Krótka opowieść o tym, jak po jednym 20-minutowym treningu ledwo doszłam do auta
Artykuł sponsorowany

Krótka opowieść o tym, jak po jednym 20-minutowym treningu ledwo doszłam do auta

Dodano: 
Kobieta w stroju sportowym
Kobieta w stroju sportowym Źródło: Shutterstock / Autor: Alena Ozerova
Jeśli prowadzenie serwisu medyczno-zdrowotnego jest nie tylko twoją pracą, ale także pasją, a w dodatku jesteś młodą kobietą po ciąży i z zapchanym kalendarzem, odkrycie kolejnego, nowatorskiego sposobu na schudnięcie jest prawdziwą gratką. Tak trafiłam na trening EMS. Skoro tak ćwiczy Grażyna Wolszczak, a figury zazdrości jej niejedna nastolatka, to musiałam spróbować.

Słysząc „elektrostymulacja mięśni”, oczyma wyobraźni zobaczyłam pas wibrujący na brzuch, który jakieś 20 lat temu reklamowano w telewizji. Ponoć wystarczyło leżeć w nim na kanapie, by po jakimś czasie dorobić się sześciopaku na brzuchu. Nie było dane mi wypróbować, ponieważ byłam nastolatką i taki zakup wykraczał poza moje możliwości. Zamiłowanie do nietypowych rozwiązań jednak pozostało i tak zrodził się pomysł przetestowania treningu EMS.

Trening na miarę XXI w.

Najpierw szybki risercz – firm, które produkują sprzęt do treningów EMS jest sporo. Producenci wykorzystują różne rozwiązania. Najczęściej sprzęt przypomina kombinezon, który ściśle przylega do ciała. W przypadku XBody, sprzętu, na który się zdecydowałam, mamy obcisłą kamizelkę (ponoć dostępne są w różnych rozmiarach i otyłość wcale nas nie dyskwalifikuje!), wyposażoną w szereg elektrod. To tego specjalne opaski na uda, ramiona i łydki (na szczęście mój trener zrezygnował z tych ostatnich – pewnie dostrzegł, że w młodości trochę przesadziłam z rowerem, heh…).

Zarówno na polskich, jak i na zagranicznych stronach można znaleźć mnóstwo informacji na temat samego treningu. W czasie ćwiczeń niejako oszukuje się układ nerwowy, który to zwyczajowo wysyła sygnał do mięśni, że te mają się skurczy. Tu robi to elektroda. W trakcie treningu wykonuje się ćwiczenia, prezentowane przez trenera i zgodne z tym, co chcemy osiągnąć. Ja oczywiście chciałabym mieć fit sylwetkę i jak większość pań po prostu ujędrnić ciało, nieco zmniejszyć obwody, podnieść pośladki i zredukować cellulit. Jednak dzięki EMS można np. rehabilitować mięśnie po różnego rodzaju urazach, walczyć z nierównowagą mięśniową (np. z powodu długiego noszenia gipsu), zniwelować bóle pleców, wynikające z osłabienia tych partii mięśni. Generalnie – czego sobie panienka życzy.

Kilkaset kalorii w 20 minut

Kiedy przeczytałam, że w trakcie jednego, dwudziestominutowego treningu można spalić kilkaset kalorii, zaświeciły mi się oczy. Mimo całego mojego zdroworozsądkowego podejścia do odchudzania, już czułam, że mnie kupili – CHCĘ TO. Zanim jednak poszłam na trening, postanowiłam o moim pomyśle powiedzieć kilku kolegom, którzy regularnie od lat ćwiczą na siłowni. Ci szybko ostudzili mój entuzjazm. Nasłuchałam się, że to bzdura, że nic nie zastąpi tradycyjnych hantli i dobrego cardio. A przede wszystkim, że nie da się pójść na skróty i przyspieszyć całego, żmudnego procesu walki o upragnioną sylwetkę. Nie powiem, złamali mi serce, ale mimo to postanowiłam spróbować.

I tak trafiłam do jednego z najpopularniejszych miejsc w Warszawie, które specjalizuje się tylko i wyłącznie w treningu EMS, na Żoliborzu. Byłam umówiona na konkretną godzinę i już przy zapisywaniu zostałam poinformowana, że trener jest do mojej dyspozycji przez całą godzinę, choć sam trening trwa zaledwie 20 minut. Miałam zabrać ze sobą buty sportowe, specjalną odzież wypożyczono mi na miejscu.

