Mieszanka zamiast mleka

Mieszanka zamiast mleka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dzięki badaniom przesiewowym raka piersi można wcześnie wykryć (fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
Wbrew zaleceniom Światowej Organizacji Zdrowia tylko 4 proc. polskich niemowląt przez pierwsze pół roku karmionych jest wyłącznie piersią. Efekt? Rośnie nam pokolenie schorowanych grubasów. Mają w tym swój udział producenci sztucznego mleka.

Marta Spyrczak, mama trojga wcześniaków, z których dwoje żyje z niepełnosprawnością, karmi wbrew lekarzom. Początkowo miała wątpliwości, czy robi dobrze. – Zwłaszcza przy Kaziku, który się urodził w 31. tygodniu ciąży i na OIOM-ie był żywiony pozajelitowo. W jego przypadku zakaz karmienia dostałam na piśmie. Na szczęście mój pediatra kazał mi ten zakaz zignorować i karmię dziecko piersią już 12. miesiąc – opowiada Marta Spyrczak. Piersią wykarmiła też 11-letnią dziś Zuzannę i pięcioletnią Mariannę, które urodziły się w 35. tygodniu. – Jestem przykładem na to, że praktycznie nie ma dziecka, którego się nie da karmić piersią – mówi.

W przypadku Anny Ciborowskiej, 30-latki z Warszawy, zakazu ani przeciwwskazań nie było. Jej Zosia zaraz po narodzinach ssała koncertowo. Niestety, w drugiej dobie dziecko miało problemy z uchwyceniem sutka i płakało. Położne natychmiast przybiegły z buteleczkami mleka modyfikowanego. – Powiedziały, że mam ją dokarmić, bo umrze z głodu – opowiada. Mieszankę odradził jej pediatra. I zaproponował spotkanie z konsultantką laktacyjną. Za pięć spotkań Anna zapłaciła blisko 500 zł, ale dziś karmi piersią. Wśród koleżanek z sali jest jedyna. Pozostałe przerzuciły się na sztuczne karmienie. Bo, wbrew oficjalnie głoszonej pochwale karmienia naturalnego, w polskich warunkach na mieszankę przestawić się jest wyjątkowo łatwo. Więcej: praktyka szpitalna ewidentnie temu sprzyja. Tym bardziej że jej dostępność na oddziałach – zarówno położniczych, jak i pediatrycznych – jest powszechna.

Tani product placement

To także kwestia biznesu. 90-mililitrowe pojemniczki z mlekiem, które Anna dostawała w szpitalu, kosztują placówkę 1 grosz, choć w aptece za tę samą liczbę trzeba zapłacić nawet 4 zł. Dumping? Owszem, ale też pokłosie ustawy o zamówieniach publicznych. – Szpital rozpisuje przetarg i wygrywa ta hurtownia, która zaoferuje najniższą cenę. Sprzedaż poniżej kosztów produkcji jej się opłaci, bo to, co musi dopłacić do zamówienia ze szpitala, zwróci jej się z nawiązką z zamówień aptek. Rodzice zazwyczaj będą już bowiem karmić mieszanką, którą dostali w szpitalu – mówi dr Urszula Bernatowicz-Łojko, neonatolog z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu, członkini międzynarodowego stowarzyszenia lekarzy promujących karmienie piersią Academy of Breastfeeding Medicine i Europejskiego Stowarzyszenia Banków Mleka (EMBA). Owszem, zdarza się, że matki próbują wrócić do karmienia piersią. Często decydują się wspomóc karmienie laktatorem, który w niektórych szpitalach można wypożyczyć. Doświadczenie uczy jednak, że szybko się zniechęcą. Siła szpitalnego product placement jest tak wielka, że niektórzy producenci i hurtownie gotowi są dostarczać mieszanki za darmo. Teoretycznie jest to zabronione. Żeby zapobiec ukrytej reklamie, personel zobowiązany jest też chronić identyfikację produktu i podawaną mieszankę przelewać do pojemnika bez etykiety.

Praktyka uczy jednak, że często zwyczajnie nie ma na to czasu. – Bo kto będzie wydzielał z puszki pół miarki i przesypywał do butelki bez logo, jak można postawić pacjentce na szafce pojemniczek z nakrętką? Co z tego, że 90-mililitrowy, choć noworodek w pierwszym dniu może dostać tylko 5 ml. Jest nas mało i żadna nie ma czasu bawić się w takie rzeczy – mówi nam stołeczna położna. Z ankiety wśród czytelni- czek bloga Hafiji, czyli Agaty Aleksandrowicz, wynika, że aż 70 proc. kobiet zetknęło się w placówkach publicznej służby zdrowia z logotypem producenta mieszanek, czy to w postaci gadżetów reklamowych, czy poradnika karmienia piersią, który ufundował.WHO wydało dokument, który określa zasady reklamowania produktów do żywienia dzieci. Mleko modyfikowane znalazło się na liście artykułów zakazanych w reklamie.

W Polsce zakazem reklamy objęte są jak na razie mieszanki z nr 1 (podawane przez pierwsze pół roku), ale lekarze wiedzą, że nie różnią się one istotnie od „dwójek”, a odbiorcy reklam nie zwracają uwagi na numery. Zdaniem dr Bernatowicz-Łojko skuteczniej zadziałałby zakaz dumpingu. – Gdyby hurtownie nie sprzedawały mieszanek poniżej kosztów produkcji, dyrektorzy szpitali zainwestowaliby w pomoc laktacyjną, ewentualnie mleko od dawczyń z banku mleka – mówi. Z badań prof. Barbary Królak-Olejnik z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu wynika, że do zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), by do końca szóstego miesiąca niemowlę karmić wyłącznie mlekiem z piersi, stosuje się zaledwie cztery procent Polek.

