Tak długo, jak trwa pandemia, lekarze są szczególnie potrzebni. Chociaż z pewnością, zamiast w szpitalach, woleliby spędzać przynajmniej tych kilka godzin dziennie ze swoimi rodzinami. A nie zawsze mogą.
Czytaj też:
Naukowcy: U niektórych rozwinie się psychoza związana z koronawirusem
„Wszyscy stawiamy czoła COVID-19”
Alison Rowe, zastępca dyrektora ds. pielęgniarstwa, pogotowia i usług kardiologicznych w Szpitalu Uniwersyteckim Stony Brook w Long Island jeszcze zanim została zmuszona, by używać osobistego asortymentu ochronnego, współpracowała z zespołem kierowniczym szpitala, przygotowując się do pandemii COVID-19.
– Wiedzieliśmy, że to nadchodzi, choć nie byliśmy do końca pewni, kiedy – powiedziała.
Przygotowywali się do wytężonej pracy na oddziale ratunkowym, aby pacjenci, którzy przybyli z objawami grypopodobnymi, mogli być oddzieleni od tych, którzy potrzebowali opieki z powodu urazów i innych dolegliwości.
Wzniesiono także namiot, aby służył jako polowa izba przyjęć, gdzie pacjenci mogli być badani pod kątem COVID-19 i przyjmowani lub wysyłani do domu w celu poddania się kwarantannie. Nieużywany budynek, w którym niegdyś mieścił się szpitalny oddział onkologiczny, został ponownie otwarty na wypadek, gdyby więcej pacjentów wymagało opieki niż szpital mógł pomieścić. – Byliśmy gotowi – dodaje.
Gdy osoby, które podejrzewały, że mają COVID-19, zaczęły tłumnie przybywać na podjazd pogotowia ratunkowego Stony Brook, Rowe i reszta zespołu zarządzającego musieli być na pierwszej linii frontu – nie tylko po to, aby upewnić się, że wszystko działa zgodnie z planem, ale aby w razie potrzeby można było wprowadzić zmiany.
– Początkowo byłam poza tym systemem przez cztery dni – mówi East Setauket, pielęgniarka od prawie dwóch dekad. – To było zniechęcające. Nigdy wcześniej nie musiałam przekierowywać pacjentów – mówi o skierowaniu do 100 pacjentów w ciągu jednego dnia z głównego oddziału ratunkowego do odseparowanego miejsca leczenia. Rowe musiała również zaplanować pracę 400 pielęgniarek (a nawet o wiele więcej, gdy przyszła pomoc z Albany Medical Center) i upewnić się, że zespół miał potrzebne środki ochrony osobistej.
Czytaj też:
Eksperci: Schorzenia hematoonkologiczne mogą się objawiać podobnie jak COVID-19
Praca, dom, praca, dom...
Rowe ma troje dzieci w wieku 8, 11 i 13 lat, do których wraca po zmianie.
– To świetne dzieciaki – mówi, zauważając, że jej mąż również pracuje na pierwszej linii frontu. Jej siostra, która do niedawna była poddana kwarantannie, jest teraz w stanie pomóc rodzinie. – Jestem bardzo wdzięczna – mówi Rowe. Nie mówi tylko o swojej rodzinie, ale także o zespole w Stony Brook. – Wszyscy stawiamy czoła COVID-19.
„Linie frontu”, które widzi Josh Klein, wyglądają nieco inaczej niż lekarze i pielęgniarki na oddziałach. 42-letni dyrektor generalny Royal Care, dostawcy lekarskiej opieki domowej z siedzibą w Brooklynie, jest również wolontariuszem EMT dla Hatzolah, największej ochotniczej karetki pogotowia ratunkowego w Stanach Zjednoczonych. Odpowiedział na ponad 150 połączeń alarmowych związanych z COVID-19.
– Mam szczęście, jestem zdrowy. To przywilej pomagać w czasach tak wielkiej potrzeby – mówi ten zaangażowany ojciec siódemki dzieci.
Klein mieszka w Borough Park, dzielnicy dotkniętej pandemią. Kiedy jego radio Hatzolah wydaje sygnał dźwiękowy, sygnalizując, że potrzebna jest pomoc w nagłych wypadkach, natychmiast odpowiada, że jest dostępny. Ubrany w fartuch, okulary i rękawiczki wybiega za drzwi.
– Ci ludzie, którzy wezwali karetkę pogotowia, boją się śmierci. Chcę pomóc. Chcę być głosem nadziei, głosem spokoju – mówi.
„Jestem tam, aby słuchać”
Kim de los Reyes, 34-letnia pielęgniarka z Bellevue, widzi COVID-19 nie tylko z linii frontu, ale także poprzez historie setek pielęgniarek, które spotykają się na COVID Couch, prywatnym, cotygodniowym apelu Zoom dla pielęgniarek opiekujących się pacjentami podczas pandemii.
– Jestem tam, by słuchać, pomagać i mieć wpływ – mówi. –bW pielęgniarstwie nie ma czegoś takiego jak „zwykły dzień w pracy”.
Zdaniem de los Reyes kluczem do jak najlepszego działania jest przygotowanie się, dlatego jest wdzięczna za pracę w Bellevue. – Szpital robi wiele rzeczy, by nas wspierać, co pozwala zespołowi zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby ratować ludzkie życie.
To ciężka praca. De los Reyes i jej koledzy w razie potrzeby umieszczają pacjentów pod respiratorami, opiekując się nimi przez całe tygodnie. – Są tacy delikatni. Niektórzy pacjenci umierają. Ale za każdym razem, gdy ktoś jest odłączany od respiratora, rozbrzmiewa piosenka Journey „Don't Stop Believing”.
Czytaj też:
Zakażenie koronawirusem u dzieci nie musi zaczynać się od kaszlu