Za drzwiami gabinetu psychoterapeutki. Co mówią pacjenci w czasie pandemii?

Za drzwiami gabinetu psychoterapeutki. Co mówią pacjenci w czasie pandemii?

Dodano: 
Zdj. ilustracyjne
Zdj. ilustracyjne Źródło:Shutterstock
Słucham z zaciekawieniem o tym, jak to komuś najpierw zrobiło się żal rozbudowanego życia towarzyskiego, w którym wciąż coś się działo, a potem postanowił chwilowo się z tym pogodzić, skoro nie ma innego wyjścia. A potem poczuł, że coś się w nim zatrzymało i odnalazł nową strefę życia, jaką jest rozmawianie i bycie z samym sobą, słuchanie siebie, i że postanowił w podobny sposób przyjrzeć się byciu z innymi.
Małgorzata Rutkowska, psycholog, psychoterapeutka analityczna

Pewien stary rolnik miał konia, dzięki któremu mógł uprawiać pole i zarabiać na chleb. Zdarzyło się raz, że koń uciekł. Sąsiad, który przyszedł okazać swoje współczucie, powiedział ze smutkiem: „Co za nieszczęście!”

„Nieszczęście? A któż to wie?”... – odpowiedział rolnik.

Za kilka dni koń powrócił, prowadząc za sobą trzy inne dzikie konie. „Co za szczęście!” – cieszyli się sąsiedzi.

„Szczęście? A któż to wie”... – odpowiedział rolnik.

Nazajutrz syn rolnika spróbował dosiąść dzikiego konia i spadając, złamał nogę. „Co za nieszczęście!” – martwili się sąsiedzi.

„Nieszczęście? A któż to wie?”... – odpowiedział rolnik.

Niedługo potem w wiosce pojawili się wysłannicy króla, który wypowiedział wojnę innemu królowi i zarządził wcielenie wszystkich młodych mężczyzn do wojska. Syn rolnika nie musiał iść na wojnę ze względu na złamaną nogę. „Co za szczęście!” – wykrzyknęli sąsiedzi.
„Szczęście? A któż to wie?”... – odpowiedział rolnik.

Jesteśmy przyzwyczajeni, że do spotykających nas doświadczeń podchodzimy w sposób schematyczny, a jednym z podstawowych elementów tego schematu jest ocena: pozytywne czy negatywne? Wybierając jedną z tych kategorii, często idziemy dalej przypisaną jej ścieżką. Nie próbujemy dalej przyglądać się sytuacji i swojemu osądowi, tylko chwalimy sytuację lub walczymy z nią i narzekamy.

Czytaj też:
Poziom lęku u Polaków najwyższy w maju i grudniu ub. r.

Psychoterapia analityczna działa inaczej: nie odchodzi od ocen, ale też do nich nie zachęca. Nie jest z założenia nastawiona na szukanie pozytywów ani na opłakiwanie porażek. Polega za to na próbie zrozumienia, jakie znaczenie ma dane doświadczenie. Główną jej funkcją jest odkrycie i uświadomienie sobie naszych mechanizmów myślenia i działania; zrozumienie, jak spostrzegamy świat, co czujemy, do czego dążymy, a czego unikamy; co robimy, żeby coś poczuć albo żeby czegoś nie czuć.

Pacjenci w terapii analizują tak też swoje doświadczenia związane z pandemią i lockdownem. Pierwsze skojarzenia i początkowe uczucia często koncentrują się wokół trudnych zmian: ograniczenia w kontaktach z ludźmi, więcej czasu wolnego, bo mniej pracy albo też mniej czasu wolnego, bo trzeba nadzorować naukę dziecka w wirtualnej szkole.

Sfera zawodowa życia często zaczyna też mieszać się z prywatną, bo trzeba było przenieść biuro do domu. Nie można wyjść do kina czy restauracji, wyjechać, urządzić przyjęcia, spędzić czasu w galerii handlowej.

