Aleksandra Zalewska-Stankiewicz, „Wprost”: Myśląc o zespole stresu pourazowego (PTSD), mam przed oczami film „Szeregowiec Ryan” Stevena Spielberga. Dziś tytułowych „Szeregowców” z PTSD jest coraz więcej wśród tzw. cywili. Co może być stresorem?
Lek. Marta Święciak, lekarz psychiatra: Niekoniecznie trzeba być na wojnie, żeby doświadczyć zespołu stresu pourazowego. Dla zwykłego Kowalskiego takim „frontem” może być zwolnienie z pracy, rozwód, klęska żywiołowa, śmierć dziecka czy zadłużenie w banku. PTSD dotyka także osób, które doświadczyły przemocy – w tym przemocy seksualnej – albo były świadkiem krzywdy zadanej innej osobie, np. w wyniku konfliktu zbrojnego czy wypadku.
Jak objawia się zespół stresu pourazowego?
Nawracającymi natrętnymi wspomnieniami i snami, które zmieniają się w koszmary. Charakterystyczne dla niego są flashbacki, czyli krótkotrwałe doznania o sensorycznym charakterze. Chory odczuwa lub zachowuje się w taki sposób, jakby faktycznie ponownie doświadczał traumatycznych przeżyć.Przeżywaniu tych zdarzeń towarzyszy strach, uczucie lęku i niepokoju, drażliwość, napady gniewu. Taka osoba może obwiniać się o to, co się zdarzyło, cały czas podkreślając, że mogła temu zapobiec. Innym objawem może być obojętność na świat, na bliskich, ale też apatia czy brak apetytu.
Niepokojącą tendencją jest też zespół stresu popandemicznego. To nazwa potoczna czy pojęcie medyczne?
To pojęcie potoczne. Takie określenie nie jest ujmowane w międzynarodowych klasyfikacjach. Osoby, które doświadczają tego rodzaju zespołu, w czasie pandemii straciły kogoś bliskiego albo same ciężko przeszły COVID-19 lub widziały na własne oczy, jak koronawirus zbierał swoje żniwo. Wszyscy byliśmy objęci obostrzeniami, w znacznym stopniu ograniczono nasze swobody do spotkań towarzyskich, codziennych aktywności. Dla części osób powrót do normalności okazał się zbyt trudny. Poza osobistymi przeżyciami, niektórzy są po prostu bardzo wrażliwi. Lęk może być cechą osobowości. Jedna osoba jest w stanie nabrać dystansu do spraw, na które nie ma wpływu, a inna będzie doszukiwać się analogii w swoim otoczeniu, przejmować się sprawą do tego stopnia, że nie będzie w stanie normalnie funkcjonować.
O takich osobach mówimy najczęściej, że są znerwicowane. Wojna w Ukrainie i pandemia spowodowały wysyp nerwic?
Często przyjmuję pacjentów, którzy twierdzą, że mają nerwicę, choć w języku medycznym nie używamy już tego pojęcia. W Stanach Zjednoczonych ten termin został usunięty z DSM-III (Diagnostycznego i Statystycznego Podręcznika Zaburzeń Psychicznych) na początku lat osiemdziesiątych. W Polsce ten termin nie obowiązuje w żargonie medycznym od lat dziewięćdziesiątych, kiedy to została wprowadzona klasyfikacja ICD10 (Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych), a razem z nią szerokie pojęcie zaburzeń lękowych. Wojna w Ukrainie, pandemia, a nawet aktualna sytuacja ekonomiczna w kraju na pewno mocno wpłynęły i wpływają na dobrostan Polaków.
Dane mówią, że u trzydziestu procent populacji przynajmniej raz w życiu wystąpi epizod zaburzeń lękowych. Proszę też pamiętać, że nadal jesteśmy w procesie przełamywania tabu dotyczącego zdrowia psychicznego. To nie tak, że kilkanaście lat temu ludzie nie doświadczali lęku. Nasi rodzice i dziadkowie również się zamartwiali, odczuwali lęk. Po prostu rzadko się do tego przyznawali, nie szukali pomocy u specjalistów. Jeszcze do niedawna, gdy ktoś cierpiał z powodu zaburzeń psychicznych – czy to z powodu „nerwicy” lub depresji – określany był automatycznie jako „czubek”.
Skąd w nas tyle lęku i tak wielu znerwicowanych osób? Nie możemy za wszystko winić pandemii i wojny.
Z dotychczasowych badań wynika, że zaburzenia lękowe mają złożone podłoże, zarówno środowiskowe, jak i biologiczne. Czynniki genetyczne, zaburzenia neuroprzekaźnictwa, zmiany czynnościowe i strukturalne w mózgu odgrywają istotną rolę w etiologii zaburzeń lękowych. Styl i tempo naszego życia na pewno mocno się do tego przyczyniają. Jesteśmy obciążeni stresem i obowiązkami zawodowymi – bierzemy nadgodziny, gonimy za deadlinami, bojąc się, że wypadniemy z obiegu, a potem zmagamy się z wypaleniem zawodowym. Negatywnie na nasz stan wpływa przebodźcowanie informacjami, które płyną z doniesień medialnych czy mediów społecznościowych.
