak nasze dziecko rozpakowuje prezenty i nie wykonujemy swoich obowiązków zawodowych należycie, bo udostępniamy filmik, jak kotek walczył z muchą lub dyskutujemy z jakimś antyszczepionkowcem, feministką czy innym obrońcą puszczy. Pokazujemy, co jedliśmy na obiad i że założyliśmy dziś dziurawą skarpetkę.

Czytaj też:
Głębokie spojrzenie – co to znaczy?

Być częścią społeczności

Jak tłumaczy terapeuta, najbardziej narażeni na uzależnienie są ludzie, którzy nie mają rozbudowanej sieci realnych znajomych – nie zdążyli jej wytworzyć lub z jakichś powodów spotkał ich ostracyzm, zostali odtrąceni przez otoczenie. Może chodzić o wygląd, przekonania, pochodzenie… Jednym słowem – cokolwiek.

– Miałem kiedyś 19-letniego pacjenta, który przyszedł do mnie ze swoim życiowym dramatem. Nie mógł pogodzić się z rozstaniem. Był związany z dziewczyną przez 3 lata. Zacząłem z nim rozmawiać, zbierać wywiad. W pewnym momencie pytam, kiedy ostatni raz się z nią widział, a on mówi, że nigdy. Proszę sobie wyobrazić, że przez 3 lata tworzyli wirtualny związek i nigdy się nie widzieli. Istnieją ludzie, którzy uważają, że można być w relacjach przez Internet, przeżywać miłość i rozstanie – opowiada Rutkowski.

Media społecznościowe, w kontekście kontaktów międzyludzkich oparte są na iluzji i fałszu. Próbujemy w ten sposób zrealizować potrzebę bycia w jakiejś grupie, posiadania znajomych i przyjaciół. Wydaje nam się, że wirtualny kontakt może nam zastąpić fizyczną bliskość drugiego człowieka, ale tak naprawdę tylko w tej drugiej sytuacji nasz mózg wytwarza oksytocynę – hormon szczęścia. Media społecznościowe coś nam kompensują, ale nigdy nie zastąpią kontaktu twarzą w twarz. Chcemy wierzyć, że jest inaczej.

My w natłoku informacji

– Dzisiaj każdy z nas może być redaktorem, pisać różne teksty i je rozpowszechniać. Wszystko to, obok zwykłych postów znajomych i informacji z serwisów newsowych nas zalewa. Nadmiar różnych informacji, często błędnych, powoduje u nas wzrostu kortyzolu, hormonu stresu – mówi Rutkowski. – Media społecznościowe prowokują nas do rozmyślania nad tematami bzdurnymi, właściwie niewartymi uwagi. Raz, że się nimi przejmujemy, a dwa, że często je komentujemy. To daje nam wrażenie bycia w kontakcie z ludźmi, uczestniczenia w świecie. Oszukujemy się, że znamy ludzi, jesteśmy towarzyscy, a tak naprawdę jest to tylko iluzja.

Żadne inne medium nie daje nam dzisiaj takich możliwości śledzenia informacji, ale i… naszych znajomych. Problem w tym, że często to, co obserwujemy, jest totalnie oderwane od rzeczywistości. Publikujemy to, co chcemy. Generalnie fajna sprawa – można wykreować siebie i świat wokół. Naprawdę, można odlecieć. Niemalże tak samo jak przy użyciu alkoholu czy narkotyków.

Czytaj też:
Depresja matki może wpływać na inteligencję dziecka

Emeryci też w gotowości

Wydaje nam się, że problem uzależnienia od Internetu dotyczy tylko młodych ludzi, którzy właściwie urodzili się z myszką lub smartfonem w ręku. Otóż nie. Jak się okazuje, Internet i media społecznościowe wciągają wszystkich jak leci. Wystarczy spojrzeć, jak wielu emerytów aktywnie korzysta z sieci. Oni nie tylko czytają wiadomości, ale także żywo dyskutują na Facebooku, wrzucają filmiki, tworzą sieci znajomych.

– Relacje przez Internet same w sobie nie są niebezpieczne. Stają się dopiero w kontakcie z naszymi różnymi deficytami, np. niedowartościowaniem, kompleksami, brakiem miłości czy opieki– mówi Rutkowski.

Paradoksalnie, uzależnienie od Internetu i mediów społecznościowych może nam uratować życie. - Są sytuacje, w których człowiek jest zupełnie pozbawiony jakichś realnych kontaktów i popada w depresję, a wtedy okazuje się, że ta formuła społecznościowa spełnia swoją rolę wspierającą. Bywa, że kompletnie obcy ludzie, poznani gdzieś w otchłani Internetu powstrzymują kogoś przez dokonaniem ostatecznego kroku, czyli samobójstwa – mówi ekspert.

„Odłóż w końcu ten telefon!”

Z nałogami jest tak, że najczęściej dowiadujemy się o nich albo wtedy, gdy wydarzy się coś znaczącego i traumatycznego albo, gdy ostro zareagują na dane zachowania nasi bliscy. W przypadku uzależnienia od mediów społecznościowych to rodzina jest czynnikiem uświadamiającym, że coś jest nie tak. To partner lub dziecko mówi: „Poświęcasz mi za mało czasu”, „Ciągle gapisz się w telefon”. Gorzej, gdy nikogo takiego w pobliżu nie ma lub stworzyliśmy rodzinę, w której każdy żyje swoim życiem, często właśnie wirtualnym.

Żeby mówić o jakiejkolwiek terapii lub wyjściu z uzależnienia, trzeba zdać sobie sprawę, że ono w ogóle istnieje.

Znajomi z sieci raczej nam o tym nie powiedzą. Może dlatego, że nie jesteśmy dla nich tak ważni?