Wstydliwy problem. Zmaga się z nim co trzecia Polka

Wstydliwy problem. Zmaga się z nim co trzecia Polka

Dodano: 
Nietrzymanie moczu (zdj. ilustracyjne)
Nietrzymanie moczu (zdj. ilustracyjne) Źródło: Shutterstock
Czy można się bać, że za chwilę ktoś w naszym towarzystwie opowie żart i wybuchniemy śmiechem? Można. Doskonale wiedzą o tym osoby, które zmagają się z inkontynencją.

To bardzo prawdopodobne, że ktoś z twoich znajomych lub bliskich zmaga się z inkontynencją, czyli nietrzymaniem moczu. Najprawdopodobniej jest to kobieta, bo panie chorują zdecydowanie częściej. Osoby, które cierpią na nietrzymanie moczu, wbrew pozorom można łatwo wskazać. Im poważniejsze jest ich schorzenie, tym bardziej są wycofane. Inkontynencja wielu całkowicie zniszczyła życie.

Lęk przed śmiechem

Kichnięcie, kaszlnięcie, śmiech, dźwignięcie ciężkiej torby – każda z tych czynności może u chorego spowodować niekontrolowane opróżnienie pęcherza. W niektórych przypadkach będzie to kilka kropelek, w innych dobrych kilkanaście mililitrów. Czy z taką przypadłością można żyć pełnią życia? Być wyluzowanym, radosnym, swobodnym?

‒ Byłam wiecznie zestresowana. W pracy co chwilę chodziłam do toalety, żeby zmienić wkładkę higieniczną. Miałam wrażenie, że czuć ode mnie specyficzny zapach. W biurze żartowano z tych moich częstych wędrówek do toalety, ale nigdy nie powiedziałam, co jest ich przyczyną – opowiada 39-letnia Iza, u której nietrzymanie moczu rozwinęło się po pierwszej ciąży i znacznie pogorszyło po drugiej. – Właściwie nie uprawiamy seksu z mężem. Spaliłabym się ze wstydu, gdyby „to” stało się w sytuacji intymnej – dodaje. Od dwóch miesięcy jest na zwolnieniu z powodu depresji.

Problem jest poważny i dotyczy wszystkich krajów wysokorozwiniętych. Specjaliści zakładają, że aż co trzecia kobieta na pewnym etapie życia zmaga się z jakąś formą nietrzymania moczu, a tych jest kilka. Pamiętajmy, że samo popuszczanie moczu to tylko objaw, dlatego zacząć trzeba od bardzo dokładnej diagnostyki.

– Przyczyn jest mnóstwo. Może to być np. uszkodzenie aparatu zamykającego cewkę moczową i w tym przypadku mówimy o tzw. wysiłkowym nietrzymaniu moczu. Ten rodzaj inkontynencji występuje zdecydowanie najczęściej – mówi dr n. med. Paweł Szymanowski, prezes Polskiego Towarzystwa Uroginekologicznego.

W niektórych krajach kobiety po porodzie są objęte opieką położnej lub fizjoterapeuty i uczą się, jak ćwiczyć mięśnie dna miednicy, by zminimalizować ryzyko rozwoju nietrzymania moczu.

Tabu? Niekoniecznie

Wiele kobiet wstydzi się opowiedzieć lekarzowi o swoim problemie, co w pewnym stopniu jest zrozumiałe, choć dla specjalistów nie jest to temat tabu. Zaskakujące jest to, że te pacjentki uważają, że taki już „nasz kobiecy los”. To cena np. za posiadanie dzieci. Inne mówią, że z inkontynencją zmagała się matka, babcia czy siostra i u nich to po prostu normalne. Do tego dochodzą też reklamy suplementów diety, które niby mają wpływać na nietrzymanie moczu, lub reklamy środków higienicznych. Pieluchomajtki, owszem, absorbują płyn i pozwalają np. uprawiać sport, ale jaki to komfort, gdy w trakcie biegania czujemy, że co chwilę popuszczamy mocz? To rozwiązanie higieniczne, ale nie zdrowotne.

– Wysiłkowe nietrzymanie moczu naprawdę można i należy leczyć. W przypadku tego schorzenia skuteczność wynosi ponad 90 proc. W przypadku młodych kobiet bez innych czynników ryzyka ‒ nawet 97 proc. Jeśli jest to pierwszy stopień choroby, na ogół wystarczy sama fizjoterapia uroginekologiczna, w drugim stopniu może ona nie wystarczyć, natomiast w trzecim konieczne są zabieg operacyjny i fizjoterapia. Lekarze mają do dyspozycji np. taśmy podcewkowe. U młodych kobiet przed czterdziestym rokiem życia wykonujemy także operację laparoskopową metodą Burcha – tłumaczy dr Szymanowski.

Zabiegi te są w Polsce refundowane.

W przypadku tzw. parć naglących, które również mogą prowadzić do nietrzymania moczu, pacjentka nie jest w stanie kontrolować odruchu parcia. W początkowym stadium choroby ma „parcia suche” – kobieta czuje, że musi szybko iść do toalety, ale jest w stanie utrzymać mocz. O „parciach mokrych” mówimy, kiedy już do toalety nie zdąża i następuje niekontrolowany wyciek moczu. W tym przypadku najpierw należy udać się do ginekologa, by sprawdzić, czy pęcherz nie jest obniżony, co może skutkować zagięciem cewki moczowej. Jeśli tak, konieczne jest uniesienie pęcherza moczowego (metod jest wiele) i późniejsza fizjoterapia.

