Już podczas lotu powrotnego z Australii do USA kobieta czuła ból czubka ucha. Stwierdziła jednak, że to pewnie na skutek zmiany ciśnienia, a poza tym wcześniej w tym samym uchu rozwinęło jej się zapalenie. Gdy wysiadła z samolotu, coś ją zaczęło w uchu swędzieć. Podrapała się więc i... wyjęła z ucha zaschniętą kulkę krwi. Nadal jednak, w całym zamieszaniu związanym z podróżą powrotną, nie przyłożyła do tego większej wagi.
„Ból stał się bardzo mocny”
Tym, co naprawdę zaczęło przerażać Whitney, był ból węzła chłonnego pod uchem, o którego istnieniu wcześniej w ogóle nie miała pojęcia. Kobieta udała się więc do tej samej lekarki, która wcześniej stwierdziła w uchu infekcję. Ta poinformowała ją, że nic jej nie jest. Jednak ból zaczął dokuczać Whitney tak mocno, że aż nie mogła spać na tym boku, na którym odczuwała ból węzłów. Wtedy pomyślała, że ta „kępka krwi”, której pozbyła się po locie, tak naprawdę mogła być kleszczem. Tym bardziej, że pamiętała, iż przewodnik z Australii ostrzegał ich, by zwracali uwagę, czy nie mają na swoim ciele żadnego kleszcza, bo lasy, które Whitney odwiedziła, wyjątkowo w nie obfitowały. Po ostatnim dniu leśnych wędrówek kobieta zauważyła nawet kleszcza pełzającego po stole w jej pokoju hotelowym, dokładnie obejrzała siebie pod prysznicem, m. in. w miejscu za uszami, ale nie w samych uszach... Whitney wpisała w końcu w Google „nabrzmiały kleszcz” i stwierdziła, że to właśnie tę „najohydniejszą rzecz na świecie” wyciągnęła wcześniej z ucha. Kontaktowała się z różnymi lekarzami, oferującymi maści, antybiotyki, w końcu trafiła do specjalisty od chorób zakaźnych.
„To tyfus”
Lekarz od razu stwierdził, że kobieta zaraziła się od kleszcza tyfusem. Jednak, choć brzmi to strasznie, nie chodzi wcale o tyfusa plamistego z czasów II wojny światowej. Nie, Whitney zachorowała na tyfusa kleszczowego północnej Australii (Queensland), który zazwyczaj daje łagodne objawy: powiększenie węzłów chłonnych, zmęczenie, ból głowy. W groźniejszych przypadkach może jednak prowadzić do niewydolności nerek i ciężkiego zapalenia płuc. Kobiecie na szczęście podano leki (właściwy dla leczenia tej odmiany tyfusa antybiotyk) szybko i nie doszło u niej do żadnych powikłań.
Ufaj sobie i nie panikuj
Whitney nauczyła się na podstawie tego doświadczenia, że warto słuchać swojej zdrowotnej intuicji i szukać kolejnych badań, lekarzy, nawet jeśli ci pierwsi nie pomagają skutecznie. Zaznacza również, że strach przed kleszczem nie powinien nas powstrzymywać od eksplorowania świata. Ona sama dorastała w leśnej okolicy, często podróżowała po Stanach, to nigdy nie ugryzł ją kleszcz. Do czasu, gdy wraz z przyjaciółką wybrała się na jedną z wypraw i zauważyły pełzającego w ich pobliżu pajęczaka. Od razu zaczęły się dokładnie przyglądać swoim ciałom, bo – jak powiedziała przyjaciółka Whitney – po jej przygodzie chyba wolałaby spotkać na swoim szlaku niedźwiedzia niż kleszcza.
Czytaj też:
Naukowcy: Zidentyfikowaliśmy białko chroniące przed boreliozą