Mama nieraz mówiła, że pójdzie w nocy na ulicę, rzuci się pod tira i będzie święty spokój. Zamykaliśmy drzwi i chowaliśmy klucze. Bałam się, że naprawdę to zrobi. Mówiła, że nie ma już siły, całymi dniami leżała w łóżku i płakała. To było czekanie na śmierć – opowiada Magda. Jej matka zmarła na początku roku. Nawrót choroby nowotworowej nie dawał nadziei na wyzdrowienie. Przerzuty do nadnerczy, wątroby i płuc. Wraz z nimi pojawiła się jeszcze jedna choroba: depresja.
POMÓŻCIE MI ODEJŚĆ
Mała miejscowość na Śląsku. Magda nie chce podawać nazwy. Jej mama przed chorobą? Nie paliła, nigdy na nic poważnego nie chorowała, pogodna, aktywna, uprawiała aerobik i nordic walking. – Nigdy nie miała problemów z depresją czy choćby załamaniem nerwowym – podkreśla Magda. Kiedy w 2012 r. zdiagnozowano u jej matki nowotwór płuca, zniosła to nad wyraz dobrze. Po operacji wiadomo było, że to gruczolakorak. Bardzo złośliwy. – Potem były trzy cykle chemii i na tym leczenie zakończono. Kolejne badanie nie wykazało żadnych zmian, więc mama była szczęśliwa, że udało jej się wygrać z chorobą – opowiada Magda. We wrześniu ubiegłego roku nastąpiło pogorszenie. Nowotwór zaatakował ze zdwojoną siłą, a chora zupełnie się załamała. – Mama cały czas płakała, w nocy nie mogła spać. Ale na początku nawet nie pomyśleliśmy, że to może być depresja – wspomina córka. Rodzina umówiła chorą do psychiatry. – Przepisał leki. Ale to nie były antydepresanty, tylko tabletki przeciwlękowe. Z mamą było coraz gorzej. Znaleźliśmy kolejnego psychiatrę. Dopiero on zdiagnozował depresję, przepisał dobre leki. Ale było już za późno – uważa Magda.Jej mama nie chciała już wstawać z łóżka, mimo że mogła jeszcze normalnie chodzić. Przestała rozmawiać z rodziną, odmawiała jedzenia. – Prosiła, żebyśmy pomogli jej odejść! Nie wiem, co miała dokładnie na myśli. Nigdy jej o to wprost nie zapytałam. Nie chciałam tego słuchać. Raz nawet zdenerwowałam się i wyszłam. Chciałam, żeby była z nami. Wiedziałam, że niewiele czasu nam już zostało, dlatego chciałam go jak najlepiej wykorzystać, ale niestety się nie dało. Dzisiaj żałuję, że tak późno trafiliśmy na dobrego psychiatrę, może gdyby mama wcześniej zaczęła brać odpowiednie leki, wszystko wyglądałoby inaczej. Takich osób jak jej matka jest dużo więcej. Z różnych badań wynika, że średnio co trzecia osoba chora na raka może cierpieć na depresję lub stany depresyjne.