Doświadczenia w pandemii można więc podzielić na dwie kategorie: czas rozrzedzony, kiedy dzieje się mniej, i czas zagęszczony, kiedy musimy działać intensywniej i więcej.

Słucham z zaciekawieniem o tym, jak to komuś najpierw zrobiło się żal rozbudowanego życia towarzyskiego, w którym wciąż coś się działo, a potem postanowił chwilowo się z tym pogodzić, skoro nie ma innego wyjścia. A potem poczuł, że coś się w nim zatrzymało i odnalazł nową strefę życia, jaką jest rozmawianie i bycie z samym sobą, słuchanie siebie, i że postanowił w podobny sposób przyjrzeć się byciu z innymi. I zaczął dochodzić do wniosku, że czasem to bycie z kimś znajomym – nawykowe, określone konwenansem – jest nadmierne, czasem nawet toksyczne. Trudno to było zauważyć, kiedy kontakty społeczne pędziły od lat wytyczonym torem. Nawet podczas terapii nie było okazji wcześniej przyjrzeć się, jaką funkcję obronną ma tak intensywna aktywność, bo również w gabinecie co chwilę pojawiały się różne, bardziej palące tematy.

Czytaj też:
Oto dlaczego przeklinanie jest oznaką inteligencji, pomaga sobie radzić z bólem i nie tylko...

Podczas psychoterapii mówimy to, co się nam akurat nasuwa. Im więcej jest zdarzeń, tym większa naturalna skłonność do mówienia o nich – o tym, co mnie spotkało, co zrobiłam, gdzie byłam. A jeśli tego „robienia” i „bywania” jest mniej, a czasu w terapii tyle samo, to przychodzi moment szukania tego, co warto byłoby powiedzieć: nie wśród zewnętrznych zdarzeń, tylko w wewnętrznym świecie. A zatem: o czym pomyślałam, co mi się przypomniało, co poczułam w czasie, kiedy działo się mniej i kiedy doświadczałam „zatrzymanego” życia? Czy musiałam to zatrzymanie wypełnić przeglądaniem treści, które za chwilę zapomnę? Czy atrakcyjne stało się właśnie podążenie tym wolnym rytmem, czyli na przykład powolne czytanie „powolnej” książki, takiej bez wartkiej akcji? Takiej, w której to nie intryga i zakończenie są najważniejsze, ale takiej, w świecie której można pomyśleć coś istotnego o sobie. Jedna i druga opcja mówi o nas dużo ważnych rzeczy.

Koronawirus a zmiany w relacjach

Zdarza się też i czas „przyspieszony”: więcej obowiązków, bo zaangażowania wymaga i własna praca, i szkoła dziecka, i zakupy dla znajomego seniora. Żeby udało się wszystko zmieścić w ciągu dnia, trzeba z czegoś zrezygnować. Z czego? To może ze śniadania. A może z dopracowanego stroju i makijażu. Czasem z sesji terapeutycznej, czego nie jestem zwolenniczką, ale to też otwiera ważne pole do refleksji na kolejnych sesjach.

Sytuacja epidemii najpierw zmusiła niektórych z nas, żeby – choć nigdy by tego nie zrobili z własnej woli – zrezygnować z poświęcania czasu niektórym osobom. Czasem prowadzi to do ważnego odkrycia: tej osoby nie ma w moim życiu i nic nie straciłem. A nawet jest mi lepiej, bo nie muszę rywalizować, utrzymywać fasady i znosić złośliwości.

Koronawirus wstrząsnął światem i naruszył to, co wcześniej wielu z nam wydawało się nienaruszalne: doprowadził do zmian w relacjach, na które sami byśmy nie wpadli albo nie mielibyśmy odwagi.

