Dwa lata temu większość z nas nie wyobrażała sobie, że pandemia i konflikt zbrojny w Europie mogą mieć miejsce. Jak to na nas wpływa? Czy już teraz możemy powiedzieć, że jest to doświadczenie pokoleniowe, które nas kształtuje?
Dr Maria Baran: To prawda, jeszcze dwa lata temu trudno byłoby uwierzyć, że naszą spokojną codzienność zburzą takie wydarzenia jak pandemia i wojna tak blisko naszych granic. Na pewno są to doświadczenia, które mają na nas wpływ, które kształtują naszą społeczną rzeczywistość. Jak wykazały badania, w tym i te realizowane przez nasz zespół, pandemia wiązała się nie tylko z bezpośrednim zagrożeniem dla zdrowia fizycznego i życia, ale i z konsekwencjami psychologicznymi: obniżeniem dobrostanu czy pogorszeniem ogólnego stanu psychicznego społeczeństwa, stając się przyczyną stresu.
Czy możemy mówić o zbiorowej traumie?
Jak to zwykle bywa, wydarzenia te dotknęły niektórych mocniej niż pozostałych. Mam tu na myśli doświadczenie straty bliskiej osoby, problemy natury psychologicznej (np. depresję, zaburzenia lękowe czy PTSD) czy te związane z finansami. Jestem jednak przeciwna dyskursowi, w którym mówi się o zbiorowej traumie, przynajmniej na tym etapie. Należy rozróżnić objawy zespołu stresu pourazowego od trudności, strachu czy lęku, które dotyczą prawdopodobnie większości.
Mówiąc o „zbiorowej traumie”, zapominamy o odporności psychicznej, którą większość z nas posiada. Człowiek jest w stanie radzić sobie nawet w sytuacjach skrajnych. Oczywiście nie znaczy to, że te wydarzenia nami nie wstrząsają, ale to, że nawet tragedia nie musi prowadzić do załamania psychicznego. Cały nurt psychologii egzystencjalnej wskazuje na to, że nawet w najgorszych okolicznościach mamy wybór, czy i gdzie ulokujemy sens dotykających nas zdarzeń, czyli mówiąc wprost – jak sobie będziemy z tym radzić.
Dlatego tak bardzo istotne jest, abyśmy w dobie konfliktu, który nie wiemy, jak się potoczy ani jak długo będzie trwał, nie tracili tej wrażliwości i nie dopuścili do sytuacji, w której znów zwyciężą podziały, kłótnie, różnice zdań – dr Maria Baran, psycholożka, Uniwersytet SWPS.
Czy mamy poczucie, że takie wydarzenia będą mieć miejsce częściej?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Chciałabym jednak myśleć, że wybuch pandemii czegoś nas nauczył. Pokazał, że pomimo braku kontroli nad tym, co wydarzy się jutro, jesteśmy w stanie przetrwać trudności. Zagrożenie związane z koronawirusem pozwoliło nam, mam nadzieję, dostrzec z jednej strony to, co wyzwala u nas niepokój i stres, a z drugiej – w jaki sposób skutecznie sobie z tym radzić. Dlatego to, co pomagało nam w początkowym okresie pandemii, możemy wykorzystać i teraz.
Jak wpływa na nas długofalowy stres?
Długotrwały stres oczywiście jest szkodliwy i stanowi zagrożenie dla naszej równowagi psychicznej. Człowiek jest jednak wyposażony w różne strategie, po które może sięgać, żeby regulować swoje emocje. Ten przepiękny zryw humanitarny, którego jesteśmy świadkami w ostatnich dniach, może pełnić również taką rolę. Niosąc pomoc – działamy i mamy poczucie wpływu na sytuację. Jak wykazały badania, wspieranie innych pomaga nie tylko biorcom pomocy, ale i dawcom. Zachowania prospołeczne wiążą się z wyższym dobrostanem, mogą też redukować symptomy lęku i depresji.
Czy można porównywać emocje związane z walką z koronawirusem do uczuć, jakie budzi w nas wojna w Ukrainie? Czy obie sytuacje tak samo przerażają i powodują, że jesteśmy bezsilni?
Nie chciałabym zestawiać tych dwóch kontekstów razem. Oczywiste jest, że w obu przypadkach dotyka nas nagłe, niespodziewane zagrożenie czy brak pewności co do jutra. Występują podobieństwa, które mogą wywoływać podobne reakcje psychologiczne lub społeczne, jak choćby wzrost solidarności i niesienia pomocy potrzebującym. Z drugiej strony jest też ogromna różnica. W odniesieniu do napaści na Ukrainę możemy wskazać winnego – jest nim Putin. Mamy wszyscy wspólnego wroga, osobę odpowiedzialną za wywołanie tego nieszczęścia. W przypadku koronawirusa, jak wykazały nasze badania, ludzie szybko przywykli do nowej sytuacji i przestali się bać. Dzisiaj świadomość tego, że bomby spadają na miasto położone niedaleko od polskiej granicy, a Putin jest w posiadaniu broni nuklearnej, mogą powodować duży strach i lęk. Co więcej, dzięki mediom społecznościowym dociera do nas mnóstwo relacji, niemal na żywo. Nie jesteśmy jednak bezsilni!
Czy w takim razie doświadczenia związane z pandemią koronawirusa sprawiają, że dziś mniej się obawiamy nadzwyczajnej sytuacji?