Halo, Ziemia!

Bartek, mój osobisty trener, najpierw szczegółowo opowiedział mi, na czym polega trening EMS i jakich wrażeń mogę się spodziewać. Następnie musiałam zapoznać się z regulaminem, listą przeciwwskazań i zaleceń. Pozostało tylko przebrać się i założyć kosmiczny strój.

Wydawało mi się, że najgorsze mam już za sobą, gdy Bartek pomógł mi założyć kamizelkę, którą wcześniej musiał zwilżyć wodą dla dobrego przewodnictwa prądu – fakt. Nieprzyjemne uczucie, choć bardzo szybko organizm się przyzwyczaja. Następnie z pomocą specjalnego urządzenia z dotykowym ekranem dobraliśmy intensywność skurczu dla poszczególnych partii ciała. Przy najniższych parametrach czułam delikatne mrowienie, po zwiększeniu masaż, a dopiero później faktyczne skurcze – takie, które dają mi wycisk, ale jednocześnie nie powodują bólu. Na wyższe poziomy intensywności przyjdzie czas w miarę treningów.

I potem się zaczęło

Bartek pokazywał mi proste ćwiczenia, które wykonywałam seriach w trakcie skurczu i z przerwą przy jego braku. Ręce do Boga składam, że nikt tego nie widział, bo umarłby ze śmiechu – banalnie proste ćwiczenia, które z pomocą elektrostymulacji sprawiały, że byłam cała zlana potem. Kiedy oddychałam już naprawdę ciężko i potrzebowałam wziąć łyk wody, Bartek powiedział, że ćwiczymy dopiero 10 minut. WHAT? 10 minut? A ja ledwo stoję? Czy jednak jestem leszczem, a wydawało mi się, że moja kondycja nie jest taka słaba, a i mięśnie dają radę… To był moment, w którym na własnej skórze zrozumiałam fenomen EMS.

Oczywiście, byłam zażenowana tym, jak potężny wycisk dostałam w trakcie tego dwudziestominutowego treningu, ale jednocześnie miałam poczucie, że było to doskonale wykorzystane 20 minut. Co więcej, w trakcie każdego ćwiczenia, zaangażowane były wszystkie, główne partie mięśniowe, co mocno dawało się odczuć. Wiedziałam, że ćwiczenia są dobrane do efektów, które chcę osiągnąć i że wykonuję je poprawnie, ponieważ trener był skupiony tylko na mnie i na bieżąco korygował moje błędy. No i ten doping w trakcie! Podejrzewam, że gdyby nie czujne oko Bartka i jego motywujące słowa, już w połowie dałabym sobie spokój w obawie, że wyzionę ducha.

Najgorsze dopiero nadeszło

Po zdjęciu kamizelki poczułam się naprawdę lekko, choć drżały mi nogi i ręki. Endorfiny robiły jednak swoje – satysfakcja ogromna! Choć muszę przyznać, że w drodze do samochodu nie do końca byłam pewna mojej sprawności psychomotorycznej – naprawdę moje mięśnie nóg dostały niezły wycisk. Zgodnie jednak z tym, co mówił trener, prawdziwe zakwasy pojawiły się dopiero nazajutrz. O tak! Poczułam mięśnie, o których istnieniu nie zdawałam sobie sprawy. Dolegliwości jednak szybko minęły i po trzech dniach byłam gotowa na kolejny trening. Zgadzam się, że dwa treningi tygodniowo w moim przypadku wystarczą. Czytałam, że niektórzy korzystają z EMS jako dopełnienie innych swoich treningów, np. osoby, które trenują konkretną dyscyplinę, tutaj mogą zaangażować całe ciało.

Za krótko, by powiedzieć, że dzięki EMS osiągnęłam figurę modelki, ale jedno mogą przyznać na pewno – żaden inny trening nie dał mi takiego wycisku, a i na siłowni pod okiem trenera ćwiczyłam i różne zajęcia fitness w życiu zaliczyłam. A kolegów, którzy mówili, że to nic nie daje, chętnie na taki trening zabiorę.

Czytaj też:
5 strategii wspomagających utratę wagi zdaniem psychologów