Pojawiają się więc pytania, czy testy na obecność koronawirusa aby na pewno są rzetelne i miarodajne. Odpowiedź na to pytanie jest skomplikowana, a przyczyn błędnych wyników kilka.
Jak działają testy na koronawirusa?
Próbka jest pobierana od pacjenta. Następnie w laboratorium kod genetyczny wirusa (jeśli istnieje) jest ekstrahowany i wielokrotnie kopiowany, dzięki czemu małe ilości są ogromne i wykrywalne. Test jest opracowany na podstawie wybranego przez naukowców fragmentu wirusa, który w ich ocenie nie powinien mutować. Testy tego typu są szeroko stosowane w medycynie do diagnozowania wirusów, takich jak HIV i grypa, i są zwykle wysoce wiarygodne. Są to ogólnie bardzo solidne testy, z niskim odsetkiem wyników fałszywie dodatnich i niskim odsetkiem wyników fałszywie ujemnych.
Badanie w czasopiśmie Radiology wykazało, że u pięciu ze 167 pacjentów wynik testu był ujemny, pomimo skanów płuc wykazujących, że byli chorzy. W późniejszym terminie wynik ich testów był pozytywny. Podobne problemy zostały poruszone w innych dotkniętych epidemią krajach, w tym w Singapurze i Tajlandii. Tymczasem w USA dr Nancy Messonnier z Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom twierdzi, że niektóre z jej testów dają „niejednoznaczne” wyniki. W czym więc tkwi problem?
Czy testy na koronawirusa są wadliwe?
Jednym z możliwych wyjaśnień jest to, że testy są dokładne, a pacjenci nie mają koronawirusa w czasie badania. Należy pamiętać, że mamy sezon chorobowy i wiele osób zmaga się z przeziębieniem czy grypą, które mogą dawać podobne objawy. Możliwe, że przy pierwszym teście wynik wyszedł negatywny, a chory zaraził się koronawirusem później i objawy się pokryły.
Inną opcją jest to, że pacjenci mają koronawirusa, ale choroba jest na tak wczesnym etapie, że nie ma wystarczającej ilości wirusa do wykrycia.
Dodatkowo pojawia się pytanie, czy wymazy z gardła są zawsze wykonywane właściwie, a próbki przechowywane w odpowiednich warunkach.
Czytaj też:
Czy koronawirus może przejść z matki na dziecko w czasie ciąży? Nowe badania