CHORY WYBIERA ŚMIERĆ
Policyjne statystyki dotyczące stwierdzonych przyczyn zamachów samobójczych pokazują, że każdego roku z powodu przewlekłej choroby na swoje życie targa się około 300 osób. Prawdziwa liczba może być większa, nie zawsze udaje się bowiem ustalić powód samobójstwa. Tylko o niektórych lakonicznie informują lokalne media. Zabrze – 71-letni mężczyzna rzucił się rano z ósmego piętra wieżowca. Policjanci odnotowali, że dzień wcześnie się dowiedział, że ma raka. Tomaszów Lubelski – 32-letnia kobieta powiesiła się w szpitalnej łazience. Miejscowi śledczy sprawdzali, czy ktoś jej nie pomógł. – Świadkowie słyszeli, jak mówiła, że nie chce już żyć – tłumaczy Jerzy Piechnik, szef miejscowej prokuratury. Śledztwo umorzono. Pan Jan z niewielkiego miasteczka pod Szczecinem stracił żonę. – Lekarze nie dawali jej żadnych szans. Mnie pan doktor powiedział: wątroba cała zżarta, nic się nie da zrobić. Do tego przerzuty na wszystkie narządy wokół – opowiada mężczyzna. Razem z rodziną próbował szukać ratunku. – Ona nie chciała! Nie chciała się już leczyć, nie chciała nawet wyjść z domu. Potem było już tak, że tylko leżała z głową wtuloną w poduszkę. Nie mogła nawet pójść do kuchni. Mówiła, że się boi, karmiłem ją na siłę – mówi pan Jan. Wspomina, że czasem namawiał żonę, żeby wieczorem pójść do pobliskiego kościoła. Jeśli akurat na mszy było mało ludzi, dawała radę. – Jak było więcej, śpiewali głośno, musieliśmy wyjść. Nie była w stanie tego znieść – mówi.
W domu pozasłaniała okna i lustra. Nie chciała żadnych odwiedzin. Najbliżsi pilnowali, aby zawsze ktoś przy niej był. – Tamtego dnia syn musiał wyjść odrobinę wcześniej. Powiedziałem: idź, ja zaraz wychodzę z pracy. Nic się nie stanie, jak mama godzinkę sama zostanie. No i ta godzina zaważyła – mówi. Jego żona powiesiła się w łazience. Nigdy nawet słowem nie wspomniała, że zamierza się targnąć na życie. A pan Jan dziś nie ma wątpliwości: – Musiała to zaplanować. I tylko czekała, aż się nadarzy okazja, że zostanie choć na chwilę sama – mówi. Miała 48 lat.
DEPRESJĘ TRZEBA LECZYĆ
Prof. Krystyna de Walden-Gałuszko, prezes Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego, podkreśla, że krytyczne są dwa momenty: – Po pierwsze, rozpoznanie choroby i rokowania. Po drugie, nawrót. Kiedy pacjent jest przekonany, że wszystko jest dobrze, że leczenie się powiodło, i nagle się okazuje, że jednak jest inaczej – mówi. Opublikowane dwa lata temu w piśmie „New England Journal of Medicine” badania naukowców z Karolinska Institutet w Sztokholmie wykazały, że chorzy na raka popełniają samobójstwo trzykrotnie częściej niż osoby zdrowe. Są też bardziej narażeni na śmiertelny atak serca spowodowany stresem, jaki wywołuje diagnoza raka. Prof. de Walden-Gałuszko przyznaje, że bywają miesiące, kiedy na infolinii onkologicznej nawet połowa telefonów dotyczy właśnie psychoonkologii. Dzwonią chorzy, którzy nie dają psychicznie rady, dzwonią ich bliscy w poszukiwaniu pomocy. – Często wszyscy skupiają się na tym, żeby leczyć raka. Szukać najlepszych lekarzy, cudownych terapii, nowych możliwości. Złe samopoczucie pacjenta odbierają jako normalne; w końcu jest ciężko chory, to naturalne, że się martwi, jest smutny, przygnębiony. A to właśnie jest sygnał, że może potrzebować pomocy psychologa lub psychiatry. Depresja jest też chorobą. Bardzo poważną. I tak samo jak raka należy ją leczyć – mówi.
Bo dobre samopoczucie i współpraca pacjenta są w terapii onkologicznej bardzo ważne, co do tego nikt nie ma wątpliwości. Prof. de Walden-Gałuszko pamięta próbę samobójczą mężczyzny, który trafił do hospicjum. – To się stało dzień lub dwa po przyjęciu. Dodatkowym elementem, który go do tego pchnął, było poczucie porzucenia przez bliskich. Próbował się powiesić, na szczęście pielęgniarka w porę zareagowała – mówi profesor. I zauważa, że u pacjentów hospitalizowanych łatwiej zauważyć symptomy, które mogą świadczyć o depresji, bo w ośrodkach onkologicznych są psycholodzy. Gorzej jest w małych miejscowościach, szczególnie kiedy pacjenci przebywają w domach i leczą się ambulatoryjnie.
