Niedawno skończyła 40 lat. Gdyby nie choroba, z pewnością pracowałaby w swoim zawodzie. Jest wizażystką, więc pewnie malowałaby do ślubu panny młode, wykonywała sceniczne makijaże i dalej rozwijała swoją pasję. Tak się jednak nie stało.
– Choroba zabrała mi marzenia, poczucie pewności siebie i możliwość rozwoju. Z jej powodu przez sześć lat nie wychodziłam z domu – wspomina pani Katarzyna.
Odnalazła w sobie siłę dopiero dzięki grupie wsparcia dla pacjentów z nadwagą i chorobą otyłościową, którą prowadzi od pięciu lat na Facebooku oraz zarejestrowanej przed rokiem Fundacji na Rzecz Leczenia Otyłości.
– Poczułam się znów potrzebna. Zobaczyłam, że jestem w stanie pomóc wielu ludziom. To mi pomogło przetrwać i odzyskać wiarę w siebie. Zbudowało mnie i umocniło – mówi.
Kiedy i jak to się zaczęło?
Pani Katarzyna już w przedszkolu odstawała od swoich rówieśników. Różniła się od nich wyglądem i gorszą sprawnością. Już wtedy miała problem z ubraniami. Pamięta zawody sportowe, na które musiała pożyczyć dres od starszego o półtora roku brata, bo nie mieściła się w rozmiarze odpowiednim dla jej wieku. W szkole podstawowej było jeszcze gorzej, bo jej masa ciała ciągle rosła, i to w zastraszającym tempie. W wieku 11 lat ważyła już 82 kilogramy. Podejrzewano u niej chorobę Cushinga, której jednym z objawów jest nadmierna masa ciała. W Instytucie Matki i Dziecka podjęto wtedy u niej próbę redukcji masy ciała. Zaproponowano konsultację u dietetyczki. Wizytę u niej pamięta do dziś i zawsze, kiedy zamyka oczy, widzi, jak siedzi z mamą przy stoliku, a dietetyczka tłumaczy jej, że powinna przejść na rygorystyczną dietę i jeść bardzo małe porcje.
– Nie wytrzymałam długo na tej diecie. Byłam dzieckiem i nie rozumiałam, dlaczego mam sobie wszystkiego odmawiać – wspomina.
Kiedy miała 12 lat, jej waga sięgnęła 103 kilogramów – w ciągu roku przytyła 21 kilogramów! Trafiła wtedy do szpitala z powodu złuszczenia głowy kości udowej. Lekarz, który ją zoperował, powiedział, że naprawił nogę, ale jeżeli nadal będzie tyła, to ta noga nie wytrzyma i znów będzie chora, a ona nigdy nie założy butów na obcasie, jak inne dziewczęta. Dał do zrozumienia, że to jej wina i że musi przestać tyle jeść.
Wiele razy słyszała, że powinna „wziąć się za siebie”. Że gdyby jadła mniej i więcej się ruszała, na pewno by schudła. Z czasów szkoły podstawowej w jej pamięci na zawsze pozostanie bal ósmoklasisty. Nikt nie chciał z nią zatańczyć poloneza. Ostatecznie do tańca poprosił ją wychowawca.
– Było mi bardzo przykro. Czułam się gorsza, słabsza i… niepełnowartościowa – mówi pani Katarzyna.
Takich przykrych sytuacji było więcej. Dobrze pamięta, jak któregoś dnia po powrocie z przerwy wróciła do klasy, usiadła w swojej ławce, otworzyła piórnik i zobaczyła w nim zdjęcia kobiet w zaawansowanym stadium choroby otyłościowej. Takich osób nie widywało się w tamtym czasie na ulicach. To było dla niej bardzo traumatyczne przeżycie.
– Nawet dziś, kiedy o tym mówię, zaczynam się jąkać – mówi.
W liceum było jeszcze gorzej. Jak zły sen wspomina mikołajki. To była pierwsza klasa, pamięta, że siedziała wtedy na korytarzu i widziała, jak wnoszą prezenty do sali. Jeden z nich był zapakowany w czarny worek na odpady i obwiązany czerwoną wstążeczką.
– Byłam przekonana, że to prezent dla mnie. I nie myliłam się. Wyszłam na środek klasy, otworzyłam ten worek, a w nim było różowe, plastikowe krzesełko dla bardzo małego dziecka – wspomina pani Katarzyna, dodając, że nie potrafi tego zapomnieć.
Z powodu tego traumatycznego przeżycia, z ciśnieniem przekraczającym 200/100, wylądowała w gabinecie pielęgniarki, a jej mamę wezwano do szkoły, żeby ją odebrała.
