Prof. Witkowski: Rośnie śmiertelność z powodu chorób serca w Polsce

Prof. Witkowski: Rośnie śmiertelność z powodu chorób serca w Polsce

Dodano: 
Prof. Adam Witkowski, prezes PTK, kierownik Kliniki Kardiologii i Angiologii Interwencyjnej w Narodowym Instytucie Kardiologii
Prof. Adam Witkowski, prezes PTK, kierownik Kliniki Kardiologii i Angiologii Interwencyjnej w Narodowym Instytucie Kardiologii Źródło: Materiały prasowe
W 2020 r. liczba zgonów z powodu chorób serca w Polsce wzrosła o 17 proc. - Myślę, że niestety będzie gorzej. Śmiertelność w ostatnim roku wzrosła na skutek nieleczenia wszystkich zawałów serca, odwlekania planowych zabiegów, oczekiwania, aż epidemia wygaśnie. Niestety, zabiegów planowych w kardiologii nie można odkładać - mówi prof. Adam Witkowski, prezes PTK, kierownik Kliniki Kardiologii i Angiologii Interwencyjnej w Narodowym Instytucie Kardiologii.

Panie profesorze, dlaczego pandemia COVID-19 tak niekorzystnie wpłynęła na pacjentów kardiologicznych?

Niestety, faktem jest, że pandemia bardzo niekorzystnie odbiła się na sytuacji pacjentów z chorobami sercowo-naczyniowymi. Z raportu Ministerstwa Zdrowia wiemy, że największy przyrost zgonów w 2020 r. (aż o prawie 17 proc.) był spowodowany właśnie chorobami układu krążenia.

Szpitale, szczególnie w okresie nasilenia fal epidemii, były nastawione przede wszystkim na leczenie pacjentów zakażonych COVID-19, ograniczały więc liczbę przyjęć pacjentów do planowych procedur kardiologicznych. Spadła również liczba leczonych ostrych zawałów serca, co również musiało się odbić na wzroście śmiertelności, a także na wzroście liczby osób z niewydolnością serca. Mimo pandemii apelowaliśmy, żeby nie wstrzymywać pilnych przyjęć do szpitala. Przeprowadzaliśmy też kampanie informacyjne dla pacjentów, żeby nie lekceważyli bólu w klatce piersiowej i zgłaszali się do szpitala. Wspólnie z Ministerstwem Zdrowia zorganizowaliśmy kampanię Nie#ZostańwDomuzZawałem, która – mam nadzieję – przekonała pacjentów, by nie wahali się dzwonić na pogotowie w razie podejrzenia zawału serca. To samo dotyczyło udarów mózgu. Choć faktycznie było niewielkie ryzyko zakażenia w szpitalu, to jednak przeczekiwanie w domu zawału serca czy innego ostrego stanu kardiologicznego jest o wiele bardziej niebezpieczne.

Pandemia spowodowała też zahamowanie zmian organizacyjnych w kardiologii. Nie wszedł do tej pory w życie długo oczekiwany program koordynowanej opieki nad chorymi z niewydolnością serca, czyli KONS.

Nie udało się niestety wprowadzić KONS – programu koordynowanej opieki nad chorymi z niewydolnością serca. Bardzo tego żałuję. W opracowanie tego programu zostało włożone wiele pracy, był on już dopracowany w szczegółach, miał wchodzić w życie, zostało to ogłoszone. Niestety, nie jest realizowany. Zapewne zostanie on częściowo zrealizowany w pilotażowym programie sieci kardiologicznej. Bardzo dobrze, że pojawiła się koncepcja sieci, warto jednak zauważyć, że nie zostało w niej dokładnie określone, co zrobić z chorym po wypisie ze szpitala. Brakuje koordynowanej opieki, która jest np. w programie KOS-Zawał dla pacjentów po zawale serca. Ministerstwo zapowiada, że gdy pilotaż ruszy, to być może uda się wprowadzić program opieki koordynowanej w części dotyczącej pacjentów z niewydolnością serca.

Ministerstwo Zdrowia zapowiada jednak wejście w życie pilotażu sieci kardiologicznej. Czy dzięki temu pacjenci z niewydolnością serca będą objęci opieką?

W ramach Krajowej Sieci Kardiologicznej mówi się o czterech obszarach: niewydolności serca, wadach zastawkowych, nadciśnieniu tętniczym opornym na leczenie farmakologiczne, zaburzeniach rytmu serca. Niektóre procedury w tych obszarach nie będą wliczane w limit ryczałtowy, tylko będą finansowane poza ryczałtem. Mają być stworzone szybkie ścieżki diagnostyczne, zintensyfikowana współpraca z lekarzami pierwszego kontaktu, pojawią się koordynatorzy diagnostyki i leczenia, infolinia. Jeśli to wszystko zadziała, to sieć kardiologiczna przyczyni się do sprawniejszej diagnostyki i leczenia. Mam nadzieję, że będzie można również dołączyć do tego koordynowaną opiekę nad chorymi z niewydolnością serca. Program pilotażowy jest zaprojektowany na 18 miesięcy, następnie ma być zrobiona ewaluacja jego efektów.