Niektórzy mają za sobą doświadczenie wręcz przeciwne: lockdown zintensyfikował ich czas spędzany z rodziną. Okazuje się, że spełnienie przez los życzenia „obym miał więcej czasu dla rodziny” może być bardzo bolesne. Dzieci zamęczają szkołą. Czasem kryje się pod tym szansa wejścia w ich doświadczenie szkolne, tak różne od naszego. Poczucia, jak mają trudno. Przyjrzenia się, czego muszą się uczyć i z kim. Może się pojawić frustracja, wściekłość na system edukacji, czasem też udaje się nawiązać nową relację z dzieckiem, które dzięki temu przykremu obowiązkowi zaczynamy lepiej rozumieć – my, dawno wyzwoleni z okowów szkoły.

Maseczki, czyli co czuję, gdy mnie nie widzą

Mimo znacznych ograniczeń nadal robimy zakupy. Umysł, który tworzy ich listę, idzie pewną drogą, przechodzi przez pewne sfery, a inne omija. Makaron, konserwy, mrożonki. Może słodycze, bo trzeba się czymś pocieszyć w lęku przed chorobą. A może coś zdrowego, skoro mniej się ruszamy. Kosmetyki. Ale nie te do makijażu, szminka zestarzeje się nieużywana. Ubranie? Nie, nie ma się gdzie stroić. I nowych mebli do mieszkania też chyba nie trzeba, nie będzie gości podziwiających wyszukany styl. Niezbędny jest za to zakup kawy, bo nie da się pójść z laptopem do kawiarni; można najwyżej pójść z nim do salonu. Niezbędne są też maseczki.

Doświadczenie zasłaniania twarzy jest kolejną kopalnią ważnych przeżyć. Co czuję, kiedy mnie nie widzą? Dyskomfort, odebranie tożsamości, poddanie się przykremu obowiązkowi? Słyszę czasem, że ktoś czuje wolność od przymusu makijażu, ale też od przymusu uśmiechu. Pod maską można być sobą. Inna rzecz to doświadczanie kontaktu z ludźmi noszącymi maseczki: może budzić niepokój, nieufność, dystans. Może budzić ciekawość. Każdą z tych ścieżek można podążać, zastanawiać się nad jej znaczeniem i zobaczyć, dokąd nas doprowadzi.

Czytaj też:
Tęsknota za bliskimi w czasie pandemii rujnuje zdrowie psychiczne

Pandemia to również dość jednoznaczne smutki i dramaty. Utrata bliskich, żałoba. Czasem utrata pracy i źródła utrzymania. Momenty, w których naturalne jest, że można chcieć nic nie czuć, nie myśleć, nie iść żadną ścieżką, albo przeciwnie – pójść jak najdalej od tych doświadczeń, odurzyć się, zasnąć, zdrętwieć. Refleksja psychoterapeutyczna nie oferuje tu żadnego pocieszenia. Możemy jedynie przejść z kimś przez jego doświadczenia, rozterki, traumy – nazwać je razem z pacjentem, opisać i pokazać, co znaczą i jak się mają do innych doświadczeń.

Przepracowane i przeżyte utraty stają się jednak ostatecznie możliwe do zniesienia, a z czasem schodzą na dalszy plan i wbudowują w indywidualną historię osoby, zamiast być jej teraźniejszością.

Często powoduje to, że chcemy jeszcze raz – już całościowo – przyjrzeć się tej nowej, naznaczonej wstrząsem i żałobą historii. Bywa, że to, co w niej widzimy, powoduje chęć zmienienia czegoś w dalszym życiu, zapełnienia go czymś innym – może ważniejszym, może dającym więcej szczęścia.

Ktoś powiedział, że to fascynujące ćwiczenie dla umysłu – odnaleźć się w przekręconej strukturze świata.

Małgorzata Rutkowska – psycholożka, psychoterapeutka analityczna, tłumaczka literatury psychoanalitycznej. Ukończyła psychologię w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych (MISH) na Uniwersytecie Warszawskim, a dyplom psychoterapeuty uzyskała w Instytucie Analizy Grupowej Rasztów. Związana z Kliniką PsychoMedic.pl – siecią nagradzanych Klinik Psychologiczno-Psychiatrycznych oferujących wsparcie dla dzieci, młodzieży i dorosłych w formie stacjonarnej i online.
Źródło: Wprost