Mikrobiolog o COVID-19: Niebawem rekord będzie gonił rekord

Mikrobiolog o COVID-19: Niebawem rekord będzie gonił rekord

Dodano: 
Kobieta w maseczce
Kobieta w maseczce Źródło: Shutterstock / Tomas Ragina
Na obecnym etapie epidemii wskazane są znaczne ograniczenia społeczne, takie jak np. ograniczenie zgromadzeń do minimum - ocenił w rozmowie z PAP mikrobiolog dr Tomasz Wołkowicz z NIZP-PZH.

Wołkowicz przypomniał w rozmowie z PAP, że o jesiennej fali zachorowań mówiło się już dawno, więc notowane ich wzrosty były spodziewane. Zauważył też, że skala wzrostu jest dość duża w całej Europie. „Może być niestety tak, że w bliskiej perspektywie rekord będzie gonił rekord” – ocenił mikrobiolog.

Jego zdaniem to, że sytuacja w związku z koronawirusem się rozwija, jest naturalną koleją rzeczy. „Musimy się z tym liczyć, że w najbliższym czasie może być gorzej” – dodał.

Jak jednak przekonywał, w tej chwili mamy większe moce przerobowe choćby w kwestii diagnostyki. „Ten system został mocno dopracowany od czasu wiosny, gdy wszyscy na świecie dopiero orientowali się w ogóle, jak badać tego wirusa” – wskazał mikrobiolog.

Wirus bardziej zaraźliwy niż wcześniej?

„Teraz jesteśmy lepiej przygotowani i lepiej znamy tego wirusa. To bardzo dobrze, ale teraz też musimy się mierzyć z dużo większymi problemami” – zauważył. „Wydaje się, że sam wirus może też stawać się coraz bardziej zakaźny ale równocześnie coraz mniej groźny. Taki mechanizm jest w biologii normalny, a mechanizmy ewolucji sprzyjają właśnie selekcji wariantów patogenu, które poprzez mniejszą zjadliwość sprzyjają jego rozprzestrzenianiu się” – mówił.

Wołkowicz wyraził nadzieję, że sytuacja nie stanie się na tyle poważna by musiał być rozważany drugi lockdown na kształt pierwszego. Jak jednak zauważył – „zanim rozpoczęłoby się wprowadzanie mocnych restrykcji gospodarczych, to można byłoby, i dziwi mnie trochę, że jeszcze tego nie ma, wprowadzić bardziej profilaktyczne ostrzejsze ograniczenia społeczne”.

Na uwagę, że są wydzielone strefy i wytyczone w nich ograniczenia odparł, że „ograniczenie zgromadzeń ze 150 do 100 osób, to zejście z bardzo dużego zgromadzenia do dużego”. „To nie jest restrykcja” – ocenił. To samo – jego zdaniem – dotyczy ograniczenia do 100 metrów odległości między zgromadzeniami.

Zgromadzenia ograniczone do minimum

„Wszelkie zgromadzenia powinny być ograniczone do minimum, bo 50 osób w strefie czerwonej to jest nadal bardzo dużo” – przekonywał. I tak problemem są zarówno zgromadzenia jak i chociażby transport publiczny czy msze. Warto rozważyć ograniczenia w tych zakresach, w których działania będą relatywnie najmniej dokuczliwe dla gospodarki i społeczeństwa, natomiast mogą pomóc ograniczyć gwałtowne rozprzestrzenianie się wirusa.

Ocenił również, że mniej efektywne i mniej istotne jest wprowadzanie obowiązku noszenia maseczki w otwartej przestrzeni, niż byłoby ograniczenie zgromadzeń. „W wolnej przestrzeni, ale w miejscach gdzie ludzie są blisko, np. pod wiatą przystanku autobusowego, maseczka jest istotna, w zamkniętych pomieszczeniach – bardzo ważna, ale ta konieczność nie przekonuje mnie w otwartej przestrzeni, gdzie nie jesteśmy tak blisko z innymi ludźmi i gdzie można zachować ten dystans” – mówił. „Natomiast warto też zwracać stale uwagę na poprawność noszenia maseczek, która musi zakrywać zarówno usta jak i nos. Na ulicy, w sklepach, w różnych lokalach widać, że maseczki notorycznie są noszone nieprawidłowo, zaś to jest de facto równoznaczne z brakiem tej maseczki” – podkreślił Wołkowicz.

Ekspert zwrócił jednocześnie uwagę, że pozytywnym trendem związanym z epidemią jest wzrost zainteresowania szczepionkami na grypę. „Po tylu latach, kiedy ciężko było zachęcić ludzi do szczepienia, dziś mówimy o problemie z dostaniem tej szczepionki. Specjaliści trąbią o tym od lat, a ludzie dopiero teraz w końcu się na to otworzyli” – mówił. Drugim pozytywem – wskazywał – jest fakt, że być może dzięki zachowaniu obostrzeń, częstszym myciu rąk i noszeniu maseczki mniej będą się rozwijać inne choroby zakaźne. (PAP)

autor: Dorota Stelmaszczyk

Czytaj też:
Koronawirus to nie grypa. Zabił 5 razy więcej osób w ostatnich pięciu latach