W 2019 r. wszedł w życie program leczenia hipercholesterolemii rodzinnej. Wszyscy bardzo się z niego cieszyli, jednak leczonych w ramach tego programu jest obecnie tylko ok. 200 pacjentów. Dlaczego tak niewielu, skoro chorych jest co najmniej kilkadziesiąt tysięcy, a z nowoczesnych leków mogliby skorzystać też pacjenci, u których innymi sposobami nie udaje się obniżyć poziomu cholesterolu do bezpiecznego stężenia?

Przyczyn jest wiele; jedną z nich są bardzo restrykcyjne, wyśrubowane kryteria włączenia do programu i przez to ograniczone możliwości leczenia nowymi terapiami. Te kryteria mogą nie pozwalać części pacjentów na korzystanie z programu, choć odnieśliby z niego bardzo duże korzyści. Faktem jest też, że nie wszyscy pacjenci chcą uczestniczyć w programach lekowych; nie wszyscy mogą sobie pozwolić na tak częste wizyty u lekarzy. Kolejną przyczyną jest fakt, że jest to dodatkowy obowiązek dla lekarzy i dodatkowa sprawozdawczość. Myślę, że należy rozmawiać z Ministerstwem Zdrowia, by ten program poprawić i uelastycznić kryteria wejścia do programu: powinny one być zbliżone do zaleceń Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Na pewno spowodowałoby to wzrost liczby pacjentów korzystających z programu; zarówno chorych z hiperlipidemią rodzinną, jak chorych bardzo wysokiego ryzyka sercowo-naczyniowego.

W czasie pandemii mniej było w szpitalach pacjentów z ostrymi incydentami sercowo-naczyniowymi, a także tych, u których przeprowadzano planowe zabiegi. A jak sytuacja wygląda obecnie? Pacjenci szturmują szpitale?

Powiedziałbym, że leczenie i diagnostyka w okresie pandemii zostały zamrożone, a teraz powoli zaczyna się to odmrażać. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że mamy epidemię COVID-19. Mamy też pacjentów, którzy muszą być leczeni, nie mogą czekać. Sądzę, że jeśli nie wydarzy się jakaś katastrofa, wirus nie zacznie znów zbierać żniwa w swojej nowej odmianie, wszystko będzie wracało do normalności. Przyjmujemy pacjentów normalnie, choć staramy się zmniejszyć liczbę chorych w salach szpitalnych. Nie zawsze to się jednak udaje, gdyż staramy się „nadrabiać zaległości”. Będziemy coraz bardziej normalnie funkcjonować, trzeba będzie przyzwyczaić się do koronawirusa, tak jak przyzwyczailiśmy się do grypy.

Jak będzie wyglądało serce Polaka po pandemii? Jeszcze przed epidemią COVID-19 umieraliśmy częściej niż mieszkańcy Europy Zachodniej z powodu chorób serca i naczyń.

Myślę, że niestety będzie gorzej. Już widzimy, że śmiertelność w ostatnim roku wzrosła na skutek nieleczenia wszystkich zawałów serca, odwlekania planowych zabiegów, oczekiwania, aż epidemia wygaśnie, to wtedy przyjmie się chorych. Przez to narastają kolejki do zabiegów planowych. Niestety, zabiegów planowych w kardiologii nie można odkładać. Część chorych, którzy mieli być leczeni planowo, np. z powodu zwężenia zastawki aortalnej, nie doczekała leczenia. Zmarli albo ich stan pogorszył się na tyle, że musieli być leczeni w trybie pilnym, a takie leczenie zawsze daje gorsze wyniki niż leczenie planowe. Liczba planowych zabiegów kardiologii inwazyjnej spadła o ponad 70 proc.

Jeszcze przed pandemią, w ostatnich trzech latach, w Polsce wyhamował trend spadku śmiertelności z powodu chorób układu sercowo-naczyniowego. Nie spadała śmiertelność, a to oznacza, że musimy coś zmienić. Mamy nadzieję, że programy opieki koordynowanej, sieć kardiologiczna, zmienią tę sytuację. Od lat czekamy też na nowoczesne terapie w leczeniu pacjentów z niewydolnością serca, z migotaniem przedsionków. Zawsze słyszymy argument, że liczba chorych kardiologicznych jest tak duża, że to będzie dużo kosztować. To prawda, jednak albo zwiększymy nakłady na ochronę zdrowia i na nowoczesne terapie, albo będziemy szybciej umierać. Te terapie na pewno poprawiłyby efektywność leczenia, oczywiście pod warunkiem że byłoby to połączone z poprawą opieki. Chory musi mieć systematyczne kontrole, plan leczenia, by nie pojawiały się zaostrzenia choroby.