Jak walczyć z otyłością?
Artykuł sponsorowany

Jak walczyć z otyłością?

Dodano: 
Emilia Modrzyńska, ambasadorka kampanii społecznej „Porozmawiajmy szczerze o otyłości”
Emilia Modrzyńska, ambasadorka kampanii społecznej „Porozmawiajmy szczerze o otyłości” Źródło:Materiały partnera
– Czasem widzę, jak w sieci ludzie na diecie, czasem już leczący się z powodu otyłości, prześcigają się, porównują, kto ile schudł i w jak krótkim czasie. A moje doświadczenie mi mówi, że za szybką utratą wagi idzie szybki jej powrót. A tu chodzi o to, że mam zmienić coś na zawsze. Nawet jeśli zmiana potrwa rok dłużej, warto wytrwać. Dla zdrowia – mówi Emilia Modrzyńska, ambasadorka kampanii społecznej „Porozmawiajmy szczerze o otyłości”.

Jak się żyje w Polsce z otyłością?

Wystarczyłoby, żebym zacytowała kilka komentarzy, które pod konkretnymi historiami ludzi walczących z chorobą otyłościową można czytać. Cały czas pokutuje przekonanie, że to wszystko „wina grubasów”, bo są leniwi, zapuścili się… A przecież „wystarczyłaby dieta i siłownia”, by znów zeszli kilka rozmiarów w dół.

Zresztą sama przez prawie 40 lat życia sądziłam, że skoro staję się coraz cięższa, to tylko i wyłącznie moja wina, bo to „ja nie daję rady”.

Kiedy pani zmieniła nastawienie?

Zaczęło się od tego, że trafiłam na wywiad z profesorem Bogdańskim, specjalistą od leczenia otyłości. Pamiętam doskonale, jak kilka razy do niego wracałam, wczytywałam się w słowa eksperta, bo pierwszy raz spotkałam się wtedy z określeniem, że otyłość jest chorobą.

Potem trafiłam do gabinetu profesora, bo gdy odkryłam, że przyjmuje w moim mieście – już nie było wymówek. I tak, krok po kroku, czytając na temat otyłości coraz więcej, ale przede wszystkim dzięki wizycie u pana profesora, jego podejściu do mnie jako pacjenta – uwolniłam się od poczucia winy. A zaczęłam leczyć.

Dziś jest pani nawet ambasadorką kampanii „Porozmawiajmy szczerze o otyłości".

W czasie jednej z wizyt profesor zapytał, czy chciałabym zaangażować się w takie działania. Wiedział, że jestem pedagogiem, jak ważne jest dla mnie przekazywanie zweryfikowanych informacji. I tak, choć wtedy dość spontanicznie, powiedziałam „tak”. Uznałam, że skoro chwilę wcześniej sama nie miałam pojęcia o chorobie otyłościowej, być może dzięki mojemu zaangażowaniu i opowiadaniu swojej historii – ktoś inny dowie się o swoim problemie i dostanie narzędzia do tego, by podjąć leczenie. Może mój głos ułatwi komuś szukanie pomocy.

Ale mówiąc głośno o swojej chorobie ściąga też pani na siebie nieprzychylne komentarze.

Ja je naprawdę doskonale znam. Zresztą, tak jak mówiłam wcześniej, przez wiele lat sama sobie „dowalałam”, byłam swoją własną „hejterką”.

Nigdy nie byłam szczupłym dzieckiem, przez wiele lat byłam wyższa i cięższa od koleżanek, a potem zostałam tylko cięższa. Nigdy nie umiałam zaakceptować powiększającego się ciała, bo ja się po prostu w nim źle czułam. Było mi trudniej funkcjonować, nie umiałam sobie wytłumaczyć, że jest świetnie, bo świetnie nie było. Za to pojawiało się coraz więcej ograniczeń.

Jakich?

Czasem całkiem prozaicznych, jak wiązanie butów, czy kupno ubrań w sklepie, w którym rozmiarówka kończyła się na 42. Wchodząc po schodach czułam, że bolą mnie nogi. To były delikatne symptomy, że jednak jest organizmowi za ciężko. Poza tym z każdym kolejnym rokiem przybywał mi kilogram, czy dwa. Kilka kilogramów zostało po ciąży…

Podejmowała pani próby odchudzania?

Wzięłam udział w maratonie dietetycznym. Były kilkunastodniowe superdiety, kopenhaska, Dukan, inne modne rozwiązania. Dopiero po czasie zrozumiałam, że miałam naprawdę sporo szczęścia, skoro żadna z nich nie odbiła się na moim zdrowiu. W każdym razie chudłam, a potem tyłam, i to z nawiązką. I za każdym razem temu ponownemu tyciu towarzyszyło potworne uczucie porażki, czułam że zawaliłam. Aż w końcu, całkiem niedawno, stanęłam na wadze i zobaczyłam trzycyfrowy wynik.

