Pulmonolog: Jesteśmy oblężeni pacjentami. A ci są rozżaleni i przerażeni

Pulmonolog: Jesteśmy oblężeni pacjentami. A ci są rozżaleni i przerażeni

Dodano: 
Choroby płuc wykrywane są w Polsce zbyt późno.
Choroby płuc wykrywane są w Polsce zbyt późno.Źródło:Shutterstock
Kaszel, duszność i nawracające infekcje powinny być tym, co skłoni człowieka do wizyty u lekarza. Tak się nie dzieje. Prof. Robert Mróz: – Tak zaawansowanych nowotworów nie widziałem od 30 lat.

Listopad to miesiąc, w którym obchodzone są m.in. Dzień Rzucania Palenia oraz Światowy Dzień POChP, czyli przewlekłej obturacyjnej choroby płuc. Tylko w Polsce nawet 2 miliony osób choruje, a nie ma postawionej diagznozy. O POChP, rzucaniu palenia, ale także o dramatycznej sytuacji pacjentów z nowotworami płuc mówi pulmonolg prof. Robert MrózII Kliniki Chorób Płuc i Gruźlicy Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.

Katarzyna Świerczyńska: Czy ludzie wiedzą, kim jest pulmonolog?

Prof. Robert Mróz: Paradoksalnie, jeśli w ogóle możemy mówić o pozytywnych skutkach pandemii koronawirusa, to tak, ludzie zaczęli rozpoznawać tę specjalizację. Wreszcie się doczekaliśmy, chciałoby się powiedzieć, ale nie cieszymy się.

W tym tygodniu obchodziliśmy Światowy Dzień POChP. Czy możemy znaleźć jakieś pozytywy, jeśli chodzi o diagnozowanie i leczenie tej choroby?

Trudno mówić o pozytywach, jeżeli WHO już uznaje POChP za trzecią przyczynę zgonów na świecie. Ale jest jeden. Mniej ludzi pali wyroby tytoniowe. To zauważalny od lat trend. Palenie przestało być modne. A to palenie tytoniu jest głównym czynnikiem powodującym POChP. Jednak w dalszym jednak ciągu POChP jest chorobą niedorozpoznaną. My nie rozpoznajemy większości przypadków w odpowiednim momencie.

Szacunki są takie, że w Polsce choruje nawet 2,5 miliona osób. 2 miliony z nich nie ma postawionej diagnozy. Jak to możliwe?

Bagatelizują objawy i zgłaszają się do lekarza zbyt późno. W przychodni, w której pracuję, po raz pierwszy rozpoznajemy POChP w zaawansowanym stadium. Cały czas informacje o tej chorobie w społeczeństwie są niewystarczające. Zgłaszają się pacjenci, którzy wiele lat chodzili z dusznością, palili bardzo dużo papierosów…

Co jest tym momentem krytycznym? Tym, co ich skłania, żeby jednak pójść do specjalisty?

Postępująca duszność i częste infekcje dróg oddechowych.

Dlaczego nie zgłaszają się od razu?

Początkowo jest to duszność tzw. wysiłkowa, dopiero potem także spoczynkowa. Tak naprawdę, w spoczynku wykorzystujemy nie więcej, niż 20 procent płuc. Te pozostałe 80 proc. to zapas na wysiłek.

I tę zaczynającą się duszność, niemożność złapania tchu, tłumaczymy sobie słabą kondycją, wiekiem, otyłością. Nikt nie myśli o tym, że może to być deficyt powodowany pękaniem pęcherzyków płucnych, postępującą rozedmą.

POCHP to także często nawracające infekcje, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym. I bywa też tak, że pacjent z tymi infekcjami zgłasza się do lekarza, ale znowu pandemia nam wiele rzeczy pokomplikowała. Na podstawie rozmowy telefonicznej lekarz wypisuje leki, np. antybiotyki, które chwilowo polepszą samopoczucie chorego. Wydaje mu się, że wszystko jest w porządku, a nie jest. To samo jest zresztą przy nowotworach płuc, bo wiele objawów jest podobnych.

Co się zmienia w momencie diagnozy POChP? Płuc nie da się już naprawić. To, co zostało zniszczone, takie zostanie.

Ale możemy po pierwsze polepszyć komfort życia chorego, przede wszystkim poprzez stosowanie leków. To głównie leki rozszerzające oskrzela. I po drugie, najważniejsze, możemy zupełnie zatrzymać postęp choroby. Tylko tu już pacjent musi współpracować i rzucić palenie, bo to jest przyczyną choroby w większości przypadków.

I rzucają to palenie?

To jest duży problem.

Czy tylko palenie może spowodować POChP?

