Syndrom sztokholmski nie dotyczy tylko porywaczy i zakładników. Może się wykształcić nawet w rodzinie

Syndrom sztokholmski nie dotyczy tylko porywaczy i zakładników. Może się wykształcić nawet w rodzinie

Dodano: 
Syndrom sztokholmski
Syndrom sztokholmskiŹródło:Shutterstock
Syndrom sztokholmski to nazwa określająca sytuację, w której dochodzi do przywiązania danej osoby względem jej oprawcy. Jaka jest jego geneza i czy może on występować w rodzinie?

Syndrom sztokholmski to termin, który nie bez powodów zawiera w jednym ze swoich członów nazwę szwedzkiej stolicy. Od Sztokholmu bowiem wszystko się zaczęło...

Syndrom sztokholmski: geneza

W sierpniu 1973 roku doszło w Sztokholmie do napadu na Sveriges Kreditbank. Czworo pracowników banku było przetrzymywanych przez przestępców przez sześć dni. W tym czasie powstała, pozornie zupełnie niewytłumaczalna, więź między jednym ze złodziei i jego zakładniczką. Kobieta ta powiedziała nawet w rozmowie telefonicznej z ówczesnym premierem Szwecji Olofem Palme, że w pełni ufa porywaczom, a jedyne, czego się obawia, to niebezpieczeństwa, jakie może sprowadzić na nich policyjna próba odbicia zakładników.

Później odnotowano i inne przypadki podobnych zachowań. Znana dziedziczka wielkiej fortuny Patricia Hearst, w 1974 roku, dokładnie 10 tygodni po tym, jak została porwana przez Symbionese Liberation Army, pomogła swoim porywaczom dokonać napadu na bank. Syndrom sztokholmski zaobserwowano również wśród pasażerów porwanego samolotu TWA 847 w 1985 roku. Ludzie ci byli więzieni przez porywaczy na pokładzie samolotu przez niemal dwa tygodnie. Po uwolnieniu zaznaczali jednak, że w pełni zgadzają się z postulatami przestępców. Oczywiście tylko niektórzy.

Podobnie było z mężczyznami porwanymi przez islamistycznych bojowników w Libanie. Terry Anderson (przetrzymywany w latach 1985-1991), Terry Waite (przetrzymywany w latach 1987-1991) oraz Thomas Sutherland (przetrzymywany w latach 1985-1991) twierdzili, że przestępcy traktowali ich dobrze, mimo że często byli zmuszeni przebywać w izolatkach, spętani kajdankami. Podobnie zareagowali zakładnicy przetrzymywani w ambasadzie Japonii w Peru w latach 1996-1997.

Jak to możliwe, że doszło do wytworzenia więzi między jeńcami a porywaczami?

Czytaj też:
8 oznak, że twój partner zabija twoje poczucie własnej wartości

Syndrom Sztokholmski: przyczyny i objawy

Jak przypuszczają psychologowie, osoba porwana w pierwszych chwilach po pojmaniu obawia się o swoje życie, jest przerażona, obawia się najgorszego. Gdy jednak więzień widzi, że porywacz nie ma zamiaru go zabić, jego ulga jest tak wielka, że przeradza się we wdzięczność. Wydarzenia, które miały miejsce w Sztokholmie dowodzą, że wystarczy zaledwie kilka dni wspólnego przebywania, by nawiązała się nić porozumienia między porwanym i porywaczem. Na tym wczesnym etapie pragnienie ofiary, by przeżyć przewyższa bowiem nienawiść do osoby, która jest odpowiedzialna za wyniknięcie tej groźnej sytuacji.

W tej wymuszonej zależności najmniejszy nawet przejaw dobra jest traktowany przez ofiary jako akt miłosierdzia. Co więcej, osoba uwięziona nierzadko wykształca wyjątkową wrażliwość na potrzeby, oczekiwania oprawców i stara się je spełniać, by sobie nie zaszkodzić. Poszkodowany zaczyna więc uniezależniać własne szczęście od dobrego samopoczucia oprawcy.

Syndrom sztokholmski wyróżnia nie tylko pozytywna więź między jeńcem a oprawcą, ale i negatywne nastawienie osoby porwanej do władz, zagrażających relacji oprawca-niewolnik. Wykazano też, że to nastawienie rozwija się u zakładnika z wyjątkową mocą, gdy tak naprawdę nie jest on porywaczowi do niczego potrzebny. Chyba że jako środek użyty przeciwko osobie trzeciej, jak to ma miejsce w przypadku więźniów politycznych.

Czy syndrom sztokholmski może zdarzyć się w rodzinie?

Tak. W XXI wieku psychologowie rozszerzyli definicję „syndromu sztokholmskiego” z porywaczy i zakładników również na inne grupy osób: sprawców przemocy domowej i osób, które jej doświadczają, członków różnych sekt i ich guru, jeńców wojennych i tych, którzy ich pojmali, prostytutek i ich stręczycieli, maltretowanych dzieci i ich rodziców/opiekunów.

Osoby pełniące rolę „jeńca” w syndromie sztokholmskim trwają w relacji, w której są źle traktowani przez tzw. teorię cyklów przemocy. Cykle te dzielą się na trzy etapy: fazę narastania napięcia, fazę ostrej przemocy i fazę miodowego miesiąca. W tym ostatnim etapie oprawca, np. sprawca przemocy domowej, staje się wyjątkowo miły, przeprasza za swoje wcześniejsze zachowanie, wyjątkowo czule odnosi się do dzieci, zaniedbywanych w trakcie pozostałych faz. Osoba poszkodowana przez oprawcę zaczyna więc mieć nadzieję, że tak będzie już zawsze, nawet jeśli z wcześniejszych doświadczeń wie, że jednak niekoniecznie i zaczyna mu ufać. Potem jednak znów następuje wzrost napięcia i faza przemocy. I koło się zamyka.

Czy z tego błędnego koła można się uwolnić? Tak, jednak najpierw osoba będąca „jeńcem” musi podjąć ku temu działania, a to nie jest tak łatwe, jak mogłoby się wydawać komuś stojącemu z boku: w końcu fazy miesiąca miodowego też występują, a partnerów mogą łączyć długie lata razem, dzieci. To, że dzieci cierpią, a lata były pełne grozy, nie zawsze od początku do osoby doświadczającej przemocy przemawia. Gdy uda się podjąć decyzję o zarwaniu więzi z toksycznym partnerem, warto udać się po pomoc do psychologa, psychiatry, psychoterapeuty, skorzystać z telefonów zaufania dla osób doświadczających pomocy domowej. Prowadzone są one np. przez niektóre gminy, istnieje także Ogólnopolski Telefon dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” – 801120002.

Na koniec warto dodać, że syndrom sztokholmski nie został sklasyfikowany przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w klasyfikacji zaburzeń psychicznych DSM-5, z której korzystają także polscy psychiatrzy i psychologowie.

Czytaj też:
Przechodzisz kryzys? Nie bój się prosić o pomoc