Aleksandra Zalewska – Stankiewicz, „Wprost”: „Bezstresowe wychowanie” i „zimny chów” – to dwa określenia, które wydają się być charakterystyczne dla Skandynawii. Ile jest w nich prawdy?
Joanna Pilarczyk:Dzieci skandynawskie zaleca się wychowywać bezstresowo, aby w trakcie swojego rozwoju nie wypadały z tzw. „okna tolerancji”. Pod tym pojęciem kryje się pewien zakres emocjonalnej intensywności, której jest w stanie doświadczyć dany człowiek. Jeśli dziecko przekracza granice „okna”, jego mózg automatycznie przechodzi w tryb „walcz i uciekaj”. W konsekwencji zestresowane dziecko nie jest w stanie się uczyć i rozwijać emocjonalnie.
W Polsce zaraz pojawiłby się zarzut, że jest to nadmierne „cackanie się” z uczniem.
W Polsce panuje odwrotna tendencja. Dzieciom stawia się ciągłe wyzwania, często ponad ich siły i poziom rozwojowy, a uczniowie dodatkowo rywalizują ze sobą. W efekcie hamuje się ich rozwój emocjonalny i społeczny. W konsekwencji wyrastają świetni matematycy czy informatycy, którzy są niedojrzali emocjonalnie.
A wspomniany przeze mnie „zimny chów”. To właściwe określenie?
Być może pokolenie współczesnych pięćdziesięcio czy sześćdziesięciolatków było powściągliwe w kwestii okazywania uczuć swoich dzieciom. Myślę, że wtedy nie było tak dużej koncentracji na rozwoju emocjonalnym dzieci jak teraz i mniej się o tym mówiło. Jeśli chodzi o młodszych rodziców, jest wręcz odwrotnie. W rodzinach nie brakuje bliskości.
Poza tym to, co w kulturze polskiej jest odbierane jako „chłód emocjonalny”, tutaj jest widziane jako adekwatna regulacja emocji, dostosowana do danej sytuacji.
W Norwegii dużo mówi się o tym, aby na smutek reagować dotykiem czy przytuleniem i zaleca się pocieszanie dziecka, gdy płacze.
W Skandynawii świadomość rodzicielska wzrasta, dostosowana jest do najnowszych badań dotyczących teorii przywiązania i podejścia skoncentrowanego na emocjach.