Poświęciła swoje życie zawodowe walce z koronawirusem, trzymała za ręce umierających. To jednak okazało się zbyt dużo dla jej psychiki. Trisha odebrała sobie życie, choć miała w planach ślub z narzeczonym Paulem w Nowym Jorku. Mieli się pobrać, jak tylko skończy się pandemia. Siostra kobiety, Tammy Lou dodała, że pielęgniarka zostawiła po sobie w życiu bliskich wyrwę, której nikt i nic już nie wypełni.
Jej śmierć była szokiem dla rodziny i współpracowników
Trisha pochodziła z Bangor w północnej Walii i pracowała w szpitalu w swoim rodzinnym mieście. Później przeniosła się na inny oddział – urazowy i ortopedyczny w szpitalu w Wolverhampton, jednak nie okazało się to pomocne. Jej bliscy dodają, że zawsze pozostawiała po sobie pozytywne wrażenie, nawet jeśli ktoś spotkał ją tylko raz w życiu. Miała osobowość pełną energii i entuzjazmu, w pracy towarzyszyła jej determinacja. Zawsze robiła wszystko, by pomóc innym, dlatego jej odejście tak zaskoczyło bliskich i współpracowników – z zewnątrz wydawało się, że wszystko jest w porządku.
Obecnie siostra Trishy zbiera fundusze na pokrycie kosztów pogrzebu i cele charytatywne.
Czytaj też:
Pandemia samotności: Jak rok bez przytulania wpływa na ludzką psychikę?