DOŻYJĘ DO KOŃCA REMONTU
Każda przewlekła choroba, szczególnie taka, która wiąże się z perspektywą śmierci, bólu, trudnego leczenia, postępującego kalectwa albo wykluczenia społecznego, niesie z sobą takie samo ryzyko depresji i podejmowania prób samobójczych jak diagnoza raka. Barbara Jackiewicz, o której głośno było przed pięciu laty, gdy apelowała o eutanazję dla swojego syna chorego na rzadkie powikłanie po odrze, wspomina, że kiedy choroba zaatakowała, Krzysztof miał 16 lat. I gdy już sam czuł, że jest z nim coraz gorzej, próbował sobie podciąć żyły. – Nieraz żałuję, że go wtedy odratowałam – mówi dziś matka i nie może powstrzymać łez. – Chciałam dla niego godnej śmierci, a jest tylko cierpienie.
Sama jest chora i nie może już zajmować się synem, Krzysztof przebywa w jednym z warszawskich ośrodków. Andrzej Słupski, prezes fundacji Pomorski Dom Nadziei, która wspiera osoby z HIV i AIDS, opowiada o homoseksualiście chorym na AIDS, który dwukrotnie podcinał sobie żyły. – Nie sama diagnoza była dla niego największym szokiem, ale wykluczenie przez środowisko. Za pierwszym razem uratowała go sąsiadka, za drugim nie było nikogo, kto by mu pomógł – mówi. Kiedy w trójmiejskim punkcie diagnostycznym człowiek odbiera pozytywny wynik – rozmawia z nim konsultant. Mówi o możliwościach, o tym, co dalej robić. – Wiele osób jednak mówi, że wolą zrobić badanie prywatnie. Wychodzą wtedy z przychodni z kopertą w ręku. Rozmawiałem raz z taką osobą, młodym mężczyzną. Do domu wracał tramwajem. Czuł się tak, jakby kartka z wynikiem zaraz miała mu wypalić dziurę w kieszeni. W domu zaczął szukać sznura. Kiedy zastanawiał się, gdzie go umocować, spojrzał przez okno i zobaczył remont ulicy. To dziwnie zabrzmi, ale pomyślał, że może jednak dożyje końca tego remontu. Ta myśl uratowała mu życie. Zgłosił się po pomoc, wyszedł na prostą – opowiada.
Jak reagują pacjenci, kiedy się dowiadują, że są zakażeni? – Rzucają się na konsultanta, wybuchają płaczem, wpadają w niekontrolowany śmiech. Czasem są zupełnie poważni, wydawałoby się, że wszystko przyjmują wręcz ze spokojem – mówi Andrzej Słupski. Prof. de Walden-Gałuszko uważa, że taka reakcja jest najbardziej zdradliwa: – Jeśli ktoś wyrzuca z siebie emocje, to dobrze. Jeśli je tłumi, nie potrafi ich wyrazić, to w pierwszej kolejności może potrzebować pomocy. Choć w Polsce coraz więcej się mówi, że lekarz powinien umieć z empatią przekazywać pacjentom złe wiadomości; że choroby somatyczne zwykle mają wpływ na psychikę; choć kolejne kampanie krzyczą, że depresja to też choroba i że należy ją leczyć, to ciągle zbyt mało. Mamy dziś zaledwie 40 certyfikowanych psychoonkologów. Na oddziałach szpitalnych dla chorych na raka pracują też ogólni psycholodzy, którzy powinni reagować na niepokojące symptomy. Nie zawsze tak się dzieje. Magda, córka kobiety, która w depresji umierała na raka, ma żal, że nikt nie skierował jej matki wcześniej na konsultację psychiatryczną. Mimo że kiedy leżała na oddziale onkologicznym, psycholog był u niej trzy razy.