Co prawda tuż po porodzie karmienie piersią rozpoczynają prawie wszystkie matki, ale w dniu wypisu, który przypada najczęściej na trzecią dobę życia dziecka, karmi już tylko 75 proc. W drugim miesiącu karmionych piersią jest już tylko 58 proc., z czego tylko 43,5 proc. wyłącznie w ten sposób, a w czwartym 41 proc. dzieci (29 proc. wyłącznie). Neonatolodzy biją na alarm, że z maluchów żywionych mieszankami mogą wyrosnąć schorowani dorośli. Zgadza się z nimi Igor Radziewicz-Winnicki, wiceminister zdrowia, specjalista od chorób gastrycznych u dzieci. – Mieszanki to proteza żywności dla nieszczęśliwych niemowląt, które nie mogą jeść mleka matki – mówi. – O promocję karmienia piersią zadbaliśmy w rozporządzeniu „Standardy opieki okołoporodowej” – dodaje.

Zapas mleka na odchodne

Rozporządzenie sporo miejsca poświęca opiece laktacyjnej – pomocy w skutecznym karmieniu piersią ze strony położnych i wyszkolonych konsultantów laktacyjnych. – Tyle że do dziś NFZ nie wyodrębnił porady laktacyjnej i w większości szpitali trzeba za nią płacić. A jeżeli jest darmowa, to wyłącznie dzięki dobrej woli dyrekcji, która do tego dokłada – mówi dr Urszula Bernatowicz-Łojko. Jej szpital należy do niewielu w Polsce, które porad laktacyjnych udzielają nieodpłatnie. W większości placówek za pojedynczą wizytę trzeba za nie płacić od 70 do 120 zł, a na jednej zwykle się nie kończy. Dlatego wiele kobiet przerzuca się na mieszanki. – Poważne problemy, takie jak zbyt krótkie wędzidełko podjęzykowe, błonka, która sprawia, że język nie jest w stanie się prawidłowo poruszać, wymagają szybkiej diagnozy i podcięcia już po pierwszym karmieniu, a potem długiej opieki wielodyscyplinarnego teamu złożonego z neurologopedy, neonatologa, fizjoterapeuty i rehabilitanta. W przeciwnym razie dziecku grożą zaburzenia napięcia mięśniowego – w jamie ustnej, a potem w kręgosłupie szyjnym i całym ciele.

Efekt? Późniejsze problemy z mówieniem, bieganiem, rzucaniem, a wreszcie ze zmianami zwyrodnieniowymi w przyszłości. Żeby im zapobiec, z samym konsultantem laktacyjnym trzeba się w takim przypadku spotkać nawet 30 razy – mówi dr Bernatowicz-Łojko. Tyle że mało którą matkę stać na wydatek rzędu 3 tys. zł. A dzieci z wędzidełkiem jest od 2 do 5 procent, czyli około 10 tys. rocznie. Zresztą pieniądze to nie wszystko. Bo nawet zamożni rodzice mogą mieć kłopot ze znalezieniem doradcy laktacyjnego. Ginekolodzy, neonatolodzy i położne ze studiów wychodzą bez pogłębionej wiedzy na temat laktacji, a w pracy nie mają się od kogo uczyć. Konsultanci laktacyjni dokształcają się więc na kursach organizowanych przez Polskie Towarzystwo Konsultantów i Doradców Laktacyjnych i Centrum Nauki o Laktacji. Certyfikat polski ma dziś około 300 osób, tytuł Międzynarodowego Dyplomowanego Konsultanta Laktacyjnego (IBCLC), który może szkolić doradców – około 120. Rodząca musi mieć wyjątkowe szczęście, żeby trafić na dyżur takiego specjalisty.

Często jest więc tak, że zamiast porady szpitale oferują opuszczającym je matkom zapas sztucznego mleka. – Mieszanka jest traktowana jako recepta na każdą bolączkę. Zamiast sprawdzić, czy wędzidełko nie jest zbyt krótkie, i ocenić prawidłowość odruchu ssania podaje się mieszankę – mówi Agata Aleksandrowicz, propagatorka karmienia naturalnego, która od pięciu lat prowadzi jeden z najpopularniejszych blogów parentingowych w Polsce – Hafija.pl. Potwierdza to Ewa Ścierska z Tychów, 30-letnia menedżer w firmie handlowej, która również karmi wyłącznie dzięki własnemu uporowi. – Czwartego dna synek dostał żółtaczki i trafił na oddział noworodków pod lampę ultrafioletową. Kazano mi podawać mleko modyfikowane, dopiero w domu udało mi się znowu przestawić go na pierś – opowiada w rozmowie z „Wprost”.

Z ankiety, którą przeprowadził wśród ponad 4 tys. mam serwis parentingowy Hafi ja. pl, wynika, że dokarmianie dziecka zalecono w szpitalu prawie 50 proc. kobiet. Wiele z nich nigdy już nie wróciło do karmienia piersią.

Więcej możesz przeczytać w 46/2015 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.