– Jeśli jednak pęcherz jest umiejscowiony prawidłowo i nie występują stany zapalne w obrębie dróg moczowych, mamy do czynienia z tzw. pęcherzem nadaktywnym. Taka pacjentka może otrzymać np. leki rozluźniające mięsień wypieracz pęcherza. Stosuje się także zastrzyki toksyny botulinowej (Botox) – tłumaczy lekarz.

Ciesz się, że żyjesz

O nietrzymaniu moczu po porodzie mówi się coraz więcej, jest jednak pewna grupa pacjentów, którzy zmagają się z inkontynencją i mają problem z uzyskaniem pomocy. Mowa o osobach, które w wyniku różnych wypadków i urazów doznały uszkodzeń kręgosłupa. Wyobraźmy sobie młodego chłopaka, który miał wypadek na motorze. Dzięki operacjom i intensywnej rehabilitacji porusza się o kulach. Z pomocą rodziny i znajomych udało mu się ustabilizować sprawy socjalne – ma dostosowane do swoich potrzeb mieszkanie, samochód, znalazł pracę, jest samodzielny, ale… nie trzyma moczu ani kału, więc nosi pieluchę. – Miewałem takich pacjentów. Przerażające jest to, co słyszą czasami od nas, lekarzy, gdy zgłaszają się z problemem. Na przykład „niech się pani cieszy, że żyje” czy „po takim wypadku to cud, że pan chodzi” – opowiada Szymanowski.

Problemy z nietrzymaniem moczu i stolca, a także problemy z seksualnością u osób z niepełnosprawnością ruchową w wyniku uszkodzenia kręgosłupa są w Polsce często bagatelizowane. Tymczasem u wielu z tych pacjentów można zastosować neuromodulację nerwów krzyżowych. Niestety, zabieg ten jest refundowany jedynie u pacjentów z pęcherzem nadaktywnym. Ofiary wypadków mogą się jednak ubiegać o sfinansowanie zabiegu przez ubezpieczyciela komunikacyjnego lub w ramach odszkodowania.

Całościowe podejście do pacjentki

Jak wyjaśnia Anna Rojek, fizjoterapeutka i członkini Polskiego Towarzystwa Uroginekologicznego, fizjoterapia uroginekologiczna to stosunkowo nowy dział fizjoterapii. Zajmuje się ona m.in. zachowawczym leczeniem różnych form nietrzymania moczu, zaburzeń statyki w obrębie narządów miednicy mniejszej, terapią kobiet na różnych etapach życia, m.in. w okresie ciąży, porodu oraz menopauzy, kiedy to pojawia się wiele problemów związanych z traktem moczowym i płciowym.

– Fizjoterapeuta pomaga także w terapii dolegliwości bólowych związanych z dnem miednicy oraz powiązanych z nim obszarów ciała. Dzięki całościowemu podejściu do pacjentek fizjoterapeuta dokładnie bada kobietę, oceniając jej możliwości funkcjonalne, a następnie w porozumieniu z nią ustala cel terapii i dobiera najskuteczniejsze metody lecznicze. Wśród zadań terapeutycznych należy wymienić zaplanowanie odpowiedniego treningu mięśni dna miednicy, naukę świadomości i prawidłowej aktywacji tej okolicy ciała, niwelowanie dolegliwości bólowych, rozpoznanie i modyfikację sytuacji obciążających z codziennego życia kobiety, naukę ergonomii dnia codziennego, a także szeroko pojętą profilaktykę w zakresie problemów uroginekologicznych – wyjaśnia specjalistka.

Po pomoc do fizjoterapeuty warto się zgłosić, gdy tylko zauważymy problem. Panie jednak często zwlekają z wizytą, ratując się artykułami higienicznymi. Te nie leczą choroby, ale jedynie nieco zmniejszają dyskomfort. Anna Rojek mówi, że w zakresie wysiłkowego nietrzymania moczu fizjoterapia ma szczególnie dobre efekty w niższych stopniach nasilenia problemu, ale podkreśla także jej duże znaczenie w zakresie przygotowania pacjentki do zabiegu operacyjnego, a także po zabiegu w procesie powrotu kobiety do pełnej sprawności.

‒ W swojej pracy stosuję wiele metod, m.in. terapię tkanek miękkich, terapię manualną, indywidualnie dobrany trening medyczny, terapię wisceralną, a także biofeedback EMG bądź USG – opowiada.

Kobiety, które zdecydowały się przełamać barierę wstydu i pójść po pomoc, nie żałują. – Przez pięć lat dzień w dzień nosiłam zabudowaną bieliznę i wkładki higieniczne, aż w końcu za namową przyjaciółki zdecydowałam się na zabieg. Czuję się, jakbym dostała drugie życie – mówi 37-letnia Anna. – Tylko ja jedna wiem, ile dobrych rzeczy ominęło mnie przez te pięć lat.

Artykuł został opublikowany w 26/2020 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.