Wprost: Minął rok, kiedy został pan ministrem zdrowia. Obejmując resort, przypuszczał pan, że ten rok będzie tak wyglądał?
Adam Niedzielski: Spodziewałem się, że COVID-19 będzie dominował w moich codziennych zajęciach, ale aż takiej dominacji nie przewidywałem. Przychodząc do ministerstwa, postawiłem sobie za cel poprawę systemu opieki zdrowotnej od strony pacjenckiej. Przez ten rok prowadziliśmy prace, które pozwoliły nam wyjść z pakietami różnych rozwiązań, które naprawiają system. Natężenie pandemii i liczba spraw, które trzeba było na bieżąco rozwiązywać, nie pozwoliły jednak na skupienie się nad reformą systemu opieki zdrowotnej.
Powoduje to, że dziś mamy nawarstwienie problemów związanych z deficytem zdrowotnym i z kwestiami finansowo-organizacyjnymi. Musimy teraz wykorzystać czas wyciszenia pandemii, by nadrobić zaległości. I tak też czynimy.
11 września medycy wyjdą na ulice. Uważają, że nakłady na ochronę zdrowia są za małe, 7 proc. PKB powinno być już w 2024 r., a zarobki medyków są zbyt niskie, przez co lekarze i pielęgniarki odchodzą do prywatnej ochrony zdrowia.
Przyznam, że jestem tym protestem zaskoczony z kilku powodów. Pamiętam protesty rezydentów z postulatem zwiększenia nakładów na zdrowie do 6,8 proc. PKB. W wyniku negocjacji prowadzonych przez ministra Łukasza Szumowskiego doszliśmy do 6 proc. PKB. Nie była to tylko deklaracja, pojawił się konkretny zapis ustawowy. Nie podlega dyskusji, że nakłady na ochronę zdrowia trzeba zwiększać i podczas pandemii one znacznie wzrosły, zarówno jeśli chodzi o wynagrodzenia personelu, jak i finansowanie świadczeń dla pacjentów.
W Polskim Ładzie pojawiła się deklaracja o zwiększeniu nakładów do 7 proc. PKB, dziś jesteśmy już po uchwaleniu przez Sejm ścieżki dojścia do tego progu.
Zgodnie z tą nową ścieżką osiągnięcie 6 proc. PKB na zdrowie stanie się faktem rok wcześniej, niż to było zakładane. W reakcji na ustawowy wzrost nakładów do 7 proc. PKB, pojawia się jednak kolejne wyższe żądanie. Taką licytację można prowadzić w nieskończoność, proszę jednak obiektywnie spojrzeć na fakty. Nakłady realnie wzrosły z 80 mld zł w 2016 r. do ponad 120 mld zł w tym roku. To pieniądze, które trafiają do systemu opieki zdrowotnej, w tym m.in. na wynagrodzenia lekarzy, ratowników, pielęgniarek, diagnostów i innych grup medyków. W najbliższych latach dokładamy ekstra kolejne 85 mld zł. Znacząca część tej kwoty będzie przeznaczona na wzrost wynagrodzeń.
Kolejna sprawa: już wcześniej rozpoczęliśmy negocjacje ze wszystkimi grupami zawodowymi na temat ustawy o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia.
Od razu po wygaśnięciu trzeciej fali przygotowaliśmy projekt ustawy, który nie tylko podwyższył wskaźniki, lecz także o pół roku przyspieszył ich wprowadzenie. Zagwarantowaliśmy, że nikt z medyków nie może mieć ustalonej pensji poniżej progu zapisanego w ustawie. Naprawdę zastanawiam się, jakie są intencje tych, którzy dziś protestują, bo z jednej strony mają gwarancję wzrostu wynagrodzeń, z drugiej – gwarancję wzrostu nakładów. Są też kontynuowane rozmowy w Zespole Trójstronnym, chcemy dostosować ścieżkę wzrostu wynagrodzeń do nowego wzrostu nakładów.
Czytaj też:
Adam Niedzielski dla „Wprost”: Opracowujemy nowy model wprowadzania obostrzeń
Protestujący pokazują fakty: zamykanie kolejnych oddziałów szpitalnych z powodu braku kadr, wypowiadanie umów przez ratowników medycznych, odchodzenie lekarzy do prywatnych placówek, gdzie oferuje się im lepsze zarobki.