To choroba spowodowana wdychaniem różnego rodzaju substancji szkodliwych. Jeśli mówimy o Polsce, to na pierwszym miejscu jest to dym tytoniowy, a więc palacze tradycyjnych papierosów to główna grupa ryzyka. Ryzyko wzrasta też u biernych palaczy, znaczenie ma też czystość powietrza.

Mówi pan o tradycyjnych papierosach, czyli te elektroniczne albo podgrzewacze są bezpieczniejsze?

W tym przypadku musimy to rozpatrywać w kategoriach mniejszego zła. Są pacjenci, którzy nie są w stanie rzucić palenia bez żadnego wspomagania, próbowali już preparatów doustnych. Jeśli uzależnienie jest duże, ale przy tym chęć rzucenia równie wysoka, to jestem orędownikiem zastąpienia tradycyjnych papierosów. To dla wielu pacjentów jest krok do rzeczywistego zerwania z nałogiem, bo przede wszystkim widzą, że są w stanie poradzić sobie bez tradycyjnego dymka. Ja bym to porównał do sytuacji z metadonem, kiedy osobom uzależnionym od heroiny dawało się tabletki, aby ograniczyć transmisję chorób przenoszonych przez brudne strzykawki i igły. To też było krytykowane, bo jak to, dawać osobom uzależnionym narkotyki? Ale to było wybieranie mniejszego zła, minimalizowanie konsekwencji, skoro rzucenie nałogu w danym momencie nie było możliwe.

Czytaj też:
Leczenie chorób spowodowanych paleniem pochłonie 200 mld zł w ciągu najbliższych 20 lat?

Czy pulmonolodzy w czasie pandemii mają dużo pracy?

Jesteśmy oblężeni pacjentami. Pacjentami z różnymi dolegliwościami. Tu znowu wracamy do tego, co mówiłem wcześniej. Wiele poradni nie funkcjonuje, w dalszym ciągu wizyty telefoniczne zastępują porady fizyczne, gdzie jest kontakt oko w oko z pacjentem. Chorzy zbyt długo czekają na właściwą diagnozę…

W przypadku raka płuc to sprawa życia i śmierci.

Tak zaawansowanych nowotworów płuc, z jakimi pacjenci trafiają do nas, nie widziałem od 30 lat, kiedy to zaczynałem pracę i możliwości diagnostyczne i sama wiedza na temat nowotworów były na dużo niższym poziomie. Teraz szpitale specjalistyczne są dosłownie zacovidowane. Dostęp do pulmonologów jest bardzo utrudniony. W tej chwili, jeśli mówimy o oddziałach chorób płuc w Polsce, to najwyżej 10 procent funkcjonuje normalnie. Nawet moja klinika. Mieliśmy tu ponad 40 łóżek dla pacjentów z różnymi chorobami płuc. Teraz kilkanaście. A jeszcze przed pandemią były dwie kliniki. Liczba łóżek dla pacjentów innych, niż covidowi, skurczyła się drastycznie.

Co dzieje się z pacjentami, np. z tak zaawansowanymi nowotworami, o których pan wspominał?

Czekają.

Nie mogą czekać.

I to jest cały dramat tego, co się teraz dzieje. Pacjenci są rozżaleni, przerażeni. Wiemy przecież, co może oznaczać kilka miesięcy w przypadku nowotworu.

Nie da się nic zrobić?

Nagłaśnialiśmy sprawę, jako środowisko lekarskie, mówiliśmy o niej w mediach. Minister zdrowia zalecił wojewodom, aby zobligować te szpitale, które dysponują oddziałami chorób płuc do tego, aby podczas pandemii Covid-19 te oddziały dalej funkcjonowały. Efekt jest taki, że i tak nikt tego nie respektuje. I koło się zamyka. W najgorszej sytuacji są pacjenci z mniejszych miejscowości, gdzie nie ma specjalisty na wyciągnięcie ręki.

Cały czas mówimy o tym, że najważniejsza jest wczesna diagnoza chorób płuc. Pomimo tych dramatycznych trudności, braku dostępności do specjalistów, teleporad zamiast normalnych wizyt, powiedzmy, co powinno skłonić człowieka, aby udał się do specjalisty i żeby nie było jeszcze zbyt późno na reakcję, która ratuje życie?

Nieustępująca duszność, nawracające infekcje układu oddechowego, każda zmiana charakteru kaszlu, ból w klatce piersiowej, krwioplucie to już bezwzględnie. Raka płuca możemy się pozbyć tylko w jego bardzo wczesnym stadium. Na ten moment to jeden z tych nowotworów, które późno wykryte nie dają pacjentowi żadnej szansy, bo nie mamy sposobów na ich wyleczenie.

Czytaj też:
Spirometria: co to za badanie i co wykrywa?