– Nie potrafię o tym wszystkim spokojnie rozmawiać. Od razu lecą mi łzy, tak samo jak wtedy – przyznaje.
Czy brała pod uwagę zmianę szkoły? Nie, bo była przekonana, że gdziekolwiek by się nie przeniosła, to wszędzie będzie tak samo. Na pewno spotka się z przejawami dyskryminacji i stygmatyzacji, a nieznane środowisko może być dla niej jeszcze bardziej nieprzyjazne niż to, do którego już przywykła.
158 kilogramów wyrzeczeń i upokorzeń
Jako 14-latka pani Kasia ważyła już 120 kilogramów i mimo że wielokrotnie próbowała się odchudzać, nie była w stanie zapanować nad masą ciała. W liceum zrezygnowała z jedzenia chleba i bułek, przerzuciła się na pieczywo chrupkie. W pół roku udało jej się zrzucić 25 kilogramów. Kiedy doszła do 104 kilogramów, poczuła się ze sobą dobrze, zaczęła się sobie podobać. Niestety w krótkim czasie waga z powrotem poszybowała.
– Za każdym razem, kiedy podejmowałam próbę schudnięcia, w ostateczności zawsze nabierałam jeszcze większej masy – przyznaje pani Kasia.
Nie inaczej było w jednym z instytutów zajmujących się otyłością, gdzie jeździła przez trzy lata. Dzięki diecie i leczeniu, które tam zalecono, jej masa ciała obniżyła się o 42 kilogramy. Tyle, że terapia doprowadziła do zaburzeń psychosomatycznych. Przestała jeść, miała nawracające migreny, szczękościsk, napady lękowe i myśli samobójcze. Po zakończeniu leczenia, w ciągu kolejnych trzech lat waga znów podskoczyła, tym razem o 55 kilogramów.
Doszło do tego, że pani Kasia ważyła już 158 kilogramów, nosiła rozmiar 58-60 i była już zmęczona stosowaniem diet, które przynosiły efekt tylko na chwilę, bo po ich odstawieniu zawsze dochodziło do nawrotu choroby. Czuła się zupełnie bezradna i zdruzgotana. Autobusy, tramwaje, kina, teatry i restauracje omijała szerokim łukiem. Nie chciała się narażać na stres, niewybredne docinki i komentarze. Kiedy wchodziła do sklepu, od razu zlewała się potem z obawy przed krzywdzącymi ocenami. Tylko w domu czuła się bezpiecznie.
Nadzieję na odzyskanie kontroli nad swoim ciałem i życiem dali jej znajomi. Dowiedziała się o możliwości założenia opaski na żołądek od kogoś, kto przeszedł taki zabieg. A od koleżanki dostała kontakt do lekarza leczącego otyłość. Za jej namową umówiła się na wizytę i wtedy po raz pierwszy usłyszała, że jest chora.
– Do tego czasu żyłam w przekonaniu, że za dużo jem, nie potrafię utrzymać efektów odchudzania, jestem niekonsekwentna, nie daję rady i to moja wina, że tak dużo ważę – wspomina.
Wyboista droga do osiągnięcia celu
Ta pierwsza konsultacja lekarska wywarła na niej ogromne wrażenie. Zrozumiała, że jest ktoś, kto jej pomoże, że nie będzie już sama. Poczuła się bezpiecznie i spadł z niej wreszcie ciężar samotnej walki z otyłością.
Pierwszym krokiem w planie leczenia było założenie balonu do żołądka (rok po konsultacji). Dzięki niemu pani Kasi udało się w ciągu pół roku zredukować masę ciała o 23 kilogramy. Jednak od ostatecznego celu, którym miała być operacja bariatryczna, ciągle ją coś oddalało.
– Jestem po prostu pechowa. O operację żołądka staram się już sześć lat. Najpierw pogorszył się drastycznie stan mojej nogi i nie byłam już w stanie poruszać się bez kul. Potem przyplątało się jakieś przeziębienie, miesiączka, nadciśnienie, zapalenie nerek, przez które trafiłam do szpitala. Po wyleczeniu nerek zaszłam w ciążę, ale w 10. tygodniu ją straciłam. Ostatecznie nie udało się mnie zoperować zaraz po wyjęciu balonu, bo ciągle pojawiały się jakieś przeszkody – mówi.
W 2015 roku założono jej drugi balon, żeby zredukować masę ciała i przygotować ją do operacji. Tym razem w ciągu sześciu miesięcy ubyło jej „tylko” 12 kilogramów, po czym w krótkim czasie przybyło 20 kilogramów. Na trzeci zabieg z użyciem balonu już się nie zdecydowała. Postanowiła, że sama postara się obniżyć masę ciała tak, by można było bezpiecznie wykonać jej operację bariatryczną.
