Doctor Ashtanga to profil na Facebooku, poświęcony i jodze, i medycynie. Prowadzi go Anna Parzyńska – lekarka, kobieta, która przez wiele lat pracowała w Szpitalu Uniwersyteckim przy ul. Kopernika w Krakowie, a konkretnie na tamtejszym Oddziale Położnictwa i Perinatologii. Nierzadko, jak pisała – zazwyczaj we wtorki – wykonywała zabiegi aborcji z powodu wrodzonych wad płodu. Jak to na nią wpłynęło?
Kim jestem, żeby oceniać? Żeby stawiać warunki i włazić z butami w czyjeś życie?
Anna Parzyńska czytała wiele raportów tworzonych przez rezydentów. Jeden z nich dotyczył 39-letniej kobiety, która była w swojej szóstej ciąży. Chciała ją usunąć. Rezydent był oburzony, w raporcie skomentował: „Jak ona może, widać, że starała się o ciążę, a teraz tak o? Terminuje? Już wcale taka młoda nie jest... I jeszcze chce leki przeciwbólowe? Niech cierpi – sama wybrała”. Lekarka postanowiła sama odwiedzić pacjentkę.
Na łóżku porodowym zobaczyłam kruchą, zapłakaną i wyjącą z przerażającego bólu dziewczynę. W 90% tego jęku rozpaczy było czucie żywego, piekącego, wgryzającego się w kości cierpienia psychicznego. Nie do opisania. Ja to tak czułam. Painkillery zaczęły działać. Dolegliwości fizyczne złagodniały. Opowiedziała mi o każdej ciąży. O każdej nadziei rodzącej się w sercu po ujrzeniu dwóch pasków na teście ciążowym i o każdym z 5 pogrzebów, obdzierającym ją z fragmentów organu po lewej stronie klatki piersiowej. Tym razem sama się na to zdecydowała. Czemu?
Aborcja dla ratowania od cierpienia
Dziecko kobiety, a konkretnie córka – Magda, miała cierpieć na zespół Pataua, co potwierdzono w badaniach płynu owodniowego. Jeśli nie dojdzie do obumarcia wewnątrzmacicznego, dzieci z taką wadą w większości nie dożywają roku. Nie wychodzą ze szpitala, nie uśmiechają się, nigdy nie nauczą się siedzieć. Przez cały czas cierpią. Są podłączone do licznych aparatów, które wspierają ich oddychanie oraz do sondy żołądkowej. Przebywają w neonatologicznych inkubatorach. Jak dodaje lekarka:
Historie mogę mnożyć. W każdej z nich, niezależnie od przyczyny, jest ocean cierpienia i bólu. Żalu, wściekłości, pretensji, bezsensowności, zła. Zmienia to kobietę na zawsze.
Dlatego kobieta dodaje, że doświadczenie w pracy z kobietami, u których dokonywała aborcji z przesłanek embrio-patologicznych bardzo ją zmieniło. Zrozumiała, że w szpitalu nie chodzi o nią, a o to, by jak najlepiej pomóc danej kobiecie. Przeprowadzić ją przez to piekło w możliwie jak najłagodniejszy sposób. Na koniec dodaje:
Jeśli kiedyś, obojętnie czemu i gdzie, złapiesz się na ocenianiu kogoś (nawet psa czy komara) zatrzymaj się i pomyśl: co ja wiem? I zostań z tym chwilę, w ciszy i z oddechem. Tyle. Tulę. Dziękuję.
facebookCzytaj też:
Ile aborcji rocznie w Polsce?