Na szczęście przyszła diagnoza...

Dostałam ją w takim momencie życia, kiedy najdotkliwiej odczuwałam bezsilność. W ciągu pół roku przytyłam kilkanaście kilogramów. A diagnoza dała mi nadzieję, że mogę mieć nowe otwarcie. W pewnym sensie poczułam ulgę. Zresztą mówiłam wtedy profesorowi, że stoję nad przepaścią, że potrzebuję pomocy, wsparcia.

I to wszystko dostałam. Proszę sobie wyobrazić, że to profesor jako pierwszy zlecił mi krzywą insulinową, nikt wcześniej tego badania nie sugerował. Wszystkie te działania pozwoliły mi uwierzyć, że będę w stanie kontrolować chorobę. Bo o ile wyleczyć jej do końca nie można, to można ją kontrolować. I na tym dzisiaj się skupiam.

W tym kontrolowaniu pomagają leki? To przełom w podejściu do otyłości?

Pamiętam dokładnie, jak profesor powiedział: „Kwalifikuje się pani do farmakologicznego leczenia otyłości”. Przyznam, że wtedy nic o nim nie wiedziałam, pewnie nawet nie przypuszczałam, że są takie możliwości.

Aż dostałam receptę na lek, który sprawia, że mój stosunek do leczenia się zmienia. Nie mam napadów głodu, dużo szybciej się najadam. Powiedziałam ostatnio mężowi, że w końcu domyślam się, jak się czuje osoba zdrowa.

Wiele osób obawia się farmakoterapii, wczytuje się w fora, na których ludzie straszą się działaniami niepożądanymi...

Ja ufam lekarzom. Poza tym, gdyby na szali postawić zagrożenie dla zdrowia powodowane otyłością, a ewentualne działania niepożądane leku, to i tak bilans wypada na korzyść leku.

Dlatego, gdy ktoś dzisiaj pyta mnie o farmakologiczne leczenie otyłości mówię od razu, by najpierw poszukać lekarza. Dobrego specjalisty, który będzie w stanie takim leczeniem pokierować. Polecam stronę ootylosci.pl, tam można znaleźć listę najlepszych specjalistów od otyłości w kraju.

Ale farmakologia to nie czarodziejska różdżka. Chodzi o zmianę nawyków, holistyczne podejście.

I leczenie bardzo pomaga wprowadzać te zdrowe nawyki, albo – jak w moim przypadku – w nich wytrwać. Cały czas jestem też pod opieką dietetyka, co nie oznacza, że czasem żywieniowo nie zbłądzę.

Chyba najważniejsze jest, by po każdym takim zakręcie wychodzić na prostą, nie dołować się tym?

Dość trudnym tematem w leczeniu otyłości jest presja. Osoby, które chorują na otyłość doświadczają w swoim życiu wielu opresyjnych sytuacji związanych z nadprogramowymi kilogramami. Chcąc z nimi walczyć, narzucają sobie czasem potworny reżim. A gdy nie wytrwają w nim, mają wrażenie, jakby świat się zawalił. A przecież czasami wydarzają się w życiu rzeczy, które wybijają nas z rytmu, trudno budować nowe nawyki, gdy ma się np. problemy rodzinne, problemy w pracy, jakieś zawirowania… Gdy ktoś ma skłonności do choroby otyłościowej, nie jest pod opieką lekarza, takie sytuacje stają się okazją do tego, by choroba się rozwijała.

Dlatego tak ważne jest, by trafić na specjalistów, którzy dbają o relacje z pacjentem. Ja dzisiaj ze strony i lekarza, i dietetyczki nie odczuwam presji, mogę sobie pozwolić na błąd i psychicznie łatwiej jest mi wracać na dobre tory.

Jest jeszcze jedna rzecz: porównywanie się z innymi. Czasem widzę, jak w sieci ludzie na diecie, czasem już leczący się z powodu otyłości, prześcigają się, porównują, kto ile schudł i w jak krótkim czasie. To bywa deprymujące. A moje doświadczenie mi mówi, że za szybką utratą wagi idzie szybki jej powrót. A tu chodzi o to, że mam zmienić coś na zawsze. Nawet jeśli zmiana potrwa rok dłużej, warto wytrwać. Dla zdrowia.

Zdrowie najbardziej motywuje panią do działania?

Udział w kampanii trochę też. Jest dla mnie dodatkową motywacją, by się nie poddawać, nie dać się pokonać chorobie.

Artykuł powstał we współpracy z Novo Nordisk będącym mecenasem kampanii edukacyjnej „Porozmawiajmy szczerze o otyłości”.

Czytaj też:
Otyłość: choroba poważniejsza, niż myślisz. Tu nie wystarczy „jeść mniej”
Czytaj też:
Blaski i cienie diety ketogenicznej. Czy jest dla ciebie? Ekspertka wyjaśnia