- Jestem już 5,5 roku po rękawowej resekcji żołądka i przygotowuję się do kolejnej operacji. Wskazaniem do niej jest między innymi refluks, z którym nie mogę sobie poradzić. Ta operacja to kolejny etap leczenia, które będzie trwało w moim przypadku do końca życia – nie ma wątpliwości pani Kasia.
Na podstawie własnych doświadczeń wie, że osoby, które chcą zredukować masę ciała, muszą postępować trochę jak roboty – jeść każdego dnia określoną liczbę posiłków i wypijać określoną ilość wody. Ich posiłki muszą być regularne, spożywane w odpowiednich odstępach czasu i muszą zawierać odpowiednią ilość białka. Ważne jest, aby mieć świadomość, że otyłość jest chorobą, którą należy leczyć pod opieką lekarza oraz że redukcja masy ciała przy pomocy różnych diet nie jest istotą leczenia tej choroby. Ważna jest dokładna diagnostyka oraz leczenie, którego efektem jest m.in. redukcja masy ciała. – Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że otyłość to choroba przewlekła i u 60 procent pacjentów dochodzi do nawrotu. Nawet jeśli ktoś zredukuje swoją masę ciała, to i tak nadal jest chory na otyłość, która aktualnie jest w remisji – mówi.
Po latach zmagań z odchudzaniem, które przez wiele lat było jej jedynym celem w życiu, przestała się już obwiniać i obsesyjnie sprawdzać wagę. Uspokoiła się i zrozumiała, że wszystko wymaga czasu i leczenia, nie odchudzania.
- Choroba zabrała mi możliwość rozwoju i poczucie pewności siebie. Nie mogłam przez nią pracować i rozwinąć swoich zainteresowań. Zamknęła mnie w domu i uzależniła od innych osób – mówi pani Kasia, u której otyłość doprowadziła do rozwoju nadciśnienia i zwyrodnienia stawów.
Kilka lat temu wszczepiono jej endoprotezę stawu biodrowego – bez zredukowania masy ciała żaden lekarz nie chciał się podjąć wykonania tej operacji. Ortopedzi zalecali wizytę w poradni leczenia bólu, twierdząc, że nic nie da się zrobić.
– Przez kilka lat żyłam z przewlekłym bólem, który mimo przyjmowania leków, wybudzał mnie w nocy. Po operacji żołądka, kiedy musiałam odstawić te niesteroidowe leki przeciwzapalne, miałam problem nawet ze skorzystaniem z toalety i poruszałam się o kulach. Żeby wyjść na wizytę do lekarza czy do sklepu, musiałam prosić o pomoc – wspomina pani Kasia.
Kiedy była już po operacji bariatrycznej i poszła któregoś dnia do parku, nie mogła się nadziwić, jak bardzo się zmienił w ciągu tych sześciu lat, kiedy nie wychodziła z domu.
Słowa, które ranią jak sztylet
Jakich słów nie chciałaby już nigdy słyszeć? Które ją najbardziej raniły?
– Tłuścioch, grubas, świnia, wieloryb. I gruba – określenie używane czasem zamiast mojego imienia – mówi pani Kasia.
Przypomina się jej również sytuacja, z którą zetknęła się w szpitalnym oddziale ratunkowym, do którego trafiła z 40 stopniami gorączki i wysokim stężeniem CRP (osiągnęło wartość 265 przy normie do 5). Kiedy okazało się, że ma odmiedniczkowe zapalenie nerek, lekarze uznali, że lepiej byłoby, gdyby trafiła na oddział nefrologiczny. Skierowali ją do innego szpitala. Po kilku godzinach oczekiwania usłyszała tam od lekarza pytanie: „Gdzie pani tak tym tłuszczem obrosła?”.
– Lekarz nie wykonał mi żadnego badania. Nie zostałam przyjęta na oddział i nie udzielono mi żadnej pomocy. Wypuszczono mnie w takim stanie do domu – mówi.
Dziś jest przekonana, że zareagowałaby inaczej i wyciągnęła konsekwencje wobec lekarza za takie zachowanie.
– Nigdy w życiu nie pozwolę się już tak potraktować i nie pozwolę w taki sposób traktować innych chorych na otyłość. Stop! Nie krzywdźcie nas! Jesteśmy tacy sami jak wy! Zasługujemy na pomoc i szacunek – mówi pani Kasia.
Historia Pani Katarzyny Głowińskiej powstała w ramach kampanii społecznej pt.: „Otyłość to choroba. Nie oceniaj, nie odchudzaj, tylko lecz” organizowanej przez FLO- Fundację na rzecz Leczenia Otyłości.