Musimy oddzielić to, co możemy dziś zrobić – czyli zagwarantować zwiększanie nakładów na zdrowie, wzrost wynagrodzeń – od deficytu kadr medycznych, którego nie da się zlikwidować z dnia na dzień. Robimy wszystko, by zniwelować brak kadr: zwiększamy nakłady na szkolnictwo, rośnie liczba miejsc na studiach medycznych, są otwierane kolejne kierunki, staramy się podnieść atrakcyjność zawodu. Efekty pojawią się jednak dopiero za kilka lat. I to chyba każdy z nas wie. Tu działa się długofalowo.
W czasie pandemii dramatycznie spadła liczba badań profilaktycznych w onkologii. Od 1 lipca wszedł w życie program Profilaktyka 40 Plus. Na razie jednak skorzystało z niego niewiele osób. Jak zachęcić Polaków do badań?
To trudne zagadnienie. Jeszcze gdy pracowałem w NFZ, uważałem, że powinno nastąpić przesunięcie akcentów z medycyny naprawczej na profilaktykę – na różnym poziomie, zarówno jeśli chodzi o styl życia, jak i o badania profilaktyczne.
Oceniłbym, że poziom medycyny naprawczej w Polsce jest dobry, w niektórych przypadkach nawet bardzo dobry, z uwagi na świetnych specjalistów. Jeśli jednak chodzi o profilaktykę, to jesteśmy w ogonie Europy.
Wystarczy spojrzeć na szczepienia przeciw grypie (szczepiło się ok. 2 proc. osób). Uczestnictwo w programach przesiewowych jeszcze przed pandemią było na niskim poziomie, a przez pandemię profilaktyka została niestety jeszcze bardziej zaniedbana. Chcemy to odbudować. Program Profilaktyka 40 Plus ma zachęcić Polaków do zainteresowania się swoim zdrowiem i podejściem profilaktycznym. Program wystartował 1 lipca, chciałbym, żeby przebadało się w ramach niego co najmniej 2 mln osób. Na razie mamy 10 proc. tej liczby.
Pojawiały się opinie, że program Profilaktyka 40 Plus obejmuje za mało badań. Może jest za mało atrakcyjny?
Pakiet badań miał przede wszystkim zachęcić do zainteresowania się tematem własnego zdrowia. Gdyby był jeszcze bardziej rozbudowany, to odsetek osób korzystających byłby minimalny. Profilaktyka jest ważna nie tylko z powodu pandemii, lecz także dlatego, że jesteśmy starzejącym się społeczeństwem.
Medycyna naprawcza nie sprosta wyzwaniom i oczekiwaniom pacjentów, jeśli nie postawimy na profilaktykę. Nie marnowaliśmy okresu wakacyjnego: NFZ przez cały czas organizował w całej Polsce pikniki zdrowotne, podczas których każdy mógł się przebadać.
A od września rozpoczniemy dużą akcję informacyjną na temat badań Profilaktyka 40 Plus. Sam zamierzam wziąć w nim udział, by zachęcić innych.
Znajduje pan dziś czas na to, żeby zająć się profilaktyką, jeździć na rowerze, biegać?
Staram się. Miesiąc temu wróciłem do biegania i jazdy na rowerze.
Jednym z powodów wysokiej śmiertelności w Polsce z powodu COVID-19 był fakt, że stan naszego zdrowia był gorszy niż mieszkańców wielu krajów Europy. To jeden z powodów, dlaczego warto stawiać na profilaktykę?
Jeśli pandemia uderza w społeczeństwo o słabszym stanie zdrowia, to jej żniwo jest większe. Pandemia obnaża niedoskonałości zdrowia. Jednak przyczyny wysokiej śmiertelności w Polsce są dużo bardziej złożone. Wielu lekarzy zajmujących się leczeniem chorych na COVID powtarzało, że pacjenci zbyt późno trafiali do szpitala, gdy konieczne było już podłączenie do respiratora.
Często leczyli się w domu różnego typu metodami, które może same w sobie nie są szkodliwe, jednak opóźniały moment dotarcia do szpitala.
Kolejna rzecz to ograniczona dostępność ochrony zdrowia. Fale jesienna i wiosenna były bardzo wysokie, duża część lekarzy i placówek medycznych musiała zaangażować się w walkę z COVID. W pewnym momencie mieliśmy w systemie covidowym 46 tys. łóżek szpitalnych. W Polsce w sumie jest ok. 180 tys. łóżek szpitalnych, z tego 80 tys. – w szpitalach specjalistycznych, które nie mogły być przeprofilowane. Tak więc prawie połowę infrastruktury przekształciliśmy na oddziały covidowe. Nie mogły one leczyć innych chorych. Niestety to jest obraz tego, jak epidemia uderza w ochronę zdrowia.