Każdy z nas czegoś się boi. Skąd mamy wiedzieć, czy to zaburzenie czy po prostu niepokój?
Objawy lęku mogą być rozmaite. Najczęściej lęk przyjmuje postać przeżywania strachu i poczucia zagrożenia bez wyraźnej obiektywnej przyczyny. Początkowo może zmienić się nasza postawa ciała. Osoba doświadczająca lęku zaczyna się garbić, kulić w sobie, przyjmować pozycję obronną. Błahostka potrafi wyprowadzić ją z równowagi, a reakcja jest niewspółmierna do wydarzenia. Pacjenta zaczyna przytłaczać życie rodzinne i zawodowe – czuje się przemęczony. Perspektywa wstania do pracy, utrzymania rutyny jest dla niego przerażająca.
A objawy ze strony ciała?
Również mogą towarzyszyć lękowi. Pacjenci w gabinecie lekarskim bardzo często skarżą się na uczucie kołatania serca, oblewania zimnem lub gorącem, ucisk czy ból w klatce piersiowej. Mają trudności z oddychaniem, mogą się obficie pocić, odczuwać dolegliwości bólowe, np. głowy lub brzucha. Często z powodu objawów somatycznych pacjenci szukają pomocy u innych specjalistów. Lekarz pierwszego kontaktu kieruje chorego do kardiologa, endokrynologa, gastrologa, reumatologa. Niestety, dopiero za którymś podejściem ktoś w końcu sugeruje, że warto zgłosić się do psychiatry.
Większość wymienionych objawów może też świadczyć o depresji.
Zaburzenia lękowe często towarzyszą depresji, ale też innym schorzeniom, np. kardiologicznym czy hormonalnym. Mogą wystąpić w ostrym zatruciu substancją psychoaktywną. Lęk towarzyszy też często osobom uzależnionym, np. w przebiegu zespołu odstawiennego. Lęk sam w sobie nie należy do objawów depresji. Często przewlekły lęk wpływa na obniżenie się nastroju i odwrotnie.
Co dzieje się w mózgu, gdy drżymy ze strachu?
Dochodzi do zaburzeń neuroprzekaźnictwa w układzie nerwowym, które powodują, że zaburza się nasza fizjologiczna regulacja lęku i nastroju. Wyjaśnię to na przykładzie pacjenta uzależnionego od gry na giełdzie. Gdy jest mocno obciążony stresem, dochodzi u niego do rozregulowania systemu. Zaczyna znów grać, żeby wyregulować sobie emocje, przynieść sobie ulgę. Jednak ta ulga trwa tylko chwilę. Ale w kolejnych dniach rośnie potrzeba grania – łatwo się zatracić. Pacjent czuje jeszcze większe objawy lękowe. Tworzy się efekt śnieżnej kuli.
Dawna nerwica może objawiać się jako fobia społeczna?
Fobię społeczną możemy zaliczyć do grupy zaburzeń lękowych. Pacjent ma wówczas świadomość, że pewne sytuacje społeczne generują u niego większy lęk, więc zaczyna ich unikać. Odczuwa trudność, by się przełamać i funkcjonować w konkretnych sytuacjach społecznych. W gabinecie lekarskim dość często spotykam osoby, które w czasie pandemii przywykły do pracy zdalnej, spotkań online, rozmów przez wideorejestratory. Wizja spotkania na żywo ze współpracownikami ich przerasta – wywołuje lęk, zaczerwienienie twarzy, wzmożoną potliwość czy drżenie głosu. Czasem fobia przyjmuje formę ekstremalną, wtedy człowiek izoluje się i nie jest w stanie wyjść np. na zakupy.
Zaburzenia lękowe dotyczą wyłącznie osób nieśmiałych?
Niekoniecznie. Osoby doświadczające lęku często „zakładają maskę”, są w stanie zmobilizować się przed rodziną czy znajomymi, stwarzają pozory osób zabawnych czy towarzyskich.
Zaburzenia lękowe można całkowicie wyleczyć?
Tak, choć ich zmorą jest to, że nawracają. W związku z tym poza leczeniem farmakologicznym ważna jest psychoterapia. Leki mogą sprawić, że pacjent nie będzie miał napadów lęku, zacznie lepiej sypiać, mieć więcej energii. Ale zawsze trzeba pomyśleć, o tym, aby wdrożyć postępowania terapeutyczne. Zidentyfikować, dlaczego takie problemy wystąpiły. I oswajać lęk, ucząc się z nim funkcjonować na co dzień.
Czytaj też:
Nadmierne pocenie się może być objawem groźnych chorób. Dowiedz się, jakichCzytaj też:
Wolą celebrytów i youtuberów od własnych znajomych. To zjawisko się nasila