Warto zwrócić uwagę, że pomimo wojny dezinformacyjnej w przypadku agresji Rosji, nie pojawiają się absurdalne twierdzenia typu „Putina nie ma”. Tak jak to miało miejsce w przypadku koronawirusa, którego istnienie podważało wiele osób. Wybuch pandemii zbiegł się w czasie – i pewnie pogłębił – silną polaryzację społeczno-polityczną w Polsce. Teraz mamy zupełnie inną rzeczywistość: konsolidacja społeczeństwa, jednogłośne i niemal jednomyślne działanie nastawione na realną pomoc Ukrainie. To doświadczenie, które jednoczy.
Paradoksalnie strach może odpowiadać po części za tę nagłą zmianę. Zgodnie z teorią opanowywania trwogi sytuacja zagrożenia zdrowia i życia generuje wysoki poziom lęku i obaw o nie, czyli wzmaga tzw. trwogę egzystencjalną. Uwrażliwienie na własną śmiertelność wzbudza z kolei potrzebę podniesienia własnej wartości, co, jak wykazały badania, można osiągnąć m.in. poprzez wzrost zachowań prospołecznych, np. pomaganie innym czy przekazywanie datków na organizacje charytatywne.
Na początku pandemii, w geście solidarności, nie wychodziliśmy z domu i robiliśmy zakupy osobom starszym, a dzisiaj niesiemy pomoc uciekającym przed wojną. Co wpływa na to, że w obliczu zagrożenia tak chętnie pomagamy i jesteśmy solidarni?
To prawda, że w obu przypadkach mieliśmy do czynienia z pewnego rodzaju wybuchem solidarności. Mam jednak wrażenie, że teraz jest on nieporównywalnie większy. Między innymi ze względu na jedną interpretację wydarzeń i brak polaryzacji społecznej. Tu nikt nie ma wątpliwości, kto jest agresorem, a kto poszkodowanym.
Jednak warto zaznaczyć, że wzrost pomagania jest typowym zjawiskiem w obliczu zagrożenia. Takie efekty ujawniły badania m.in. Krzysztofa Kaniastego nad reakcjami społeczeństwa w obliczu powodzi tysiąclecia. Potwierdzają to inne badania na temat katastrof. W wyniku tragedii często dochodzi do wzrostu zachowań prospołecznych – co nazywane jest „altruizmem zrodzonym z cierpienia” czy też „katastroficznym współczuciem”.
Mechanizmem, który odpowiada za ten wir pomagania, poza wspomnianą trwogą egzystencjalną, jest m.in. wzrost identyfikacji z ofiarami. Jeśli dotyka nas coś złego, coś, co spotkało też innych, czujemy się częścią większego „My” i ruszamy z pomocą. W przypadku Ukrainy nietrudno o tę identyfikację. Jest to nasz sąsiad, a nasze kraje charakteryzuje niski dystans kulturowy. Inaczej mówiąc – jesteśmy dość podobni. Co więcej, większość z nas ma przyjaciół, znajomych, sąsiadów Ukraińców. W ostatnich latach stanowili oni ponad 50% obcokrajowców w Polsce – zdążyliśmy ich poznać. A teraz słyszymy, że nasz kolega, sąsiad czy syn znajomej wraca na Ukrainę, aby walczyć. To musi poruszać, wywoływać empatię.
Jeszcze jednym czynnikiem, który ma tu znaczenie, jest polska historia. Myślę, że starsi Polacy mogą mieć wręcz déjà vu – ten sam agresor (kiedyś ZSRR, czyli dzisiejsza Rosja) znowu podejmuje wrogie działania.
Czy pomoc niesiona Ukraińcom może się skończyć? Jak długo będziemy solidarni?
Problem polega na tym, że altruizm zrodzony z cierpienia nie będzie trwał wiecznie. Z czasem dochodzi do tzw. deterioracji, czyli pogorszenia wsparcia. Zasoby się kurczą, ludzie się męczą i ten zryw się kończy. Dlatego tak bardzo istotne jest, abyśmy w dobie konfliktu, który nie wiemy, jak się potoczy ani jak długo będzie trwał, nie tracili tej wrażliwości i nie dopuścili do sytuacji, w której znów zwyciężą podziały, kłótnie, różnice zdań. Do tej „normalności” wrócimy pewnie za jakiś czas. Ważne jest jednak, żeby teraz wspólnymi siłami, tak jak to się dzieje nie tylko w Polsce, ale i na świecie, okazywać Ukrainie pomoc, solidarność i jednogłośnie potępiać agresję Putina.
Myślę, że warto również zaplanować działania długofalowe i pomagać z głową. Pomoc ma za zadanie trafić w potrzeby uciekających przed wojną. Myślę też, że konieczne jest postawienie na edukację – uczyć, jak bronić się przed dezinformacją, jak rozmawiać o wojnie z dziećmi, w jaki sposób zatroszczyć się o siebie, żeby nie panikować oraz jak mądrze pomagać, aby ta pomoc trafiała tam, gdzie trzeba i nie skończyła się nagle. To właśnie uchodźcy są osobami, wobec których używanie sformułowania „trauma” jest uzasadnione. Osoby, które uciekają przed wojną, mają wszelkie prawo zachowywać się inaczej, odczuwać wzmożony lęk czy zdenerwowanie. Dlatego warto edukować pod tym kątem społeczeństwo, żeby tych trudności nie interpretowali personalnie, aby rozumieli, co mogą czuć Ukraińcy i wiedzieli, jak im pomagać.
Czytaj też:
Rusza dziecięcy telefon zaufania dla dzieci z Ukrainy przy Reczniku Praw DzieckaCzytaj też:
Szukasz ratunku przed wojną? Chcesz wesprzeć uchodźców? Ruszyła strona #PomagamUkrainie