Czytaj też:
Adam Niedzielski: Na COVID-19 umierają praktycznie tylko niezaszczepieni
Niedawno ukazał się projekt długo oczekiwanej ustawy o jakości. Eksperci ją chwalą, ale z drugiej strony obawiają się, że NFZ będzie swego rodzaju „superpowerem”, który zdecyduje o kontrakcie, oceni go, zapłaci. Cała władza w jednych rękach. Dlaczego takie rozwiązanie?
Jakość nie ma być „kwiatkiem do kożucha”, tylko elementem systemu, ma być kontrolowana, rozliczana i finansowana. Nie ma funkcjonować na zasadzie hobbystycznej. Jakość ma ocenić płatnik, który ją finansuje.
Samo monitorowanie leczenia poprawi jego jakość?
W każdej dziedzinie nauki o zarządzaniu to się sprawdza: jeśli zaczyna się coś mierzyć i monitorować, to natychmiast widać efekty. Z mojej perspektywy jako osoby, która pracowała w różnych sektorach, mogę stwierdzić, że proces mierzenia jakości w ochronie zdrowia i wykorzystywania tej wiedzy jest słabo zaawansowany.
Do tej pory koncentrowano się wyłącznie na parametrach klinicznych, które moim zdaniem są zbyt wąskie, by oceniać podmioty lecznicze, ponieważ bardzo ważny jest również sposób traktowania pacjenta i jego poczucie bycia otoczonym opieką.
Ustawa o jakości ma dwa fundamentalne cele. Pierwszy: monitorowanie, żeby móc porównać swoją placówkę z innymi; drugi: wprowadzenie jakości do systemu. Dlatego ocena jakości ma trafić do NFZ i dlatego w ustawie znajdą się podstawy prawne do płacenia za wynik leczenia.
Pacjent będzie mógł porównać, gdzie lepiej się leczyć?
Już wprowadziliśmy takie elementy, jeśli chodzi o onkologię i okulistykę, chcemy nadal iść w tym kierunku. Pacjent będzie mógł dokonywać świadomego wyboru, a NFZ mu w tym pomoże. Ośrodki, które będą spełniały kryteria jakości, albo otrzymają premię, czyli będą miały więcej płacone, albo będą korzystały z przywilejów zniesienia limitów. Takie dwie nagrody będą za spełnienie postulatu jakości.
Pytałam o rok bycia ministrem: gdyby miał pan podsumować ten rok: co uznałby pan za największy sukces?
Że to wszystko przeżyłem… (śmiech) A na poważnie, to zbudowaliśmy całą logistykę pandemicznych działań w ochronie zdrowia. Nasz system wytrzymał graniczne obciążenie. Nie zawiódł żaden element.
Oczywiście incydentalne problemy się zdarzyły, ale całość zafunkcjonowała jednak bardzo dobrze.
Jakie najważniejsze zmiany chciałby pan jako minister wprowadzić w systemie ochrony zdrowia?
Oprócz zwiększania nakładów na ochronę zdrowia flagowe są dla mnie dwa projekty. Pierwszy to wprowadzenie ustawy o jakości, a przede wszystkim wprowadzenie jakości do rozliczeń. To nie był przypadek, że projekt ustawy o jakości ukazał się przed ustawą o 7 proc. PKB na zdrowie. Wprowadzenie ustawy o jakości pozwoli zweryfikować, czy dobrze wydajemy pieniądze w ochronie zdrowia.
Za mój drugi flagowy projekt uważam reformę systemu szpitalnictwa, gdyż dziś jest on rozdrobniony, źle sprofilowany i działa chaotycznie.
Trzeba doprowadzić do konsolidacji szpitali, właśnie m.in. dlatego że mamy niedobory kadr medycznych. Nie możemy dopuszczać do sytuacji, kiedy istnieje wiele podmiotów konkurujących ze sobą w sposób niezorganizowany, oferując pacjentom pomoc w takim samym zakresie i „podbijając” tylko wynagrodzenia personelu. Musimy dobrze wyprofilować pojedyncze jednostki lecznicze, które powinny mieć komplementarne oferty dla pacjentów, tak by mogli oni uzyskać taką pomoc, jaka jest im potrzebna. Oba projekty są typowo propacjenckie, bo pacjent w systemie ochrony zdrowia jest najważniejszy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.